Przycisnął guzik intercomu i uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak pływają nadzy w czystej niebieskiej wodzie i kochają się w gorących promieniach słońca, zostawiając całe to piekło za sobą.
– Zabieraj się stąd, do cholery. – Feeney wparował do środka, prowadząc za sobą dwunastu mundurowych. – To sprawa policji.
– Ewa! – Roarke z pobladłą twarzą wepchnął się do windy. Feeney zignorował go i warknął do komunikatora.
– Zabezpieczyć wszystkie wyjścia. Niech ci pieprzeni snajperzy będą w pogotowiu.
Roarke bezradnie opuścił ręce.
– DeBlass?
– Rockman – poprawił go Feeney. – On ją ma. Trzymaj się od tego z daleka, Roarke, dobra?
– Gówno, nie dobra.
Feeney zmierzył go wzrokiem. W żadnym wypadku nie poświęci swoich ludzi do pilnowania tego cywila. A miał przeczucie, że ten facet, podobnie jak on, dla Ewy jest gotów na wszystko.
– Więc rób, co ci mówię.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, usłyszeli wystrzał. Roarke wyprzedzał Feeneya o dwa kroki, kiedy dopadł do drzwi mieszkania Ewy. Zaklął i cofnął się. Uderzyli w nie jednocześnie.
Sparaliżował ją ból. Potem zapomniała o nim, ogarnięta wściekłością. Zacisnęła palce na nadgarstku ręki, w której trzymał broń, i wbiła mu paznokcie w ciało. Twarz Rockmana była blisko jej twarzy, swym ciałem przyszpilił ją do podłogi w obscenicznej parodii sceny miłosnej. Jego nadgarstek był śliski od krwi w miejscu, gdzie rozorały go jej paznokcie. Zaklęła, kiedy oswobodził rękę i uśmiechnął się.
– Walczysz jak kobieta. – Odrzucił włosy z czoła i krew z zadrapanego policzka spływała czerwoną smugą. – Zgwałcę cię. Zanim cię zabiję, zrozumiesz, że nie jesteś lepsza od zwykłej dziwki.
Podniecony zwycięstwem, zerwał z niej bluzkę.
Uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy władowała mu pięść do ust. Krew spryskała ją niczym ciepły deszcz. Uderzyła go jeszcze raz, usłyszała chrzęst, gdy złamała mu nos, z którego trysnęła fontanna krwi. Przesunęła się szybko jak wąż.
I znowu wymierzyła mu cios łokciem w szczękę, knykciami przejechała mu po twarzy, wrzeszcząc i przeklinając, jakby jej słowa miały dosięgnąć go tak samo jak pięści.
Nie słyszała walenia w drzwi ani hałasu, jaki zrobiły wypadając z framugi. Ogarnięta wściekłością przewróciła Rockmana na plecy, usiadła na nim okrakiem i zaciekle biła go pięściami po twarzy.
– Ewo! Dobry Boże!
Dopiero Roarke i Feeney wspólnymi siłami zdołali ją odciągnąć. Walczyła wydając chrapliwe odgłosy, dopóki Roarke nie przycisnął jej głowy do swej piersi.
– Przestań. To już koniec. Już po wszystkim.
– Chciał mnie zabić. Zabił Lolę i Georgie. Chciał mnie zabić, ale najpierw zgwałcić. – Odsunęła się, otarła krew i pot z twarzy. – Tu właśnie popełnił błąd.
– Usiądź. – Jego ręce drżały i były śliskie od krwi, kiedy posadził ją na łóżku. – Musi cię boleć.
– Jeszcze nie boli. Zacznie za chwilę. – Odetchnęła głęboko. Jest gliną, cholera jasna, przypomniała sobie. Jest gliną i będzie zachowywała się jak glina. – Widziałeś, co się dzieje – powiedziała do Feeneya.
– Tak. – Wyjął chusteczkę, żeby zetrzeć pot z twarzy.
– Więc dlaczego to tak długo trwało? – Udało się jej uśmiechnąć, co prawda dość ponuro. – Wyglądasz na trochę zmartwionego, Feeney.
– Psiakrew. Wszystko w ciągu jednego dnia. – Uruchomił swój komunikator. – Sytuacja opanowana. Potrzebny ambulans.
– Nie jadę do żadnego szpitala.
– Nie dla ciebie, ty bohaterko. Dla niego. – Popatrzył na Rockmana, który cicho jęknął.
– Jak już doprowadzicie go do porządku, zaaresztujcie go za morderstwo Loli Starr i Georgie Casfle.
– Masz co do tego pewność?
Chwiejąc się na nogach, wstała i sięgnęła pod kurtkę.
– Mam tu wszystko – odparła. Wyjęła magnetofon. – DeBlass załatwił Sharon, ale nasz kochaś też miał w tym swój udział. I macie go oskarżyć o próbę gwałtu i morderstwa na funkcjonariuszu policji.
– Masz to jak w banku. – Feeney wepchnął magnetofon do kieszeni. – Jezu, Dallas, wyglądasz okropnie.
– Obawiam się, że masz rację. Wyprowadź go stąd, dobrze, Feeney?
– Pewnie.
– Pomogę ci. – Roarke schylił się, podnosząc Rockmana za klapy, potrząsnął nim i postawił pionowo. – Spójrz na mnie, Rockman. Dobrze mnie widzisz?
Rockman zamrugał zalanymi krwią oczami.
– Widzę.
– To dobrze. – Roarke wyrzucił ramię do góry, szybko jak pocisk, i jego pięść zatrzymała się na zmasakrowanej twarzy Rockmana.
– Kurde – powiedział cicho Feeney, kiedy Rockman upadł na podłogę. – Chyba nie trzyma się zbyt pewnie na nogach. – Pochylił się nad nim i założył mu kajdanki. – Może ze dwóch z was, chłopcy, zabrałoby go stąd. Poczekajcie na mnie z karetką. Pojadę z nim.
Wyjął plastykową torebkę i włożył do niej broń.
– Niezła zabawka. Rękojeść z kości słoniowej. Założę się, że nieźle ładuje.
– Wiem coś o tym. – Machinalnie położyła rękę na ramieniu. Feeney przestał podziwiać broń.
– Cholera, Dallas, postrzelił cię?
– Nie wiem – powiedziała sennie zaskoczona, kiedy Roarke oddarł rękaw jej poszarpanej bluzki. – Hej.
– To tylko draśnięcie – rzucił głuchym głosem. – Przedarł rękaw, robiąc z niego opaskę uciskową. – Trzeba się nią zaopiekować.
– Myślę, że mogę zostawić to tobie – zauważył Feeney. – Dallas, może będziesz chciała nocować dziś gdzie indziej. Przyślę tu ludzi do sprzątania.
– Tak. – Uśmiechnęła się, kiedy kot wskoczył na łóżko. – Może. Feeney zagwizdał przez zęby.
– Ciężki dzień.
– Takie życie – mruknęła głaszcząc kota. Galahad, pomyślała, jej biały rycerz.
– Do zobaczenia, dzieciaku.
– Tak. Dzięki, Feeney.
Zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca, uklęknął przed nią. Poczekał, aż umilkło gwizdanie Feeneya.
– Ewo, jesteś w szoku.
– Tak jakby. Zaczyna mnie boleć.
– Potrzebujesz lekarza. Wzruszyła ramionami.
– Mogę wziąć proszek przeciwbólowy i muszę doprowadzić się do porządku.
Przyjrzała się sobie, chłodno oceniając swój stan. Bluzka była podarta i pochlapana krwią. Ręce wyglądały okropnie, kłykcie były zdarte i spuchnięte – z trudem mogła zacisnąć w pięści. Pojawiło się mnóstwo siniaków, a rana na jej ramieniu, gdzie kula drasnęła skórę, straszliwie piekła.
– Myślę, że nie jest tak źle, jak wygląda – uznała – ale lepiej sprawdzę. – Kiedy próbowała się podnieść, wziął ją na ręce. – Nawet lubię, kiedy mnie nosisz. Wtedy wszystko we mnie wiruje. Tylko potem mi głupio. Lekarstwa są w łazience.
Chciał sam obejrzeć obrażenia, więc wniósł ją do środka i posadził na toalecie. Znalazł silny środek przeciwbólowy dla policjantów w prawie pustej apteczce. Podał jej tabletkę i wodę, zanim zwilżył gazę.
Klepnęła się w czoło zdrową ręką.
– Zapomniałam powiedzieć Feeneyowi. DeBlass nie żyje. Samobójstwo. To, co oni nazywają połykaniem lufy. Cholerne określenie.
– Nie martw się tym teraz. – Roarke zajął się najpierw raną postrzałową. To było brzydkie skaleczenie, ale krwawienie już ustało. Każdy lekarz poradziłby sobie z tym w kilka minut, ale jemu ręce się trzęsły.
– Było dwóch morderców. – Marszcząc brwi, patrzyła na przeciwległą ścianę. – Na tym polegał problem. Wpadłam na to, ale potem dałam sobie spokój. Dane wskazywały na mały stopień prawdopodobieństwa. Głupia.