Выбрать главу

– W każdym razie nienajgorzej się pan kamufluje. – Tym razem Maggie zlustrowała Nicka powoli, tak jak on zrobił to z nią przed chwilą. Kiedy doszła do wysokości jego oczu, błysk zażenowania zastąpił w nich pewność siebie.

– Wróciłem właśnie z Oklahomy. Brałem udział w naszym pucharze – wyjaśniał naprędce, jakby przyłapano go na czymś, czego powinien się wstydzić. Przestępował z nogi na nogę. – Zbieramy pieniądze dla Amerykańskiego Stowarzyszenia Chorób Płucnych… a może Chorób Serca. Nie pamiętam. W każdym razie na dobry cel.

– Nie musi się pan przede mną tłumaczyć, szeryfie – powiedziała, w głębi ducha zadowolona, że jej obecność tak na niego działa.

Zapanowała krępująca cisza. W końcu Gillick odchrząknął.

– Muszę wracać na miasto. – Uśmiechnął się do Maggie. – Miło było panią poznać, pani O’Dell.

– Agentko O’Dell – poprawił go Morrelli.

– Tak, przepraszam. – Zdetonowany zastępca zaczął jeszcze bardziej się spieszyć.

– Na pewno jeszcze się spotkamy. – Maggie postanowiła dodatkowo mu dołożyć.

– Lucy, czyżbym czuł zapach kawy? – spytał Morrelli z chłopięcym uśmiechem.

– Właśnie zaparzyłam, zaraz ci przyniosę. – Jej głos był teraz słodki i kokieteryjnie o oktawę wyższy.

Maggie uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak pewna siebie, mocna kobieta łagodnieje i nalewa kawę przystojnemu szefowi.

– Mogłabyś też nalać agentce O’Dell? – Nick przesłał uśmiech Maggie, a Lucy rzuciła jej złe spojrzenie.

– Z cukrem czy ze śmietanką?

– Bez niczego, dziękuję.

– Może woli pani pepsi? – spytał Nick, koniecznie pragnąc jej się przypodobać.

– Tak, wolę. – Miała nadzieję, że cukier choć trochę zagłuszy głód.

– Lucy, zostaw tę kawę i przynieś nam, proszę, dwie puszki pepsi.

Lucy popatrzyła na Maggie. Z jej twarzy wyparowało całe podniecenie, teraz była na niej tylko pogarda. Zakręciła się na pięcie i wyszła, a stukot jej obcasów niósł się echem po korytarzu.

Zostali sami. Morrelli pocierał ramiona, jakby zmarzł. Czuł się nieswojo. Maggie mogła bez pudła podać powód jego skrępowania. Może powinna była zadzwonić, zapowiedzieć się telefonicznie, pomyślała. Nie znała miejscowej etykiety, najwyraźniej obowiązującej w Platte City.

– Po czterdziestu ośmiu godzinach na nogach postanowiliśmy dzisiaj odpocząć. – Znowu się tłumaczył, swój strój i pustki w biurze. – Spodziewałem się pani najwcześniej jutro. Wie pani, dzisiaj niedziela.

Maggie zaczęła się zastanawiać, czy Nick jest mianowanym, czy wybranym szeryfem. W obu wypadkach jego chłopięcy urok był zapewne ważniejszy od kompetencji.

– W rozmowie z moimi szefami odniosłam wrażenie, że w tej sprawie liczy się czas. Trzymacie ciało, żebym mogła je zobaczyć?

– Tak, oczywiście. On jest… – Morrelli przetarł twarz dłonią. Maggie dostrzegła małą bliznę, lekko wypukłą białą linię na idealnym poza tym podbródku. – Jest w szpitalnej kostnicy. – Przetarł oczy. Zastanowiła się, czy jest zmęczony, czy próbuje wymazać z pamięci obraz, który nawiedza go nocami. Według raportu to Morrelli znalazł ciało. – Jeśli pani sobie życzy, mogę panią tam zawieźć – dodał.

– Dziękuję, tak, powinnam tam pojechać. Ale najpierw prosiłabym, żeby mnie pan podrzucił gdzie indziej.

– Oczywiście. Pewnie chce się pani rozpakować. Zostaje pani w mieście?

– Prawdę mówiąc, nie o to mi chodzi. Chciałabym zobaczyć miejsce zbrodni. – Patrzyła, jak blednie mu twarz. – Niech mi pan pokaże, gdzie znalazł pan ciało.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Polna droga przechodziła w podeptane trawy i rozjeżdżone koleiny. Ślady opon krzyżowały się, tonąc w błocie. Nick włączył drugi bieg i dżip ruszył. Koła zapadły się głębiej w miękkie podłoże.

– Zdaje się, że nikt nie pomyślał o tym, że wozy, które tu wjeżdżały i wyjeżdżały, mogą pozacierać ślady?

Nick rzucił O’Dell sfrustrowane spojrzenie. Zmęczył się już tym ciągłym wypominaniem mu błędów.

– Zanim odkryliśmy ciało, przejeżdżały tędy przynajmniej dwa samochody. Owszem, mieliśmy świadomość, że mogliśmy zatrzeć ślady.

Znowu rzucił spojrzenie w jej kierunku, starając się trzymać dżipa z dala od najgorszego błota. Zgadywał, że O’Dell miała ze dwadzieścia sześć, siedem lat, chociaż zgrywała starszą. No, najwyżej mogła być tuż po trzydziestce, a to za mało, by stać się prawdziwym ekspertem. Zresztą nie tylko jej wiek go rozbrajał. Była atrakcyjna, mimo że tak bardzo chłodna i zdystansowana. Nawet tradycyjny kostium nie mógł do końca ukryć ciała, które, jak się spodziewał, było całkiem niezłe. W innej sytuacji wyciągnąłby z rękawa wszystkie swoje sztuczki, ale, Jezu, miała w sobie coś, co go usztywniało. Była taka pewna siebie, zrównoważona i wyniosła. Zachowywała się, jakby zawsze wiedziała, jak postąpić, co sprawiało, że jeszcze bardziej czuł swoje braki. Wkurzało go to jak diabli.

Dżip zakrztusił się i zatrzymał na wprost okalającej kępę drzew żółtej taśmy. Nick natychmiast poczuł nudności, które zaatakowały go tamtej nocy. Zakręciło mu się w głowie. To zaczynało być naprawdę żenujące. Usłyszał, jak O’Dell walczy z klamką. Znajomy metaliczny dźwięk pomógł mu się opanować.

– Te drzwi się zacinają. Proszę mi pozwolić. – Nie myśląc, sięgnął przez siedzenie i oparł się o Maggie. Trzymał już rękę na klamce, kiedy zorientował się, że prawie leży na agentce, z twarzą niebezpiecznie zbliżoną do jej twarzy. Wcisnęła się w siedzenie, żeby go nie dotykać. Natychmiast cofnął rękę, wracając na swoją stronę.

– Otworzę z zewnątrz.

– Dobry pomysł.

Wysiadłszy z dżipa, Nick ofuknął się w myśli. Jakiż z niego głupiec. Zero profesjonalizmu. Zasługuje na opinię niekompetentnego szeryfa playboya.

Skoczył na drugą stronę wozu. Zdążył wziąć w biurze prysznic i przebrać się w dżinsy, zamienił też buty do biegania na te, które miał na sobie tamtej nocy. Zaschnięte błoto wciąż oblepiało drogą skórę. Teraz znowu w jednej chwili wchłonęła je kleista maź. Czarne chmury nadciągnęły nad łąkę, grożąc w każdej chwili burzą i gwarantując, że maź pozostanie tam przez wiele dni.

Z zewnątrz drzwi dżipa otworzyły się bez trudu. Czy O’Dell pomyślała, że jego głupie zachowanie w samochodzie było tylko pretekstem, by się do niej zbliżyć? – zastanowił się. Nieważne. Coś mu mówiło, że ta kobieta jest odporna na jego urok, a raczej na to, co z niego zostało.

– Chwileczkę – zatrzymał ją. – Mam tu gdzieś kalosze, dwie pary. – Wspiął się znowu do wozu, zatrzymując się w pół drogi, kiedy uświadomił sobie, że powtarza błąd. Unikając jej wzroku, zaczekał, aż przesunęła się na drugie siedzenie i znalazła w bezpiecznej odległości. Wtedy zanurkował w głąb. Szczęśliwie kalosze znajdowały się w zasięgu ręki.

– Jest pan pewny, że to konieczne? – Patrzyła na czarne gumowe buciory, jakby były kajdankami.

– W tym błocie nie zrobi pani bez nich ani kroku. A przy brzegu jest jeszcze gorzej.

Podał jej kalosze i zaczął rozwiązywać sznurówki. Przerwał, kiedy zsunęła swoje eleganckie skórzane pantofle. Jej stopy w cienkich przezroczystych skarpetkach były drobne i delikatne. Patrzył, jak wkłada stopę do ogromnego kalosza, który ją połknął. Wcisnęła za cholewę nogawkę spodni, nie dawało to jednak gwarancji, że wielki bucior pozostanie na swoim miejscu.

Zaczęli brnąć przez mokradła. Spoglądał z podziwem, jak Maggie dotrzymuje mu kroku pomimo niepasujących kaloszy i niższego wzrostu. Żółta taśma w dalszym ciągu otaczała drzewa. W niektórych miejscach była już zerwana i chwiała się na wietrze, który rósł w siłę, coraz szybciej popychając chmury nad ich głowami. Nick podniósł kołnierz kurtki. Jego włosy były wciąż wilgotne. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Zerknął na O’Dell, która miała na sobie tylko wełniany żakiet i spodnie. Wcale jednak nie wyglądała na zmarzniętą.