– Ale nikt nie pasuje do naszego zabójcy.
– Nie. – Żuł w zamyśleniu gumę. – Musimy także wykluczyć znanych policji zboczeńców, chociaż przejrzenie danych jest naprawdę pouczające. Mam swojego faworyta. Faceta z Detroit, który zabił cztery razy, zanim go złapali. Podrywał dziewczynę i szedł z nią do jej mieszkania. Usypiał ją, potem rozbierał i spryskiwał od stóp do głów fosforyzującą czerwoną farbą.
– Dziwne.
– Zabójcze. Skóra nie mogła oddychać, więc dziewczyna się dusiła, a kiedy umierała, zabawiał się z nią. Nie przelatywał jej, nie było śladów spermy ani próby gwałtu. Po prostu przebiegał swymi małymi rozgorączkowanymi rękami po jej ciele.
– Chryste, to wariat.
– Zgadza się. Ale wiesz, przy jednej trochę za bardzo się napalił, trochę za bardzo się niecierpliwił i zaczął ją pieścić, zanim farba wyschła. Starł z niej część farby i niedoszła ofiara zaczęła odzyskiwać przytomność. Facet przeraził się i uciekł. Ale nasza dziewczyna, choć była naga, pokryta farbą i ledwo trzymała się na nogach, wpadła we wściekłość, wydostała się na ulicę i zaczęła wrzeszczeć. Przyjechał patrol, szybko połapał się w sytuacji, bo dziewczyna świeciła niczym laser, i rozpoczął standardowe poszukiwania. Nasz chłoptaś był zaledwie parę domów dalej. Więc go złapali…
– Przestań.
– Z czerwonymi od farby łapami – powiedział Feeney ze złośliwym uśmiechem. – Niezłe, co? Złapali go z czerwonymi łapami. – Gdy Dallas tylko przewróciła oczami, Feeney doszedł do wniosku, że chłopaki z jego wydziału bardziej docenią tę opowieść.
– Tak czy inaczej, możemy mieć do czynienia ze zboczeńcem. Sprawdzę wszystkich zboczeńców i prostytutki. Może szczęście nam dopisze. Bardziej odpowiada mi pomysł, że zrobił to ktoś z nich, niż że tak bawi się glina.
– Mnie też. – Zacisnąwszy usta, obróciła się i spojrzała na niego. – Feeney, masz małą kolekcję starej broni palnej, znasz się na niej.
Wyciągnął ręce, przyciskając do siebie nadgarstki.
– Przyznaję się. Możesz mnie aresztować. Omal się nie uśmiechnęła.
– Znasz jeszcze jakiegoś gliniarza, który kolekcjonuje broń?
– Jasne, nawet kilku. To kosztowne hobby, więc ci, których znam, zbierają w większości kopie. A skoro mowa o kosztownych upodobaniach – dodał wskazując na jej rękaw. – Ładna koszula. Dostałaś podwyżkę?
– Jest pożyczona – mruknęła próbując zapanować nad sobą, by nie spłonąć rumieńcem. – Spisz mi ich nazwiska, Feeney. Tych, którzy mają autentyczną starą broń.
– Och, Dallas. – Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy pomyślał, że będzie musiał donosić na swoich ludzi. – Nienawidzę tego gówna.
– Ja też. Spisz ich. Na razie ogranicz się do gliniarzy z miasta.
– Dobra. – Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy Ewa zdaje sobie sprawę z tego, że jego nazwisko też znajdzie się na liście. – Paskudny sposób na rozpoczęcie dnia. A teraz mam dla ciebie prezent, dziecinko. Po przyjściu do pracy znalazłem na swoim biurku wiadomość. Szef policji jedzie do biura naszego komendanta. Mamy się tam zgłosić.
– Szlag by to trafił!
Feeney tylko spojrzał na zegarek.
– Daję ci pięć minut. Może chcesz nałożyć sweter albo coś innego, żeby Simpson nie zobaczył tej koszuli i nie doszedł do wniosku, że za dużo zarabiamy.
– To też by szlag trafił.
Dowódca Edward Simpson wyglądał imponująco. Miał ponad sześć stóp wzrostu, bojowy nastrój, ciemny garnitur i kolorowy krawat. Jego falujące brązowe włosy były przyprószone siwizną.
Cały wydział dobrze wiedział, że o te imponujące szczegóły zatroszczył się jego wizażysta. Oczy Simpsona były stalowoniebieskie – kolor budzący zaufanie wyborców, jak wykazały sondaże – i rzadko malowała się w nich wesołość, jego wąskie usta układały się do wydawania rozkazów. Patrząc na niego, widziało się władzę i autorytet.
Jednak wystarczyło wiedzieć, jak nierozważnie wykorzystuje jedno i drugie do zdobywania coraz to wyższej pozycji w brudnym świecie polityki, by stracić co do niego złudzenia.
Usiadł składając jak do modlitwy długie białe ręce, na których pobłyskiwały trzy złote pierścienie. Kiedy przemówił, jego głos wydał się głęboki i dźwięczny, niczym głos aktora.
– Panie komendancie, panie kapitanie, pani porucznik, mamy delikatną sytuację.
Dramatycznie zawiesił głos. Milczał przez chwilę; jego przenikliwe niebieskie oczy prześlizgnęły się po twarzach obecnych W pokoju osób.
– Wszyscy wiecie, jak media lubią sensacje – kontynuował. – Podczas pięciu łat sprawowania przeze mnie funkcji szefa policji przestępczość w naszym mieście spadła o pięć procent. O cały jeden procent w ciągu roku. Jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami ten postęp może zostać nie zauważony przez prasę. Już teraz wiele miejsca poświęca się tym dwóm zabójstwom. Ukazują się artykuły, w których kwestionuje się sposób prowadzenia śledztwa i żąda odpowiedzi na wiele pytań.
Whitney, nienawidzący Simpsona każdą cząstką swego ciała, odpowiedział łagodnie.
– W tych artykułach brak szczegółów. Kod Piąty, jaki obowiązuje w sprawie DeBlass, uniemożliwia współpracę z prasą, a także przekazywanie jej jakichkolwiek materiałów.
– Nie przekazując dziennikarzom żadnych informacji – warknął Simpson – pozwalamy im na spekulacje. Dziś po południu wydam oświadczenie. – Podniósł rękę, gdy Whitney zaczaj protestować. – Koniecznie musimy przedstawić opinii publicznej jakąś ocenę sytuacji, bo tylko w ten sposób zdołamy ją przekonać, że policja ma wszystko pod kontrolą. Nawet jeśli tak nie jest. Jego oczy spoczęły na Ewie.
– Pani porucznik, jako prowadząca śledztwo, także przyjdzie na konferencję. Moje biuro przygotowuje oświadczenie, które pani złoży.
– Z całym szacunkiem, panie dowódco Simpson, nie mogę ujawnić opinii publicznej żadnego szczegółu sprawy, bo mogłoby to zaszkodzić śledztwu.
Simpson strzepnął pyłek z rękawa.
– Pani porucznik, mam trzydziestoletnie doświadczenie. Wydaje mi się, że wiem, jak postępować z mediami. Po drugie – kontynuował zapominając o niej i zwracając się znowu do Whitneya – musimy kategorycznie zaprzeczyć temu, co wypisuje prasa o istnieniu związku między zabójstwem DeBlass i Starr. Departament nie może dopuścić do tego, żeby senator DeBlass znalazł się w kłopotliwej sytuacji osobistej, albo żeby zniszczono jego pozycję przez łączenie obu tych spraw.
– Morderca zrobił to za nas – wycedziła Ewa przez zęby. Simpson nawet na nią nie spojrzał.
– Oficjalnie nie ma między nimi związku. Kiedy będą pytali, trzeba zaprzeczać.
– Kiedy będą pytali – poprawiła go Ewa – trzeba kłaniać.
– Zasady etyczne niech pani zachowa dla siebie. Taka jest rzeczywistość. Skandal, który tu zostanie wywołany, dotrze do Wschodniego Waszyngtonu i powróci do nas niczym monsun. Sharon DeBlass zginęła ponad tydzień temu, a wy nadal nic nie macie.
– Mamy broń – zaprzeczyła. – Mamy przypuszczalny motyw morderstwa – szantaż – oraz listę podejrzanych.
Czerwieniąc się z gniewu, wstał z krzesła.
– Jestem szefem tego wydziału i muszę naprawić to, co pani spaskudziła. Pora, żeby przestała pani grzebać się w tych brudach i zamknęła sprawę.
– Sir. – Feeney zrobił krok do przodu. – Porucznik Dallas i ja…
– Oboje możecie zostać odkomenderowani do drogówki w ciągu jednej pieprzonej chwili – dokończył Simpson.