Выбрать главу

Przez cały ten czas DeBlass nie odezwał się ani słowem, ale drgał mu mięsień w policzku, a wzrok nie mógł znaleźć punktu zaczepienia.

– To fascynująca historyjka, pani porucznik – powiedział prawnik. -,Ale ciągle tylko historyjka. Przypuszczenie. Desperacka próba departamentu policji uspokojenia mediów i mieszkańców Nowego Jorku. To zupełnie oczywiste, dlaczego ten śmieszny i potworny zarzut stawia się senatorowi właśnie w chwili, gdy jego projekt Ustawy o Moralności ma zostać poddany debacie.

– Jak pan wybrał pozostałe dwie? W jaki sposób wytypował pan Lolę Starr i Georgie Castle? Czy wybrał pan już czwartą, piątą, szóstą? Czy poprzestałby pan na tym? Czy zrezygnowałby pan z tego, skoro dzięki temu czuł się pan tak potężny, tak niepokonany, tak prawy?

Twarz DeBlassa nie była już czerwona, była szara, a jego oddech stał się chrapliwy i urywany. Kiedy ponownie sięgnął po wodę, ręka mu zadrżała i szklanka potoczyła się po podłodze.

– To przesłuchanie jest skończone. – Adwokat wstał i pomógł DeBlassowi się podnieść. – Zdrowie mojego klienta jest cenne. Pan senator wymaga natychmiastowej pomocy medycznej.

– Pański klient jest mordercą. Będzie miał ciągłą opiekę medyczną w więzieniu i to do końca swoich dni. – Przycisnęła guzik. Kiedy otworzyły się drzwi pokoju przesłuchań, wkroczył umundurowany funkcjonariusz.

– Proszę wezwać lekarza – rozkazała. – Senator trochę się denerwuje. Będzie jeszcze gorzej – ostrzegła zwracając się do DeBlassa. – Nawet jeszcze nie zaczęłam.

Dwie godziny później, po złożeniu raportu i spotkaniu z prokuratorem, Ewie udało się przedostać przez korek uliczny. Miała już za sobą lekturę większej części pamiętników Sharon DeBlass. Teraz musiała odsunąć od siebie obraz skrzywionego psychicznie mężczyzny i dziewczynki, z której uczynił kobietę tak samo niezrównoważoną, jak on sam.

Wiedziała, że to mogła być równie dobrze opowieść o niej. Trzeba było dokonać wyboru, pomyślała. Wybór Sharon kosztował ją życie.

Chciała się trochę rozładować, porozmawiać z kimś, kto by jej wysłuchał, docenił ją, w kim mogłaby znaleźć oparcie. Z kimś, kto przez krótką chwilę pozwoliłby jej nie myśleć o tym, co zdarzyło się jej w przeszłości. I o tym, co mogło się zdarzyć.

Jechała do Roarke'a. Kiedy uruchomiło się łącze w jej samochodzie, marzyła, żeby nie było to wezwanie do pracy.

– Dallas.

– Cześć, dziecinko. – Na ekranie zobaczyła zmęczoną twarz Feeneya. – Właśnie przejrzałem dyskietkę z przesłuchania. Dobra robota.

– Przez tego cholernego adwokata nie wszystko udało mi się z niego wyciągnąć. Ale dobiorę się do niego, Feeney. Przysięgam.

– Tak, stawiam na ciebie. Wiesz, właśnie muszę ci powiedzieć coś, co ci się nie spodoba. DeBlass miał lekki atak serca.

– O Jezu! Chyba nam nie wykituje?

– Nie. Lekarz się nim zajął. Mówią, że wróci do formy w ciągu tygodnia.

– To dobrze. – Wypuściła wolno powietrze.

– Chcę, żeby żył długo za kratkami. Są na to duże szansę. Prokurator jest gotów uznać cię za świętą, ale na razie jest zdezorientowany.

Wcisnęła mocno hamulec. Popychana potokiem gwałtownych odgłosów wjechała w Dziesiątą ulicę i stanęła blokując zakręt.

– Co to do cholery znaczy, że jest zdezorientowany? Feeney skrzywił się, rozumiejąc jej złość.

– DeBlassa zwolniono za kaucją. Senator USA, przez całe życie oddany ojczyźnie, sól ziemi, chory na serce – i ma sędziego w kieszeni.

– Pieprzyć to. – Szarpnęła pasmo włosów, aż ból kazał jej zapomnieć o złości. – Jest oskarżony o morderstwo z trzech paragrafów. – Prokurator mówił, że nie zgodzi się na kaucję.

– Dał się nabrać. Adwokat DeBlassa wygłosił przemówienie, które wycisnęłoby łzy nawet z kamienia i wyciągnęłoby z grobu umarłego. DeBlass jest znowu we Wschodnim Waszyngtonie i odpoczywa zgodnie z zaleceniami lekarza. Zarządzono trzydziestosześciogodzinną przerwę w przesłuchaniach.

– Cholera. – Uderzyła kantem dłoni w kierownicę. – To dla nas bez różnicy – powiedziała ponuro. – Może udawać starego schorowanego męża stanu albo stepować na pieprzonym Lincoln Memoriał, i tak go dostanę.

– Komendant martwi się, że ta przerwa pozwoli DeBlassowi zebrać posiłki. Chce, żebyś jutro o ósmej rano zaczęła pracę z prokuratorem i przejrzała wszystko, co mamy.

– Będę tam. Feeney, on się z tego nie wymiga.

– Upewnij się, że stryczek jest gotowy, dziecinko. Do zobaczenia o ósmej.

– Tak. – Zdenerwowana włączyła się znowu w sznur samochodów. Zastanawiała się, czy nie lepiej wrócić do domu i zająć się zestawieniem dowodów. Ale miała pięć minut do domu Roarke'a. Mogła z nim przećwiczyć czekające ją przesłuchanie.

Wiedziała, że doskonale odegrałby rolę adwokata diabła, gdyby chciała odkryć swoje słabe punkty, a poza tym musiała przyznać, że umiał ją uspokoić, co pozwalało jej myśleć chłodno, nie ulegając chwilowym emocjom. Nie mogła pozwolić, by zawładnęły nią uczucia, nie mogła pozwolić, aby obraz Catherine przesłaniał jej myśli, jak to ciągle się zdarzało. Wstyd i strach, i wina. Tak strasznie trudno było to oddzielić. Wiedziała, że chce, aby DeBlass zapłacił za to, co zrobił Catherine, i za śmierć trzech kobiet.

Została wpuszczona przez bramę domu Roarke'a. Szybko wjechała na podjazd. Krew pulsowała jej w żyłach, gdy wbiegała po schodach. Idiotka, pomyślała. Jak nastolatka opętana przez hormony. Ale uśmiechała się, kiedy Summerset otworzył drzwi.

– Muszę zobaczyć się z Roarke'em – powiedziała mijając go.

– Przykro mi, pani porucznik. – Nie ma go w domu.

– Och! – Rozczarowanie, jakiego doznała, sprawiło, że poczuła się idiotycznie. – Gdzie on jest?

Twarz Summerseta była nieprzenikniona.

– Sądzę, że jest na jakimś zebraniu. Był zmuszony odwołać ważną podróż do Europy i dlatego będzie pracował do późna.

– W porządku. – Kot dumnie zszedł ze schodów i natychmiast zaczaj się ocierać o nogi Ewy. Wzięła go na ręce i podrapała po brzuszku. – Kiedy można się go spodziewać?

– Roarke sam rozporządza swoim czasem, pani porucznik. Nie wiem, kiedy można się go spodziewać.

– Posłuchaj, przyjacielu, nie zmuszałam Roarke'a, żeby spędzał ze mną swój cenny czas. Więc dlaczego nie wyrzucisz z siebie tego wreszcie i nie powiesz mi, czemu zachowujesz się, jakbym była jakimś niewygodnym intruzem za każdym razem, kiedy tu przychodzę.

Zaszokowany Summerst pobladł gwałtownie.

– Jestem przyzwyczajony do dobrych manier, pani porucznik Dallas. Pani najwyraźniej nie.

– Pasują do mnie jak pięść do nosa.

– W istocie. – Summerset wyprostował się dumnie. – Roarke to wpływowy człowiek. Ma styl i klasę. Liczą się z nim prezydenci i królowie. Dotrzymywał towarzystwa kobietom wysoko urodzonym i o świetnym drzewie genealogicznym.

– A ja jestem nisko urodzona i nie mam żadnego drzewa genealogicznego. – Roześmiałaby się, gdyby jego słowa nie były tak bliskie prawdy. – Nawet takiemu człowiekowi jak Roarke może spodobać się zwykły kundel. Powiedz mu, że zabrałam kota – rzuciła na odchodnym.

Poczuła się lepiej, kiedy wytłumaczyła sobie, że Summerset jest nieznośnym snobem. W drodze do domu, wciąż jeszcze zdenerwowana, uznała ciche towarzystwo kota za nadspodziewanie uspokajające. Nie potrzebowała aprobaty jakiegoś lokaja i to na dodatek dupka. Jakby na potwierdzenie tych słów kot wlazł jej na kolana i zaczął się o nią ocierać.