Prychnęła pogardliwie wpychając kciuki do kieszeni swoich workowatych brązowych spodni,
– A oto jego rachunek w biurze maklerskim. Ekran trzeci. Pełna asekuracja – dodał Roarke, przebiegnąwszy go wzrokiem.
– Co masz na myśli?
– Jego inwestycje. Wszystkie pozbawione najmniejszego ryzyka. Pakiet państwowych papierów wartościowych, kilka udziałów w spółkach inwestycyjnych, trochę wartościowych akcji renomowanych firm.
– Co w tym złego?
– Nic, jeśli chcesz, by twoje pieniądze traciły na wartości.
– Popatrzył na nią z ukosa; – Inwestujesz, pani porucznik?
– Tak, jasne. – Wciąż próbowała zrozumieć skróty i punkty procentowe. – Dwa razy dziennie oglądam wyniki sesji giełdowych.
– Nietypowe konto kredytowe. – Niemal się wzdrygnął.
– Co z tego?
– Daj mi to, co masz, a podwoję twój kapitał w ciągu sześciu miesięcy.
Tylko zmarszczyła brwi, walcząc z zawiłościami raportu biura maklerskiego.
– Nie przyszłam tu po to, żeby się wzbogacić.
– Kochanie – poprawił ją z tym swoim irlandzkim zaśpiewem. – Wszyscy chcą się wzbogacić.
– A co z datkami na cele polityczne, charytatywne i tego typu rzeczami?
– Wywołaj wydatki objęte ulgą podatkową – zażądał Roarke.
– Na ekranie drugim.
Czekała uderzając niecierpliwie ręką o udo. Pokazały się dane.
– Przeznacza pieniądze na to, co jest bliskie jego sercu – mruknęła przebiegając wzrokiem wpłaty na konto Partii Konserwatywnej, na fundusz kampanii DeBlassa.
– Poza tym nie jest szczególnie hojny. Hmm. – Roarke uniósł brew. – Ciekawe, bardzo kosztowny podarunek dla Wartości Moralnych.
– To ta ekstremistyczna grupa, prawda?
– Ja bym ją tak nazwał, ale jej wyznawcy wolą o niej myśleć jako o organizacji powołanej po to, by ocalić nas, grzeszników, przed nami samymi. DeBlass jest jej rzecznikiem.
Lecz ona przeglądała w myśli własne pliki.
– Są podejrzani o sabotowanie głównych banków danych w kilku dużych klinikach nadzorujących antykoncepcję.
Roarke mlasnął językiem.
– Wszystkie te kobiety, które same decydują, czy i kiedy chcą zajść w ciążę, ile dzieci będą miały. Do czego ten świat zmierza? Z pewnością ktoś musi sprawić, by się opamiętały.
– Słusznie. – Ewa zrobiła minę wyrażającą niezadowolenie. – To niebezpieczne połączenie dla kogoś takiego jak Simpson. Lubi odgrywać centrowca. Został wysunięty przez partię środka.
– Od kilku lat ukrywa swoje konserwatywne powiązania i sympatie. Woli nie ryzykować. Chce zostać gubernatorem i pewnie wierzy, że DeBlass mu to ułatwi. Polityka jest grą polegającą na wzajemnej wymianie usług.
– Polityka. Wśród osób szantażowanych przez Sharon DeBlass pełno było polityków. Seks, morderstwo, polityka – mruknęła Ewa. – Im bardziej świat się zmienia…
– Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do mężczyzn, ludzie nadal zabijają ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.
Coś się nie zgadzało i Ewa po raz drugi pożałowała, że nie ma przy niej Feeneya. Dwudziestopierwszowieczne morderstwa, pomyślała, dwudziestopierwszowieczne motywy. Jeszcze jedno nie zmieniło się podczas ostatniego stulecia. Podatki.
– Czy możemy sprawdzić jego dochody? Z ostatnich trzech lat?
– Trzeba będzie się posunąć do drobnego podstępu. – Roarke uśmiechnął się cynicznie.
– To będzie także przestępstwo federalne. Słuchaj, Roarke…
– Po prostu poczekaj chwilę. – Nacisnął przycisk i z konsoli wysunęła się ręczna klawiatura. Ewa obserwowała z pewnym zdziwieniem, jak jego palce śmigają nad klawiszami.
– Gdzie się tego nauczyłeś? – Nawet po przejściu w wydziale obowiązkowego szkolenia słabo sobie radziła z niezmechanizowanym sprzętem.
– Tu i tam – powiedział z roztargnieniem – w grzesznych latach młodości. Muszę obejść system zabezpieczeń. To zajmie mi trochę czasu. Może nalejesz nam jeszcze wina?
– Roarke, nie powinnam była cię o to prosić. – Dręczona wyrzutami sumienia podeszła do niego. – Nie mogę pozwolić, byś stał się taki jak kiedyś.
– Szsz… – Ściągnął brwi, koncentrując uwagę na przedarciu się przez labirynt ochrony.
– Ale…
Pokręcił raptownie głową; w jego oczach odmalowało się zniecierpliwienie.
– Już otworzyliśmy drzwi, Ewo. Albo przez nie przejdziemy, albo się wycofamy.
Ewa pomyślała o trzech kobietach, które nie żyły, ponieważ nie była w stanie powstrzymać mordercy. Za mało wiedziała, by go złapać. Skinąwszy głową, odeszła. Znowu rozległ się stuk klawiszy.
Nalała wino, po czym stanęła przed ekranami. Przyglądała się im z zadumą. Najwyższa ocena zdolności kredytowej, terminowa spłata należności, ostrożne i stosunkowo niewielkie inwestycje. Na pewno wydatki na ubrania, wino i biżuterię były wyższe od przeciętnych, lecz kosztowne gusta nie są zbrodnią. Nie wtedy, kiedy się za nie płaci. Nawet posiadanie drugiego domu nie było przestępstwem.
Niektóre darowizny były ryzykowne jak na przedstawiciela partii środka, ale trudno było je uznać za wykroczenie.
Usłyszawszy, że Roarke zaklął cicho, spojrzała za siebie. Zobaczyła, że wciąż był pochylony nad klawiaturą. Mogłoby jej tu w ogóle nie być. Dziwne, nie przyszłoby jej do głowy, że Roarke potrafi ręcznie obsługiwać komputer. Według Feeneya była to już zapomniana sztuka, którą znali tylko urzędnicy techniczni oraz programiści.
A mimo to Roarke – taki bogaty, uprzywilejowany, elegancki – stukał teraz w klawisze, zajęty sprawą, którą zazwyczaj przekazywano nisko opłacanemu, przepracowanemu urzędnikowi.
Na chwilę zapomniała o śledztwie i uśmiechnęła się do Roarke'a.
– Wiesz, jesteś całkiem niezły.
Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy naprawdę go zaskoczyła.
Podniósł głowę i w jego oczach odmalowało się zdziwienie – na jakieś dwie sekundy. Potem pojawił się w nich ten szelmowski uśmiech. Uśmiech, który przyprawiał ją o bicie serca.
– Za chwilę będziesz miała o mnie jeszcze lepsze zdanie, pani porucznik. Dostałem się do tych danych.
– O cholera! – Ogarnięta szalonym podnieceniem skierowała wzrok z powrotem na ekran. – Pokaż.
– Ekran czwarty, piąty, szósty.
– To jego końcowe rozliczenie. – Zmarszczyła brwi na widok dochodu brutto. – Powiedziałabym, że ma dobre wynagrodzenie, mieszczące się w granicach rozsądku.
– Niewielkie odsetki i dywidendy. – Roarke przesunął strony.
– Honoraria za udział w spotkaniach i za przemówienia. Żyje na wysokiej stopie, ale w granicach swoich możliwości, zgodnie z tym, co tu widać.
– Do diabła. – Odstawiła ze złością kieliszek. – Jakie tam są jeszcze dane?
– Jak na inteligentną kobietę to niewiarygodnie naiwne pytanie. Tajne konta – wyjaśnił. – Dwa zestawy ksiąg są wypróbowaną, dokładną i tradycyjną metodą ukrywania nielegalnych dochodów.
– Gdybyś miał nielegalne dochody, byłbyś na tyle głupi, by je dokumentować?
– Odwieczne pytanie. Ale ludzie to robią. Och, tak, robią to. Tak
– powiedział odpowiadając na jej milczące pytanie co do jego sposobu prowadzenia księgowości. – Oczywiście, że to robię.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Nie chcę nic o tym wiedzieć. Tylko wzruszył ramionami.
– Ale ponieważ to robię, wiem, jak to wygląda. Powiedziałabyś, że wszystko, co tu mamy, jest legalne i jawne? – Po wydaniu paru komend raporty dotyczące dochodów zostały przeniesione na jeden ekran. – Dobrze, zobaczmy, co uda nam się znaleźć. Komputer, Simpson, Edward T., konta zagraniczne.
– Brak danych.