– No to co zrobisz? Co radzi policja? Brad odwrócił wzrok.
– Jeszcze niczego im nie powiedziałem.
– Co?! – spytała z niedowierzaniem. – Brad, nie możesz tego przed nimi ukrywać!
– I nie zamierzam, ale jest za wcześnie, żeby ich do tego mieszać. Policjanci nie sprawdzają zgłoszeń o zaginionych osobach, dopóki nie minie przynajmniej…
– Tu nie chodzi o zaginięcie, tylko o porwanie!
– Wiem, ale co miałbym im powiedzieć? Że jakiś zakochany maniak, który nieszczęśliwym trafem jest znanym na całym świecie ekonomistą, próbuje mi się dobrać do skóry? Chryste, zamknęliby mnie, a nie jego! – Brad odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Morgan, wiesz dobrze, że jestem równie wściekły jak ty, a może nawet bardziej. Chodzi o mojego syna. Ale muszę załatwić to po swojemu!
– Powiedziałeś pani Frankel, co się stało, prawda?
– Ochrona zgodziła się zaczekać z powiadomieniem policji do rana.
– Myślę, że głupio postępujesz – powiedziała Morgan – ale decyzja należy do ciebie. Mam nadzieję, że przygotowałeś jakiś plan.
– Najpierw znajdziemy Nbele, a potem tego kretyna Brittena. W taki czy inny sposób odzyskam syna!
– Powinieneś zostawić to zawodowcom – upierała się Morgan. – Amatorzy, choćby mieli najlepsze zamiary, tylko pogarszają sytuację. – Mówiąc to, uprzytomniła sobie, że chodzi o życie jego syna, i ugryzła się w język. Bardzo chciała mu pomóc, w końcu więc wymogła na nim tę samą obietnicę, którą złożył Sue Frankeclass="underline" jeśli nie znajdzie Mikeya do rana, zadzwonią na policję.
Brad przerzucił notatnik w poszukiwaniu numeru telefonu i adresu Nbele. Choć kilkakrotnie dzwonił tam ze szpitala, postanowił spróbować raz jeszcze. Nikt nie podniósł słuchawki. Zirytowany, wyjął kasetę z automatycznej sekretarki i wsiadł z Morgan do samochodu.
Była już prawie północ. Ruszyli na wschód, w stronę zalesionych, słabiej zaludnionych obszarów w North Shore. Siedząca obok Morgan odszukała adres Nbele na planie miasta. Dom stał przy słabo oświetlonej ślepej uliczce. Brad zatrzymał wóz.
Powoli wysiedli z samochodu i ostrożnie ruszyli przed siebie wąskim chodnikiem. Dom z drewnianym gontem tonął w ciemnościach. Brad nacisnął klamkę. Ku jego zdumieniu drzwi się otworzyły. Pchnął je.
– Nbele? – krzyknął. – Jest ktoś w domu? Mikey, to ja, tata!
Nie było odpowiedzi. Morgan weszła do środka za Bradem i wymacała na ścianie włącznik światła. Blada, żółtawa poświata zalała pokój, który okazał się małym, skąpo umeblowanym salonem. Brad przeszedł wąskim korytarzem do pustej jadalni i, zniecierpliwiony, otworzył wahadłowe drzwi.
Pomieszczenie, w którym się znalazł, było pogrążone w mroku. Brad podejrzewał, że to kuchnia. W powietrzu wisiał lekko gryzący odór marihuany. Brad ostrożnie ruszył do przodu, próbując nie stracić orientacji w ciemnościach. Nagle pośliznął się na czymś mokrym.
Zwalił się całym ciężarem na podłogę i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Kiedy leżał w bezruchu, chwytając powietrze, Morgan włączyła światło. Brad, wciąż nieco oszołomiony upadkiem, dopiero po kilku sekundach w pełni doszedł do siebie. A tym, co go otrzeźwiło, był mrożący krew w żyłach krzyk Morgan.
Była blada, a z jej szeroko otwartych oczu wyzierało przerażenie. Wskazywała coś drżącym palcem. Brad z trudem usiadł na podłodze i obejrzał się. Wtedy i jemu zaparło dech w piersiach.
To, na czym się pośliznął, było kałużą krzepnącej krwi, gładkąjak plama oleju. Krew wylewała się z ludzkiej głowy.
Mężczyzna leżał na brzuchu z rękami nieudolnie związanymi sznurkiem na plecach. Jego potylica została rozpłatana wielkim nożem, którego metalowe ostrze tkwiło w czaszce. Krew z rozległej rany ściekała po policzku i szyi, zbierając się na posadzce. Podnosząc się na kolana, Brad zauważył, że to Nbele.
Jego oczy były na wpół otwarte, zwrócone ku podłodze. Brad spostrzegł, że białka już wyschły. Na szyi nie wyczuł pulsu, a pierś się nie poruszała.
Pod wpływem adrenaliny i strachu Brad zerwał się na równe nogi i wybiegł z kuchni. Morgan ruszyła za nim. Brad przemierzył cały dom, wołając Michaela, lękając się tego, co może zobaczyć. Ale wszystkie pokoje były puste. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami frontowymi. Ciężko oddychał, a serce waliło mu jak młotem. Zdał sobie sprawę, że musi zebrać myśli. Zaczerpnąwszy tchu, położył dłoń na ramieniu Morgan i ścisnął je lekko, jakby chciał dodać jej otuchy. Nie mógł jednak ukryć bólu brzmiącego w jego głosie.
– Gdzie on jest, do cholery?
– Znajdziemy go, nie martw się, ale musimy działać logicznie. Brad niechętnie skinął głową. Nie mogli bez sensu biegać w kółko.
– Najpierw zadzwonimy anonimowo na policję i powiemy o Nbele – powiedział stanowczym tonem.
– Chcesz, żebym ja to zrobiła? – spytała Morgan.
– Dobry pomysł. Lepiej, żeby nie mieli nagrania mojego głosu. Potem znajdziemy tego sukinsyna Brittena. Jestem pewien, że to on stoi za tym wszystkim. Mamy dużo pytań, a on zna odpowiedzi. – Zawiesił głos. – Oby tylko był u niego mój syn.
Po kilku minutach Brad i Morgan znów jechali samochodem, usiłując dojść do ładu z tą okropną sytuacją.
– W oczach tego świra Brittena – powiedział Brad – jestem facetem, który odebrał mu dziewczynę i zrobił z niego pośmiewisko. Myśli tylko o zemście, nic innego się dla niego nie liczy.
– To prawda – stwierdziła Morgan – ale ja ciągle staram się to zobaczyć w szerszej perspektywie.
– Nie ma szerszej perspektywy, Morgan. Chodzi o zemstę i tyle.
– Wiem, ale co z możliwym związkiem między zgonami noworodków i AmeriCare?
– A co to ma wspólnego z Michaelem?
– Nie czytałeś e-maila, którego ci wysłałam?
Brad potrząsnął głową. Zaczęło padać, włączył więc wycieraczki. Patrząc przez mokrą szybę na biegnącą przed samochodem jezdnię, Morgan opowiedziała Bradowi o swoim spotkaniu z Danielem Morrisonem i o tym, jak zazdrośnie bronił dostępu do danych na temat stanu posiadania członków zarządu.
– Najwyraźniej informacje te nie były przeznaczone dla ludzi z zewnątrz -powiedziała. – Brad, on dosłownie wpadł w szał. Teraz już wiemy, że Brirten ma powód, by chcieć śmierci tych dzieci. Wszystko sprowadza się do pieniędzy.
– No dobrze, ale po co miałby uprowadzać mojego syna?
– Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że Morrison i Britten są ze sobą w zmowie – stwierdziła Morgan. – Britten wie, że widziałam prognozy finansowe firmy, a Morrison przyłapał mnie na studiowaniu stanu posiadania członków zarządu i doradców.
– Chcesz przez to powiedzieć, że ponieważ wiedzą o naszym związku i zdają sobie sprawę, że znamy motywy ich działania, chcą uciszyć nas oboje? A jeśli zgodzimy się milczeć, oddadzą mi Michaela?
– Wiem, że to wydaje się absurdalne, ale tak samo myślałam o twojej hipotezie dotyczącej AmeriCare.
Brad doskonale to pamiętał. Morgan była wówczas równie sceptyczna jak on w tej chwili.
– Mimo wszystko, żeby od razu porywać niewinne dziecko… – nie ustępował. – Przecież to inteligentni, zamożni, wykształceni ludzie, a nie zwykli przestępcy.
Przez kilka minut nie odzywali się do siebie i jedynym przerywającym ciszę dźwiękiem było skrzypienie wycieraczek.
– A Nbele? – spytał nagle Brad. – Czy on odegrał w tym wszystkim jakąś rolę? Skoro został zamordowany, można by pomyśleć, że nie, ale… Czy możliwe jest, by Britten go znał? Czy to Nbele porwał Michaela na jego rozkaz?
Wyobraźnia znów podsunęła Bradowi obraz Michaela, przemarzniętego, osamotnionego, wzywającego pomocy ojca. Zamknął oczy i pokręcił głową.
Za dużo tych pytań, pomyślał. Tym, czego rozpaczliwie potrzebowali tej ciemnej, ponurej nocy, były odpowiedzi, ale na razie mieli przed sobą tylko piętrzący się stos zagadek.
Minęła północ. Nuru Milawe pędził jak szalony, kierując się w stronę Manhattanu. Jechał wynajętym fordem taurusem, jako że jego furgonetka ciągle jeszcze była w warsztacie, i musiał zdążyć na pierwszą do East Village, gdzie umówił się na spotkanie.