– Czy czuwał nad bezpieczeństwem ojca podczas ostatniej kampanii wyborczej do senatu?
Znowu wzniósł pojazd w powietrze, skierował go poza drogę, mrucząc coś o skrócie. W milczeniu przeleciał nad polanką, kilkoma domami mieszkalnymi i opadł na cichą podmiejską ulicę.
Przestała liczyć wykroczenia drogowe.
– Lojalność rodzinna jest ważniejsza od polityki. Człowiek o poglądach DeBlassa jest albo bezgranicznie kochany, albo bezgranicznie nienawidzony. Richard może nie zgadzać się z ojcem, lecz na pewno nie pragnie, by został skrytobójczo zamordowany. A ponieważ specjalizuje się w przepisach dotyczących ochrony, to naturalną koleją rzeczy pomaga ojcu.
Syn chroni ojca, pomyślała Ewa.
– A jak daleko DeBlass mógłby się posunąć, by chronić swego syna?
– Przed czym? Richard jest bardzo powściągliwy. Najchętniej trzyma się na uboczu, niewiele mówi o prowadzonych przez siebie sprawach. On… – Dopiero teraz zrozumiał wagę pytania. – Znajdź sobie inny cel – wycedził przez zęby. – To zły cel.
– Zobaczymy.
Dom na wzgórzu tchnął spokojem. Przycupnięty pod niebieskim zimnym niebem, wyglądał przytulnie z kilkoma odważnymi krokusami, które zaczynały wyglądać spod zmarzniętej trawy.
Pozory często mylą, pomyślała Ewa. Wiedziała, że to nie jest dom łatwego bogactwa, cichego szczęścia i spokojnego życia. Teraz, kiedy wiedziała, co się wydarzyło za tymi różowymi murami i błyszczącymi szybami, była tego pewna.
Elizabeth sama otworzyła im drzwi. Była bledsza i chudsza niż wtedy, gdy Ewa widziała ją po raz ostatni. Miała zapuchnięte od płaczu oczy, a szyte na miarę spodnie zwisały luźno na biodrach – skutek niedawnego spadku wagi.
– Och, Roarke. – Gdy Elizabeth znalazła się w jego ramionach, Ewa usłyszała, jak chrzęszczą kruche kości. – Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Nie powinnam była zawracać ci głowy.
– Nie bądź głupia. – Odchylił jej głowę do tyłu z taką delikatnością, że Ewa poczuła dziwne ukłucie w sercu i musiała bardzo się starać, by zachować rezerwę. – Beth, nie dbasz o siebie.
– Nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę myśleć ani nic robić. Ziemia chwieje mi się pod stopami i… – Przerwała, przypomniawszy sobie, że nie są sami. – Pani porucznik Dallas.
Elizabeth popatrzyła na Roarke'a z wyrazem oskarżenia w oczach, co nie uszło uwagi Ewy.
– On mnie tu nie przywiózł, pani Barrister. To ja go przywiozłam. Dziś rano otrzymałam telefon z tego miejsca. Czy to pani dzwoniła?
– Nie. – Elizabeth cofnęła się. Splotła ręce i zaczęła wykręcać palce. – Nie, nie dzwoniłam. To musiała być Catherine. Przyjechała tu wczoraj w nocy, zupełnie niespodziewanie. Rozhisteryzowana, podenerwowana. Jej matka została zabrana do szpitala, a rokowania są złe. Myślę, że stres, jaki przeżyła w ciągu ostatnich paru tygodni, po prostu był dla niej za duży. Dlatego cię wezwałam, Roarke. Richardowi już brakuje pomysłu. Ja niewiele mogę mu pomóc. Potrzebowaliśmy kogoś…
– Może wejdziemy i usiądziemy?
– Są w saloniku. – Elizabeth odwróciła się gwałtownie, by rzucić okiem na hali. – Ona nie chce przyjąć żadnych środków uspokajających, nie chce niczego wyjaśnić. Pozwoliła nam tylko zadzwonić do swego męża i syna, powiedzieć im, że jest tutaj i żeby nie przyjeżdżali. Opętała ją myśl, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Przypuszczam, że pod wpływem tego, co przydarzyło się Sharon, zaczęła bardziej martwić się o swoje dziecko. Ogarnęła ją obsesja uchronienia go przed Bóg wie czym.
– Jeśli do mnie dzwoniła – wtrąciła Ewa – to może ze mną porozmawia.
– tak. Tak, dobrze.
Poprowadziła ich przez hali do schludnego, zalanego słońcem saloniku. Catherine DeBlass siedziała na sofie, wtulona w ramiona brata. Ewa nie była pewna, czy ją pocieszał, czy strofował. Richard podniósł niespokojne oczy na Roarke'a.
– Dobrze, że przyjechałeś. Mamy kłopot, Roarke. – Jego głos zadrżał, niemal się załamał. – Mamy kłopot.
Roarke przykucnął przed Catherine.
– Elizabeth, dlaczego nie każesz podać kawy? – zapytał.
– Och, oczywiście. Przepraszani.
– Catherine. – Jego głos był łagodny, podobnie jak dotyk ręki, którą położył jej na ramieniu. Ale Catherine wzdrygnęła się i popatrzyła na niego oszalałym wzrokiem.
– Nie dotykaj mnie. Co… co ty tu robisz?
– Przyjechałem zobaczyć się z Beth i Richardem. Przykro mi, że czujesz się niezbyt dobrze.
– Dobrze? – Wydała jakiś dźwięk, który mógł być stłumionym śmiechem. – Nikt z nas już nigdy nie będzie czuł się dobrze. Jak byśmy mogli? Wszyscy jesteśmy skażeni. Wszyscy ponosimy winę.
– Za co?
Potrząsnęła głową, wciskając się w róg kanapy.
– Nie mogę z tobą rozmawiać.
– Pani senator DeBlass. Jestem porucznik Dallas. Dzwoniła pani do mnie nie tak dawno temu.
– Nie, nie, nie dzwoniłam. – Przerażona Catherine objęła się mocno ramionami. – Nie dzwoniłam. Nic nie powiedziałam.
Ody Richard pochylił się, by jej dotknąć, Ewa posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Celowo usiadła między nimi i wzięła zimną rękę Catherine.
– Chciała pani, żebym jej pomogła. I pomogę pani.
– Nie może pani. Nikt nie może. Popełniłam błąd, dzwoniąc. Musimy zachować to w rodzinie. Mam męża. Mam synka. – Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. – Muszę ich chronić. Muszę wyjechać, daleko wyjechać, bym mogła ich chronić.
– My ich ochronimy – powiedziała cicho Ewa. – Ochronimy panią. Było za późno, żeby ochronić Sharon. Nie może pani winić się za to.
– Nie próbowałam tego powstrzymać – wyszeptała Catherine.
– Może nawet się ucieszyłam, ponieważ to nie byłam ja. To nie byłam ja.
– Pani DeBlass, mogę pani pomóc. Mogę ochronić panią i pani rodzinę. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił?
Richard syknął zszokowany.
– Mój Boże, co pani mówi? Co… Ewa spiorunowała go wzrokiem.
– Proszę być cicho. Tu już nie ma tajemnic.
– Tajemnice – szepnęła Catherine drżącymi wargami. – Muszę to utrzymać w tajemnicy.
– Nie, nie musi pani. Takie tajemnice bolą. Wżerają się w człowieka. Wywołują strach i poczucie winy. Ci, którzy chcą, aby dochować takiego sekretu, właśnie to wykorzystują – poczucie winy, strach, wstyd. Jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest wyznanie prawdy. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił.
Catherine odetchnęła gwałtownie. Popatrzyła przerażonym wzrokiem na brata. Ewa zwróciła ku sobie i przytrzymała jej twarz.
– Niech pani na mnie spojrzy. Tylko na mnie. I powie mi, kto panią zgwałcił. Kto zgwałcił Sharon?
– Mój ojciec. – Jęk rozpaczy wyrwał się jej z piersi. – Mój ojciec. Mój ojciec. Mój ojciec. – Schowała twarz w dłoniach i zatkała.
– O Boże! – Stojąca w drugim końcu pokoju Elizabeth cofnęła się gwałtownie, wpadając na służącą z tacą. Porcelanowa zastawa roztrzaskała się o podłogę. Kawa wyciekła ciemną strużką na przepiękny dywan. – O mój Boże! Moje dziecko!
Richard zerwał się z kanapy i podtrzymał żonę, gdy się zachwiała.
– Zabiję go za to! Zabiję go! – krzyknął i wtulił twarz w jej włosy.
– Beth! Och, Beth!
– Zrób dla nich wszystko, co w twojej mocy – szepnęła Ewa do Roarke'a i przytuliła do siebie Catherine.
– Myślałaś, że to Richard – rzekł półgłosem Roarke.
– Tak. – Podniosła na niego oczy, przygasłe i ponure. – Myślałam, że to ojciec Sharon. Pewnie nie chciałam uwierzyć, że tak ohydny proceder można uprawiać przez tyle lat. Roarke pochylił się do przodu. Miał kamienną twarz.