Выбрать главу

– Jesteś pieprzonym kłamcą – wysyczał Brad przez zaciśnięte zęby.

– Jak sądzę, macie dowody przeciwko nam? – ciągnął Morrison ze spokojem. – Jedno z was widziało doktora Brittena, mnie albo któregoś z naszych podwładnych, gdy wkładali te robale do dróg oddechowych noworodków?

Morgan spojrzała znacząco na Brada. Opowiadając o tym, czego dowiedzieli się na temat AmeriCare, nie wspomniała o Simonie Crandallu i jego podejrzeniach dotyczących pochodzenia owadów.

– Nie? Tak mi się wydawało. To niedorzeczne zarzuty, które uwłaczają mojej godności. Ale prasa uwielbia takie sensacyjki. Dlatego zapewne nie będziecie zaskoczeni tym, że w chwili, gdy dzisiejszego wieczoru doktor Robinson opuściła siedzibę firmy, plik znany jako „Pozycje kierownicze" przestał istnieć. Oprócz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd nikt już nie posiada dokumentu określającego, kto najwięcej zyska na zmianie finansowej sytuacji firmy. Zaskoczyć was natomiast może fakt, że każde z was jest dumnym posiadaczem stu tysięcy akcji AmeriCare.

– Co? – spytała Morgan.

– Tak, mam tu dokument – ciągnął Morrison – który potwierdza, że przed rokiem dokonaliście zakupu walorów firmy. Myśleliście wówczas, że ich cena osiągnęła najniższy poziom i od tej pory zacznie rosnąć. Niestety, akcje nadal traciły na wartości, co bardzo was zaniepokoiło. Dlatego też, jak na zdesperowanych kochanków przystało…

– Ty draniu! – warknął Brad.

– …wymyśliliście sposób na uzdrowienie sytuacji finansowej firmy -mówił Morrison ze spokojem. – Pan, doktorze Hawkins, napisał nawet list do swojej kochanki, będący dowodem waszej winy. – Podniósł kartkę papieru. -Nieprzyjemna sprawa, trzeba przyznać. Niestety, zapomniał pan go podpisać, ale jestem przekonany, że przed wyjściem naprawi pan to niedopatrzenie.

Zaciskając pięści, Brad zrobił krok do przodu.

– Nigdzie nie pójdę bez mojego syna!

– Ależ pójdzie pan, pójdzie – powiedział spokojnym tonem Morrison. -Jeśli pan to zrobi, pański syn prawdopodobnie w końcu się odnajdzie. Jego los jest w pańskich rękach.

Hawkins wrzał gniewem, ale się nie odezwał. Po chwili Morgan wzięła go za rękę i delikatnie zwróciła ku sobie.

– Brad, podpisz to – szepnęła. – Nie mamy wyboru.

– Niczego nie podpiszę!

– Posłuchaj mnie. W tej chwili najważniejsze jest, żebyś odzyskał Michaela, dlatego musisz zrobić, co ci każą i podpisać to! Oboje dobrze wiemy, że wymuszone przyznanie się do winy to żaden dowód, więc co ci zależy? Musimy zyskać na czasie.

Z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę Brad zwrócił się twarzą do Morrisona. Jeśli to podpiszę, jaką mam gwarancję, że odzyskam Michaela?

– Żadnej – powiedział Morrison, wyciągając w jego stronę długopis. -Ale jeśli pan to zrobi, kto wie, może jutro się z panem skontaktujemy.

Brad wbił w niego wściekłe spojrzenie. Boże, ten człowiek doprowadzał go do szału! Nie ulegało jednak wątpliwości, że Morrison i Britten wygrali tę potyczkę. Dusząc w sobie złość, Brad podszedł do stołu. Podpisał się na dole kartki maszynopisu, nawet go nie czytając, po czym z obrzydzeniem odrzucił długopis.

– Chodźmy stąd – powiedział, biorąc Morgan za rękę. Kiedy pociągnął ją za sobą do drzwi, Britten, dotąd dziwnie milczący, podniósł się z sofy.

– Jeszcze jedno, doktorze Hawkins.

– Co znowu? – powiedział Brad zirytowany. Britten uśmiechnął się. – Morgan zostaje.

– Odbiło ci! – krzyknął. – Być może, ale to jeden z warunków umowy. Wszystko albo nic.

– I jak długo miałaby tu zostać?

– Na jedną noc. Co najmniej – powiedział Britten, nieporuszony. – Będę dla niej wyjątkowo gościnny. Nie będę zdziwiony, jeśli jutro okaże się, że sama chce tu zostać.

– Z tobą? – Brad zacisnął pięści. – Mało prawdopodobne!

– Brad, proszę! – powiedziała Morgan w obawie, że dojdzie do rękoczynów. Przerażała ją myśl, że zostanie sama z Brittenem i Morrisonem. Jednak przemoc nic by nie dała. – Nie martw się, nic mi nie będzie – uspokajała Brada. – Idź już! Jutro porozmawiamy.

Brad zawahał się; bał się ją tu zostawić, ale jednocześnie nie chciał zrobić czegokolwiek, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu Michaela.

– Jeśli włos spadnie z głowy jej albo Mikeya, pożałujecie tego! – powiedział wreszcie z kamienną twarzą.

– Tak, tak, oczywiście – odparł Morrison z drwiącym uśmiechem i wskazał dłonią drzwi. – A teraz, jeśli nie ma pan już nic więcej do powiedzenia…

Morgan zmusiła się do uśmiechu, ale jej podbródek drżał, a do oczu napłynęły łzy. Brad Hawkins spojrzał na nią, po czym odwrócił się i wyszedł.

Nuru jechał East River Drive na południe, aż dotarł na Lower East Side. Celem jego podróży był mały, niedawno otwarty sklepik z kośćmi pod nazwą „Kręgosłupiarnia". Nuru był ważną personą w tej branży i obiło mu się o uszy, że sklep poszukuje dostawcy. Odbył kilka rozmów z kim trzeba, sygnalizując, jakim dysponuje towarem. Większość wstępnych negocjacji toczyła się przez pośrednika; Nuru musiał zorientować się, czy nabywca jest poważnie zainteresowany zawarciem transakcji i jakie ceny może zaoferować. Ostatnia faza rozmów miała się odbyć w cztery oczy, z prezentacją potencjalnemu klientowi próbek towaru.

Nuru nie wziął najciekawszych okazów. Na początku najważniejsze było wyrobienie sobie reputacji solidnego dostawcy. W tym celu wiózł ze sobą wartościowe, choć nie unikalne, eksponaty ze swojej kolekcji: szkielet indiańskiego dziecka, szczątki pigmejskiego wojownika ze śladami ran kłutych i kilka czaszek z kambodżańskich Pól Śmierci. Towar był schludnie zapakowany i oznakowany. Potem, w zależności od stanu konta nabywcy, Nuru mógł zaoferować mu bardziej egzotyczne okazy.

Znalazł sklepik o pierwszej piętnaście, kwadrans po ustalonej porze spotkania. Latarnie dawały niewiele światła i ulica tonęła w mroku. Nuru zatrzymał taurusa i rozejrzał się po okolicy. Wyglądało to, że wszystko jest w porządku. W myśli obliczył, że negocjacje zajmą mu pół godziny, co oznaczało, że zdąży wrócić do domu, zanim chłopak się ocknie. Zamknął samochód, otworzył bagażnik i wyjął skrzynię ze szczątkami indiańskiego dziecka.

W sklepie, do szyby wystawowej podszedł mężczyzna, który ostrożnie wyjrzał na ulicę. Był ubrany w niebieską bluzę, z dużymi żółtymi literami tworzącymi napis „Policja", na głowie miał czapkę bejsbolówkę.

– Mamy gościa, Kev – powiedział cicho, zwracając się w stronę zaplecza sklepu. – Czarny mężczyzna, jest sam.

– Ma towar? – spytał detektyw Riley.

– Na to wygląda. Coś niesie.

– Pozwól mu dojść do lady – powiedział Riley. – Wtedy go zdejmiemy.

Kilka godzin wcześniej władze federalne zwróciły się do policji nowojorskiej z prośbą o pomoc w doręczeniu nakazu sądowego. Istniało podejrzenie, że nowo otwarty sklep rozpoczął działalność dzięki pomocy mafii.

Według informacji policji po północy miała tam zostać zawarta jakaś transakcja. Korzystając z okazji, by dogodzić i sobie, i federalnym, o północy policjanci zrobili nalot na sklep i aresztowali właściciela.

Facet był sam i wyraźnie się denerwował. Miał przy sobie dużą ilość gotówki. Kiedy został skuty, od razu zamilkł. Choć było już późno, Riley postanowił zaczekać ze swoimi ludźmi w sklepie i sprawdzić, kto się tam zjawi. W tej chwili siedział przyczajony w cieniu. Odpiął kciukiem pasek kabury, by w razie potrzeby mógł szybko wyciągnąć glocka.

Tymczasem Nuru wsunął skrzynię pod pachę i lewą ręką wyjął portfel. Coś mu się tu nie podobało. Przed wyjściem z domu zapisał sobie adres i schował go do portfela. Sprawdziwszy go raz jeszcze, położył portfel na skrzyni. Potem nacisnął wolną dłonią klamkę. Drzwi się otworzyły.

Kiedy Nuru wyszedł w mrok, szósty zmysł ostrzegł go przed grożącym niebezpieczeństwem. Było to stare, dobrze mu znane uczucie, które pamiętał z dzieciństwa, świadomość, że w pobliżu czai się drapieżca. Włosy zjeżyły mu się na karku. Nuru zatrzymał się na środku pomieszczenia. Oswajając oczy z ciemnościami, powoli się rozejrzał.