Выбрать главу

– Moja wnuczka mogła zejść na złą drogę – wtrącił się DeBlass – ale nie przestawała z takimi ludźmi jak Lola Starr.

Więc prostytutki mają własny system klasowy, pomyślała ze znużeniem Ewa. Co jeszcze było nowego?

– Nie ustaliliśmy czy się znały. Ale właściwie nie ma wątpliwości, że znały tego samego mężczyznę. I że ten mężczyzna je zabił. W obu przypadkach postępował według tego samego schematu. To nam pomoże go odnaleźć. Zanim, mam nadzieję, znowu zabije.

– Pani uważa, że to zrobi? – wtrącił Rockman.

– Jestem tego pewna.

– A broń mordercy – spytał DeBlass. – Była tego samego typu?

– To część schematu – powiedziała Ewa. Nic więcej mu nie zdradzi. – Istnieją niezaprzeczalne podobieństwa między tymi dwoma zabójstwami. Nie ma wątpliwości, że popełnił je ten sam człowiek.

Uspokoiwszy się trochę, Ewa znowu wstała.

– Senatorze, nie znałam pańskiej wnuczki i nie łączyły mnie z nią żadne więzy, ale żywię do mordercy osobistą urazę. Ścigam go. To wszystko, co mogę panu powiedzieć.

Przyglądał się jej przez chwilę. Zobaczył więcej niż spodziewał się zobaczyć.

– Świetnie, poruczniku. Dziękuję, że pani przyjechała.

Ewa uznała to za pożegnanie i razem z Feeneyem podeszła do drzwi. W lustrze zobaczyła, że DeBlass dał znak Rockmanowi, który odpowiedział lekkim skinieniem głową. Poczekała, dopóki nie wyszli z gabinetu, zanim się odezwała.

– Ten skurwiel zamierza nas śledzić.

– Hę?

– Goryl DeBlassa. Zamierza chodzić za nami jak cień.

– Po co, do diabła?

– Żeby zobaczyć, co zrobimy, dokąd pójdziemy. Po co śledzi się ludzi? Zgubimy go w centrum przewozowym – powiedziała Feeneyowi, zatrzymując taksówkę. – Miej oczy otwarte i zobacz, czy poleci za tobą do Nowego Jorku.

– Za mną? A ty dokąd się wybierasz?

– Zdaję się na swój nos.

To nie był trudny manewr. Zachodnie skrzydło Portu Lotniczego, gdzie odbywała się odprawa pasażerów, zawsze przypominało dom wariatów. Ale największe zamieszanie panowało tam w godzinach szczytu, kiedy wszyscy pasażerowie, którzy lecieli na północ, tłoczyli się w kolejce do kontroli osobistej, poganiani przez skomputeryzowane głosy.

Ewa po prostu zgubiła się w tym tłoku i wciśnięta w tłum ludzi dotarła do południowego skrzydła, gdzie złapała metro do Virginii.

Gdy usadowiła się w przedziale kolejki podziemnej, wyjęła kieszonkowy informator. Zapytała o adres Elizabeth Barrister, po czym poprosiła o instrukcje.

Jak dotąd miała dobrego nosa. Wsiadła do właściwego pociągu i czekała ją tylko jedna przesiadka w Richmond. Jeśli szczęście będzie jej nadal dopisywało, to zdąży do domu na kolację.

Podparłszy pięścią podbródek, bawiła się regulowaniem swego video. Ominęłaby wiadomości – jak to miała zwyczaj robić – ale kiedy aż za dobrze znajoma twarz pojawiła się na ekranie, przestała zmieniać kanały.

Roarke, pomyślała, mrużąc oczy. Ten facet pojawia się zupełnie niespodziewanie. Ściągnęła usta, włączyła dźwięk i włożyła słuchawkę do ucha.

– … w tym międzynarodowym projekcie, w który zostały zaangażowane multibiliony dolarów, Roarke Industries, Tokayamo i Europa zjednoczą się dla wspólnego celu – oświadczył mówca. – Trwało to trzy lata, ale wszystko wskazuje na to, że wreszcie rozpocznie się budowa tak bardzo oczekiwanego, tak bardzo kontrowersyjnego Kurortu Olimp.

Kurort Olimp, zamyśliła się Ewa, przebiegając myślą fakty. Raj dla bogatych i wysoko urodzonych, przypomniała sobie. Planowana stacja kosmiczna ma być zbudowana po to, by dostarczać przyjemności i rozrywek.

Żachnęła się. Czyż to nie jest w jego stylu, żeby marnować czas i pieniądze na tani blichtr?

Pomyślała, że jeśli nie straci swej szytej na miarę, jedwabnej koszuli, to zbije jeszcze większy majątek.

– Roarke – jedno pytanie, sir.

Patrzyła, jak Roarke, który schodził z wysokich marmurowych schodów, zatrzymał się i uniósł brew – dokładnie tak, jak zapamiętała.

– Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego poświęcił pan tyle czasu i wysiłku, a także znaczącą część swego majątku, na ten projekt – na stację, która, jak twierdzą fachowcy, nigdy nie będzie latać?

– Właśnie to będzie robić – odparł Roarke. – Latać, że tak się wyrażę. A jeśli pyta pan, dlaczego, to na Olimpie będzie można wypocząć jak w raju. Nie mogę sobie wyobrazić nic innego, czemu warto by było poświęcić tyle czasu, wysiłku i pieniędzy.

Nie możesz, zgodziła się Ewa i podniosła wzrok w samą porę, by się zorientować, że mało brakowało, a przejechałaby swoją stację. Pobiegła do drzwi przedziału, przeklinając głos komputera, który skrzyczał ją za ten bieg, po czym przesiadła się do pociągu jadącego do Fort Royal.

Kiedy znowu znalazła się na dworze, padał śnieg. Miękkie płatki unosiły się leniwie wokół jej głowy i ramion. Przechodnie rozdeptywali je na chodnikach, lecz kiedy wsiadła do taksówki i podała adres, białe wirujące gwiazdki wydały jej się bardziej malownicze.

Wciąż można było cieszyć się pięknem przyrody, jeśli się miało pieniądze albo prestiż. Elizabeth Barrister i Richard DeBlass mieli jedno i drugie, a ich dom był imponującą dwupiętrową budowlą z różowej cegły usytuowaną na stoku wzgórza i otoczoną drzewami.

Biały śnieg pokrył rozległy trawnik, przysypał ogołocone z liści gałęzie drzew, które zdaniem Ewy mogły być drzewami czereśni. Brama wjazdowa stanowiła symfonię pomysłowo skręconych metalowych prętów. Choć wyglądała bardzo dekoracyjnie, Ewa miała pewność, że była mocna jak twierdza.

Wysunęła się z okna taksówki i błysnęła swoją odznaką przed skanerem.

– Porucznik Dallas, z Wydziału Policji w Nowym Jorku.

– Nie jest pani wymieniona w skorowidzu spotkań, pani porucznik.

– Prowadzę śledztwo w sprawie panny DeBlass. Mam parę pytań do pani Barrister albo Richarda DeBlass.

Zapadła cisza; Ewa zaczynała już drżeć z zimna.

– Proszę wysiąść z taksówki, poruczniku Dallas, i zbliżyć się do skanera celem dalszej identyfikacji.

– Nieźle strzeżona chałupa – mruknął taksówkarz, lecz Ewa wzruszyła tylko ramionami i spełniła polecenie.

– Identyfikacja przeprowadzona. Proszę zwolnić samochód, poruczniku Dallas. Zajmiemy się panią.

– Doszły mnie słuchy, że ich córka została zabita w Nowym Jorku – powiedział taksówkarz, gdy Ewa płaciła rachunek. – Pewnie wolą nie ryzykować. Chce pani, żebym tu na nią poczekał?

– Nie, dzięki. Ale zgłoszę pana numer, kiedy będę chciała wracać.

Pozdrowiwszy ją niedbałym gestem, taksówkarz zawrócił i odjechał. Ewa poczuła drętwienie w nosie, kiedy ujrzała mały elektryczny pojazd dojeżdżający do bramy. Żelazne wrota otworzyły się.

– Proszę wejść i wsiąść do wozu – powitał ją komputer. – Zostanie pani odwieziona do domu. Pani Barrister spotka się z panią.

– Wspaniale. – Wsiadła do pojazdu, który podjechał bezszelestnie pod frontowe schody prowadzące do murowanego domu.

Gdy zaczęła po nich wchodzić, drzwi otworzyły się. Albo służący mieli obowiązek nosić czarne ubrania, albo dom nadal był pogrążony w. żałobie. Ewa została przeprowadzona przez hali i poproszona uprzejmie o wejście do pokoju.

Choć dom Roarke'a urządzony był z przepychem, tu czuło się wielowiekową fortunę. Dywany były grube, ściany obite jedwabiem. Z dużych okien rozciągał się oszałamiający widok na obsypane śniegiem wzgórza. Prawdziwe pustkowie, pomyślała Ewa. Architekt musiał wiedzieć, że ci, którzy tu zamieszkają, będą sobie cenili samotność.

– Pani porucznik Dallas. – Elizabeth wstała. W jej rozważnych ruchach, pełnej napięcia pozie i zamglonych oczach, które wciąż przepełnione były bólem, kryła się nerwowość.