Выбрать главу

Stres coraz bardziej dawał mu się we znaki. Za dużo rzeczy działo się naraz. Był piątek, Nuru powinien więc pracować od trzeciej do jedenastej w Szpitalu Uniwersyteckim North Shore jako technik od respiratorów. Dziś jednak zgłosił, że jest chory, bo Britten zlecił mu specjalne zadanie.

Nuru zawsze przyjmował jego zlecenia z zadowoleniem, bo dobrze na nich zarabiał. Umieszczając roztocza w tytoniu doktora Schuberta – nic łatwiejszego – stał się bogatszy o dziesięć tysięcy dolarów. Uprowadzenie syna lekarza nie sprawiło mu najmniejszych trudności. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wkrótce do rąk Nuru trafi dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.

Ale, ach… z zadaniem tym wiązała się jeszcze jedna korzyść. Przez prawie czterdzieści osiem godzin Nuru nie spuszczał z oka doktora Hawkinsa i jego syna. Było to dla niego czymś naturalnym; już w dzieciństwie, w Afryce, zajmował się tropieniem zwierząt. Kiedy polecono mu przystąpić do działania, odpowiednia po temu okazja nadarzyła się niemal natychmiast, kiedy doktor przywiózł syna do szpitala i zostawił go z Nbele.

Nbele! Imię jego kuzyna budziło w nim strach i nienawiść. Obaj zostali wychowani w tym samym szczepie Masajów. Nbele był dwa lata starszy od Nuru i doskonale się czuł w roli starszego, bardziej odpowiedzialnego członka rodziny; zawsze pouczał młodszego kuzyna, co mu wolno, co nie, i jak powinien się zachowywać.

Świętoszek, myślałby kto! Nic, tylko: Nuru, nie bierz narkotyków, Nuru, jesteś nie lepszy niż amerykański ćpun z ulicy. Ciągle próbował go upokorzyć! W dodatku nie pozwalał Nuru zapomnieć, że to on, Nbele, załatwił mu pracę w Szpitalu Uniwersyteckim.

Teraz to już przeszłość. Nbele nigdy więcej nie narobi mu wstydu.

Mijając granicę miasta, wciąż na lekkim haju, Nuru uśmiechnął się do siebie. Wszystko poszło mu nadspodziewanie łatwo. Kiedy zastał swojego kuzyna z chłopcem w gabinecie, wystarczyło, że wyjął simi i przyłożył ostrze do gardła małego. Nigdy nie zapomni miny Nbele. Nie był już tak skory do wygłaszania kazań, ba, trząsł się jak galareta.

Początkowo zamiary Nuru nie wykraczały poza uprowadzenie chłopca. Kiedy jednak zobaczył strach w oczach swojego kuzyna, postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. W samochodzie trzymał chłopcu nóż na gardle, zmuszając Nbele, by zawiózł ich do swojego domu. Zaczekał, aż ten nabożny obłudnik ukorzy się przed nim, po czym wysłał go do ziemi przodków. Następnie zawlókł Michaela do swojego domu. Tam, dzięki obfitym zapasom afrykańskich narkotyków roślinnych, mógł trzymać go tak długo, jak to będzie konieczne. Michael zapadł w głęboki sen i miał się obudzić dopiero za kilka godzin. Jak dotąd, pomyślał Nuru, to bardzo udana noc. Jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia i będzie mógł triumfalnie wrócić do domu.

Pilotowany przez Morgan, Brad skręcił w ulicę, przy której stał dom Brittena. Wyłączył światła i ostatnie sto metrów przejechał w ciemności. Zgasił silnik. Przez chwilę razem z Morgan w milczeniu obserwowali dom. Na podjeździe stały dwa samochody. Morgan poznała wóz Brittena, ale nie wiedziała, kto jest właścicielem dużego mercedesa. Mimo późnej pory światła w domu były zapalone. Brad, zdecydowany uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania, wyciągnął rękę do klamki.

Morgan chwyciła go za ramię.

– Zastanówmy się, Brad.

– Nad czym mamy się zastanawiać? Chcę odzyskać syna!

– Myślisz, że to ci się uda, jeśli wpadniesz do środka i powiesz „Dzięki, że się nim zaopiekowałeś"? – Mówiła spokojnym, opanowanym tonem. -Britten nie jest na tyle głupi, by trzymać Michaela w swoim domu.

– Nie zamierzam siedzieć bezczynnie, kiedy życie mojego syna jest w niebezpieczeństwie!

– Chodzi mi tylko o to, że nie powinieneś zachowywać się jak słoń w składzie porcelany. Wiem, że chcesz skręcić Brittenowi kark, ale na razie to on ma wszystkie atuty w ręku.

Brad zdał sobie sprawę, że Morgan ma rację. Poza tym Britten nie był sam.

– Jak myślisz, kto jest u niego?

– Jest jeden sposób, żeby to sprawdzić. Gotowy?

Brad odetchnął głęboko, skinął głową i otworzył drzwi samochodu. Razem z Morgan podeszli do drzwi frontowych. Już miał wcisnąć dzwonek, kiedy zauważył, że są otwarte. Pchnął je i weszli do środka.

Morgan pamiętała hol ze swojej poprzedniej wizyty, ale wtedy zwróciła uwagę główne na makabryczną kolekcję gospodarza. Teraz po lewej stronie zauważyła przestronny, jasno oświetlony salon. Na sofie siedzieli Britten i Morrison, patrząc z zadowoleniem na nieproszonych gości.

Morgan i Brad zatrzymali się w pół kroku, bynajmniej nie zaskoczeni. Britten i Morrison: czyż nie to właśnie podejrzewali?

– Proszę, wejdźcie – powiedział Britten ze sztuczną wesołością. – Spodziewaliśmy się was. Napijecie się czegoś?

– Zamknij się, draniu! – krzyknął Brad. – Gdzie mój syn? Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Brittena, który pochylił się, przybierając zaciętą minę.

– Drań, powiadasz? Wiedz, że ten „drań"…

– Hugh, spokojnie – ostrzegł go Morrison. – Nie widzisz, że on próbuje cię sprowokować?

– Coś ty za jeden? – rzucił Brad.

– Daniel Morrison. Jestem prezesem AmeriCare.

– A więc to ty jesteś Morrison, tak? – wycedził Brad. – Zabijanie dzieci ci nie wystarcza? Postanowiłeś sprawdzić, jak sobie poradzisz z porwaniem?

– Hugh uprzedził mnie, że pan i doktor Hawkins prawdopodobnie tu wpadniecie – odpowiedział spokojnie Morrison. – Skoro już jesteście, nie widzę powodu, by obrzucać się pomówieniami. Po prostu powiedzcie nam, co wiecie.

– Wszystko! – warknął Brad. – Ale za cholerę wam nie powiemy, dopóki nie odzyskam Michaela!

Morrison nie dał się sprowokować.

– Dla formalności, chcę zaznaczyć, że nie mam najmniejszego pojęcia, o co panu chodzi.

– Słuchaj, ty parszywy…

– Brad – prosiła Morgan – uspokój się.

– Trafna sugestia – powiedział Morrison. – Szkoda, że nie była pani równie | ostrożna w swoich poczynaniach wobec naszej firmy, doktor Robinson. Cóż, jeśli rzeczywiście zaginął syn doktora Hawkinsa, być może wspólnie znajdziemy jakiś sposób na odnalezienie go. Oczywiście, mówię tylko hipotetycznie.

– Słuchamy – powiedziała Morgan.

– Jak już wspominałem – ciągnął Morrison – chcę, żebyście mi powiedzieli, co wiecie albo podejrzewacie. Możecie zacząć od tego, co doktor Hawkins rozumie przez „zabijanie dzieci".

– A jeśli to zrobimy? – spytał Brad.

– Podejrzewam, że w takim przypadku pański syn mógłby się w najbliższym czasie odnaleźć cały i zdrowy.

Brad kipiał gniewem, ale był to gniew przytłumiony poczuciem bezsilności. Rozglądając się po pokoju, uprzytomnił sobie, że Morgan ma rację. Tu nie znajdzie swojego syna. Britten i Morrison byli górą. Brad wiedział, że nie ma wyboru. Zwracając się do Morgan, przełknął wzbierającą mu w gardle żółć i powoli skinął głową.

Nie było sensu kręcić. Morgan powiedziała Morrisonowi, co chciał wiedzieć. Prezes AmeriCare wysłuchał jej w zamyśleniu, z wydętymi wargami i zmrużonymi oczami.

– Bardzo ciekawe – powiedział w końcu. – Nie przeczę, że niektórzy z nas mogli odegrać pewną rolę w kształtowaniu liczby aborcji i porodów terminowych. Szczerze mówiąc, sądzę, że mielibyście spore trudności z wykazaniem, iż jest w tym coś złego. Robią to wszystkie firmy zajmujące się zarządzaniem ochroną zdrowia, czy się do tego przyznają, czy nie. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że obowiązkiem dobrze prowadzonej firmy jest ograniczanie kosztów przez korygowanie własnej polityki. Z drugiej strony lepiej, żeby opinia publiczna o tym nie wiedziała, prawda?

– Ani o tym, że zabijaliście bezbronne noworodki – dodała Morgan. Morrison pokręcił głową.

– To zupełnie co innego. Mikroskopijne owady i niewydolność układu oddechowego, co za absurd! Nic nam o tym nie wiadomo. Przyznaję, śmierć tych dzieci przyczyniła się do poprawy sytuacji finansowej firmy, ale to tylko zbieg okoliczności. Wola boża, można by powiedzieć.