Выбрать главу

Brak krat w oknach i błyszczący stolik z tworzywa sztucznego nie zmieniały faktu, że Simpson był w poważnych tarapatach. Kropelki potu nad górną wargą wskazywały, że wiedział, w jak poważnych.

– Media próbują działać na szkodę wydziału – zaczaj Simpson, cytując oświadczenie przygotowane przez jego starszego doradcę. – Widząc, że śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa trzech kobiet utknęło w martwym punkcie, media próbują zachęcić do polowania na czarownice. Jako szef policji jestem oczywistym celem.

– Panie dowódco Simpson. – Nawet mrugnięciem powieki komendant Whitney nie okazał swej wewnętrznej radości. Jego głos był poważny, wzrok posępny. W sercu świętował zwycięstwo. – Bez względu na powód wydrukowania tych danych będzie pan musiał wyjaśnić sprzeczność w swoich księgach podatkowych.

Simpson siedział sztywno, podczas gdy jeden z jego adwokatów pochylił się i szeptał mu coś do ucha.

– Nie potwierdzam żadnej sprzeczności. Jeśli taka istnieje, nic o niej nie wiem.

– Nie wie pan o ponad dwóch milionach dolarów?

– Już skontaktowałem się z firmą, która prowadzi moje księgi rachunkowe. Nie ulega wątpliwości, że jeśli wkradł się do nich jakiś błąd, to z winy księgowych.

– Czy pan potwierdza czy zaprzecza, że rachunek numer cztery siedemdziesiąt osiem dziewięć jeden jeden dwa siedem, cztery dziewięćdziesiąt dziewięć należy do pana?

Po krótkiej konsultacji Simpson kiwnął głową.

– Potwierdzam to. – Gdyby skłamał, pętla tylko by się zacisnęła. Whitney zerknął na Ewę. Wcześniej zgodzili się, że nielegalne konto jest sprawą policji skarbowej. Zależało im wyłącznie na tym, żeby Simpson potwierdził jego istnienie.

– Czy mógłby pan wytłumaczyć wypłatę stu tysięcy dolarów w czterech równych dwudziestopięciotysięcznych ratach w zeszłym roku?

Simpson rozluźnił krawat.

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, na co wydaję swoje pieniądze, pani porucznik Dallas.

– Więc może zechce pan wyjaśnić, jak to się stało, że na liście Sharon DeBlass znalazły się takie same sumy, z adnotacją, iż pochodzą od pana.

– Nie wiem, o czym pani mówi.

– Mamy dowód, że w przeciągu roku zapłacił pan Sharon DeBlass sto tysięcy dolarów w czterech dwudziestopięciotysięcznych ratach. – Ewa odczekała chwilę. – To całkiem duża suma jak na przypadkowych znajomych.

– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.

– Czy pana szantażowała?

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Dowody mówią za pana – oświadczyła Ewa. – Szantażowała pana; płacił jej pan za milczenie. Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że są tylko dwa sposoby, by przerwać tego typu proceder, dowódco Simpson. Pierwszy, przestaje pan płacić; drugi… eliminuje pan szantażystkę.

– To absurd. Nie zabiłem Sharon. Płaciłem jej regularnie jak w zegarku. Ja…

– Dowódco Simpson. – Starszy z zespołu prawników ścisnął Simpsona za ramię. Popatrzył łagodnym wzrokiem na Ewę. – Mój klient nie złoży żadnego oświadczenia na temat swojej znajomości z Sharon DeBlass. Oczywiście będziemy współpracowali z policją skarbową, jeśli będzie prowadziła śledztwo w sprawie mojego klienta. Jednak na razie nie postawiono mu żadnego konkretnego zarzutu. Jesteśmy tu tylko z uprzejmości i po to, by pokazać naszą dobrą wolę.

– Zetknął się pan z kobietą znaną jako Lola Starr? – zapytała niespodziewanie Ewa.

– Mój klient nie ma nic do powiedzenia.

– Znał pan licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?

– Ta sama odpowiedź – cierpliwie rzekł adwokat.

– Od samego początku robił pan wszystko, by zamknąć śledztwo. – Dlaczego?

– Czy to stwierdzenie faktu, pani porucznik Dallas? – spytał adwokat. – Czy pani opinia?

– Podam fakty. Znał pan Sharon DeBlass, łączyły was intymne stosunki. Wyciągnęła z pana sto kawałków w ciągu roku. Ona nie żyje, a ktoś przekazuje poufne informacje na temat śledztwa. Jeszcze dwie inne kobiety zginęły. Wszystkie ofiary zarabiały na życie uprawiając legalnie prostytucję – coś, czemu pan się przeciwstawia.

– Sprzeciw wobec prostytucji jest wyrazem mojej politycznej, moralnej i osobistej postawy – z napięciem w głosie rzekł Simpson.

– Całym sercem poprę każdą ustawę, która tego zakaże. Ale chyba nie zlikwidowałbym problemu, strzelając do prostytutek od czasu do czasu.

– Posiada pan kolekcję starej broni. – Ewa nie dawała za wygraną.

– Owszem – zgodził się Simpson, nie zwracając uwagi na swego adwokata. – Niewielką, ograniczoną kolekcję. Wszystkie egzemplarze są zarejestrowane, zabezpieczone i spisane. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdybym mógł je przekazać komendantowi Whitneyowi do sprawdzenia.

– Doceniam to – odparł Whitney, szokując Simpsona swoją zgodą.

– Dziękuję panu za współpracę.

Simpson wstał; widać było, że targają nim gwałtowne uczucia.

– Kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę pamiętał o tym spotkaniu. – Jego oczy spoczywały przez chwilę na Ewie. – Będę pamiętał, kto zaatakował urząd szefa policji i bezpieczeństwa.

Komendant Whitney poczekał, aż Simpson wyjdzie wraz grupą swoich prawników.

– Kiedy to się stanie, nawet nie będzie mógł się zbliżyć do gabinetu szefa policji i bezpieczeństwa.

– Potrzeba mi było więcej czasu, żeby go rozpracować. Dlaczego pozwolił mu pan odejść?

– Jego nazwisko nie było jedyne na liście DeBlass – przypomniał jej Whitney. – I jak na razie nie znaleźliśmy powiązań między nim a dwiema pozostałymi ofiarami. Wyeliminuj wszystkich innych z tej listy, znajdź powiązania, a dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. – Przerwał grzebiąc w wydrukach dokumentów, które zostały przesłane do jego biura. – Dallas, wydawałaś się dobrze przygotowana do tego przesłuchania. Niemal tak, jakbyś go oczekiwała. Chyba nie muszę ci przypominać, że manipulowanie prywatnymi dokumentami jest niezgodne z prawem.

– Nie, sir.

– Tak myślałem. Jesteś wolna.

Gdy szła w stronę drzwi, wydawało się jej, że usłyszała, jak mruknął “Dobra robota”, ale mogła się mylić. Jechała windą do swego wydziału, kiedy zamigał jej komunikator.

– Dallas.

– Telefon do ciebie. Charles Monroe.

– Oddzwonię do niego.

W drodze do archiwum zamówiła filiżankę szlamowatej namiastki kawy i coś, co mogło uchodzić za pączka. Otrzymanie kopii dyskietek z trzema morderstwami zajęło jej prawie dwadzieścia minut.

Zamknąwszy się w swoim biurze, obejrzała je ponownie. Przestudiowała swoje notatki, zrobiła nowe.

Za każdym razem ofiara znajdowała się na łóżku. Za każdym razem prześcieradła były zmiętoszone. Za każdym razem kobiety były nagie. Miały rozczochrane włosy…

Mrużąc oczy, rozkazała zatrzymać obraz, na którym była Lola Starr, i zrobić zbliżenie.

– Skóra zaczerwieniona na lewym pośladku – mruknęła. – Nie zauważyłam tego wcześniej. Dostała lanie? Podniecało go okazywanie swojej przewagi? Chyba nie wystąpiły siniaki ani pręgi. Każ Feeneyowi zrobić powiększenie i dokładnie to ustalić. Przełącz na taśmę z DeBlass.

Ewa jeszcze raz ją obejrzała. Sharon śmiała się do kamery, wymyślała jej, dotykała się, balansowała ciałem.

– Zatrzymaj obraz. Kwadrant – cholera – spróbuj szesnasty, trzeba powiększyć. Nie ma żadnych znaków – powiedziała. – Jedź dalej. No, Sharon, pokaż mi prawą stroną, tak na wszelki wypadek. Jeszcze trochę. Zatrzymaj. Kwadrant dwunasty, zrób powiększenie. Nie masz żadnych śladów. Może ty sprawiłaś mu lanie, hę? Puść dyskietkę z Castle. Chodź, Georgie, zobaczymy.