Выбрать главу

– Sprawa służbowa. Wybacz mi.

Poszła prosto do sypialni, zamknęła i zablokowała drzwi.

Teraz z kolei Roarke zmarszczył gniewnie brwi. Wszedł do kuchni, znalazł kieliszki i nalał do nich burgunda. Skromnie mieszka, pomyślał. Niewielki bałagan, niewiele rzeczy, które mówiłyby o jej przeszłości, o jej rodzinie. Żadnych pamiątek. Kusiło go, by wejść do jej sypialni, skoro mógł swobodnie poruszać się po mieszkaniu, i zobaczyć, czego tam mógłby się o niej dowiedzieć, ale powstrzymał się.

I to w dużej mierze nie z szacunku dla jej prywatności, ale z chęci sprostania wyzwaniu, jakie mu rzuciła, prowokując go, by wyrobił sobie o niej zdanie na podstawie obserwacji jej osoby, a nie jej otoczenia.

Mimo monotonnej kolorystyki wnętrza i braku rozgardiaszu, uznał je za bardzo wymowne. Nie mieszkała tu, o ile mógł się zorientować, tylko tu przebywała. Mieszkała zapewne w swoim biurze.

Wypił łyk wina, uznał je za dobre. Zgasiwszy papierosa, zaniósł oba kieliszki do salonu. Rozwiązanie zagadki, którą była Ewa Dallas, zapowiadało się bardziej niż interesująco.

Kiedy prawie dwadzieścia minut później weszła do pokoju, kelner w białej marynarce kończył właśnie nakrywać mały stolik pod oknem. Ale nawet smakowite zapachy nie zdołały pobudzić jej apetytu. Głowa znowu pękała jej z bólu, a zapomniała wziąć lekarstwo.

Roarke odprawił cicho kelnera. Nie odezwał się do czasu, aż drzwi zamknęły się i zostali sami.

– Przykro mi.

– Z powodu?

– Że się martwisz. – Z wyjątkiem rumieńca, jaki przemknął jej po twarzy w przystępie złości, przez cały czas, od chwili gdy weszła do mieszkania, była blada. Ale teraz cała krew odpłynęła jej z policzków, a oczy zupełnie pociemniały. Kiedy ruszył w jej stronę, potrząsnęła gwałtownie głową.

– Idź sobie, Roarke.

– To byłoby proste. Zbyt proste. – Bardzo powoli objął ją ramieniem i poczuł, jak cała sztywnieje. – Odpręż się przez chwilę – przekonywał ją łagodnym tonem. – Czy to ma znaczenie, czy to naprawdę ma jakieś znaczenie dla kogokolwiek poza tobą, że zrobisz sobie krótką przerwę?

Znowu potrząsnęła głową, ale tym razem w tym geście kryło się zmęczenie. Usłyszał, że z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, więc wykorzystując jej słabość, przytulił ją mocniej do siebie. – Nie możesz mi powiedzieć?

– Nie.

Kiwnął głową, ale w jego oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Wiedział lepiej; to nie powinno mieć dla niego znaczenia. Ona nie powinna mieć dla niego znaczenia. Ale zbyt wiele rzeczy z nią związanych miało znaczenie.

– A zatem, jest ktoś inny – mruknął.

– Nie ma nikogo innego. – Uświadomiwszy sobie, jak to może zostać zinterpretowane, odsunęła się. – Nie chciałam powiedzieć…

– Wiem, że nie chciałaś. – Jego uśmiech był kwaśny i niezbyt wesoły. – Ale żadne z nas nie będzie miało nikogo innego, przynajmniej przez jakiś czas.

Odsunęła się od niego nie z chęci ucieczki, tylko z chęci zachowania dystansu…

– Jesteś zanadto pewny siebie, Roarke.

– Skądże znowu. Niczego nie przyjmuję za pewnik. Masz mózg jak komputer, pani porucznik. Bardzo skomplikowany komputer. Kolacja ci stygnie.

Była zbyt zmęczona, by stać, zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Usiadła i wzięła do ręki widelec.

– Byłeś w mieszkaniu Sharon DeBlass w ciągu ostatniego tygodnia?

– Nie, po co miałbym tam chodzić? Przyjrzała mu się uważnie.

– Właśnie. Po co ktokolwiek miałby tam chodzić?

Milczał przez chwilę, potem uświadomił sobie, że pytanie nie było retoryczne.

– By uspokoić swoje obawy – zasugerował. – By się upewnić, że na miejscu zbrodni nie pozostał żaden obciążający go dowód.

– A jako właściciel budynku mogłeś tam wejść tak samo łatwo jak tutaj.

Jego usta zacisnęły się na chwilę. Z irytacji, uznała, irytacji człowieka, który jest zmęczony ciągłym odpowiadaniem na te same pytania. To był drobiazg, ale świadczył o jego niewinności.

– Tak, myślę, że nie miałbym z tym problemów. Mam główny klucz elektroniczny, więc bez trudu dostałbym się do środka.

Nie, pomyślała, jego klucz elektroniczny nie złamałby kodu ochrony policyjnej. To by wymagało wyższego poziomu dostępu albo fachowca od systemów zabezpieczeń.

– Zakładam, że ktoś spoza waszego wydziału odwiedził to mieszkanie już po dokonaniu w nim zabójstwa.

– Możesz przyjąć takie założenie – zgodziła się. – Kto zajmuje się twoją ochroną?

– Korzystam z usług Lorimara, zarówno służbowo, jak i prywatnie. – Podniósł kieliszek. – Tak jest prościej, ponieważ ta spółka należy do mnie.

– Oczywiście, że należy. Przypuszczam, że sporo wiesz na temat ochrony.

– Można powiedzieć, że od dawna interesuję się sprawami ochrony. Dlatego kupiłem tę spółkę. – Nabrał przyprawiony ziołami makaron na widelec, podsunął go jej do ust i ucieszył się, gdy wszystko zjadła. – Ewo, wyznałbym wszystko, żebyś tylko przestała się smucić i zaczęła jeść z takim samym apetytem, jak ostatnim razem. Ale choć popełniłem niejedno przewinienie, nie mam na sumieniu morderstwa.

Spojrzała na talerz i zaczęła jeść.

– Co miałeś na myśli mówiąc, że mam mózg jak komputer?

– Bardzo dokładnie zastanawiasz się nad wszystkim, ważysz argumenty za i przeciw, rozpatrujesz różne możliwości. Nie jesteś osobą impulsywną, i choć uważam, że w sprzyjających okolicznościach można cię uwieść, to takie zdarzenie byłoby raczej ewenementem w twoim życiu.

Znowu podniosła na niego oczy.

– To chcesz zrobić, Roarke? Uwieść mnie?

– Uwiodę cię – odparł. – Niestety, nie dzisiejszej nocy. Ponadto, chcę się dowiedzieć, co sprawia, że jesteś taka, jaka jesteś. I chcę ci pomóc dostać to, czego potrzebujesz. W tej chwili najważniejszą dla ciebie sprawą jest złapanie mordercy. Masz poczucie winy – dodał. – To głupie i przykre.

– Nie mam żadnego poczucia winy.

– Spójrz do lustra – powiedział cicho Roarke.

– Nie mogłam nic zrobić – wybuchnęła Ewa. – Nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec tym zbrodniom. Żadnej z nich.

– Czy uważasz, że byłaś w stanie im zapobiec?

– Właśnie to powinnam była zrobić. Przechylił głowę.

– W jaki sposób? Odsunęła się od stołu.

– Wykazując się sprytem. Przybywając na czas. Wykonując swoją pracę.

Chodzi o coś więcej, zadumał się. O coś poważniejszego. Splótł ręce i położył je na stole.

– Czyż teraz tego nie robisz?

Znowu stanęły jej przed oczami tamte koszmarne sceny. Trupy. Krew. Spustoszenie.

– Teraz one nie żyją. – Na myśl o tym jej serce zalała gorycz.

– Na pewno mogłam coś zrobić, żeby temu zapobiec.

– Żeby zapobiec morderstwu, trzeba by siedzieć w głowie zabójcy – powiedział cicho. – Kto mógłby to znieść?

– Ja bym mogła – odparła ostrym tonem. I była to święta prawda. Mogła znieść wszystko z wyjątkiem przegranej. – Służ i chroń – to nie jest tylko pusty frazes, to obietnica. Jeśli nie mogę dotrzymać słowa, jestem nikim. Mogę im służyć tylko wtedy, kiedy nie żyją. Do diabła, ona była jeszcze dzieckiem. Jeszcze dzieckiem, a on pociął ją na kawałki. Nie przyszłam na czas. Nie przyszłam na czas, choć powinnam była.

Jej urywany oddech przeszedł w szloch, co ją zaskoczyło. Przyciskając rękę do ust, opadła na sofę.

– Boże! – Tylko tyle zdołała powiedzieć. – O Boże! Boże!

Podszedł do niej. Wiedziony instynktem ścisnął mocno jej ramiona, zamiast ją objąć.

– Jeśli nie możesz albo nie chcesz rozmawiać ze mną, musisz porozmawiać z kimś innym. Wiesz o tym.