Patrzył, jak ostrożnie stąpała wokół miejsca, gdzie leżało drobne chłopięce ciało, którego odcisk pozostał dotąd w trawie. Przykucnęła, z bliska przyglądając się źdźbłom trawy, wzięła w garść błoto i powąchała je. Nick skrzywił się, bowiem dobrze pamiętał ten zapach. Wciąż bolała go skóra po ostrym szorowaniu, gdy zmywał z siebie tę woń.
O’Dell podniosła się i spojrzała na rzekę. Od brzegu dzieliło ich ledwie kilka kroków. Wysoka woda rozpryskiwała się na boki, płynąc wartkim nurtem.
– Gdzie znalazł pan krzyżyk? – spytała, nie patrząc na niego.
Podszedł do owego miejsca, zaznaczonego białym palikiem przez jednego z jego zastępców.
– Tutaj. – Wskazał na ledwo widoczny plastikowy znak zatopiony w błocie.
O’Dell przeniosła tam wzrok, potem wróciła do miejsca, gdzie leżał chłopiec. Jakiś metr dalej.
– Należał do chłopca. Matka go rozpoznała – wyjaśnił Nick, żałując, że nie mógł go oddać Laurze Alverez, kiedy go o to błagała. – Łańcuszek był zerwany, zapewne zerwał się podczas walki.
– Tylko że tu nikt nie walczył.
– Słucham? – Spojrzał na nią pytająco, ale była na kolanach i rozciągała miarkę między znakiem i zgniecioną trawą.
– Nie było tu żadnej walki – powtórzyła z całym spokojem, podnosząc się na nogi i otrzepując z liści i błota, które okleiły jej spodnie.
– Skąd pani wie? – Jej rzeczowość wkurzała go. Była tu dopiero od dziesięciu minut, a wydawało jej się, że już wszystko wie.
– Kiedy pan się potknął, upadł pan w tym miejscu, prawda? – spytała, pokazując na trawę i dołek w błocie.
Nick ponownie się skrzywił. Nawet we własnym raporcie zrobił z siebie durnia.
– No, owszem – przyznał.
– Te wszystkie ślady wokół zostawili pewnie pańscy zastępcy.
– I FBI – dorzucił Nick obronnym tonem, choć pewnie jej to nie obchodziło. – Oni tu rządzili do czasu, kiedy wykluczono porwanie.
– Tylko w tych dwóch miejscach trawa jest zgnieciona. Ofiara miała związane ręce i nogi, kiedy pan ją znalazł?
– Taa, ręce za plecami.
– Moim zdaniem chłopiec przyjechał tu związany. Czy koroner podał już zbliżony czas i miejsce śmierci? – Wyciągnęła niewielki notes i zapisała coś.
– Chłopiec został zamordowany tutaj, nie więcej niż dobę przed tym, jak go znalazłem. – Wróciły nudności. Nick miał wątpliwości, czy kiedykolwiek pozbędzie się obrazu nieżywego dziecka, tych szeroko otwartych niewinnych oczu wpatrzonych w niebo.
– Kiedy chłopiec zaginął?
– Wcześnie rano w niedzielę. Znaleźliśmy jego rower i torbę z gazetami przy płocie. Nawet nie ruszył w drogę.
– A zatem zabójca przetrzymywał go co najmniej przez trzy dni.
– Jezu. – Nick mruknął i potrząsnął głową. Nie myślał dotąd o czasie pomiędzy uprowadzeniem chłopca i morderstwem. Byli tak pewni, że małego Alvereza porwał ojciec albo ktoś, kto zażąda okupu. Nick sądził dotąd, że był dobrze traktowany.
– No to jak się zerwał łańcuszek? – Chciał natychmiast wyrzucić z myśli tortury, jakim mógł być poddawany chłopiec.
– Nie wiem na pewno. Może zabójca za niego pociągnął. Krzyżyk był srebrny, prawda? – Spojrzała na niego pytająco, a on skinął lekko głową. Był pełen podziwu, że zapamiętała tak dobrze jego raport. Ciągnęła dalej, jakby myślała na głos: – Może zabójca nie chciał widzieć krzyżyka. Może przeszkadzał mu w wykonaniu zbrodni. To znak religijny, ma chronić tego, kto go nosi. Może zabójca jest wystarczająco religijny, żeby to wiedzieć, i czuł się z tym niewygodnie.
– Religijny zabójca? Świetnie.
– Ma pan inny ślad?
– Ślad?
– Inne dowody, inne przedmioty, skrawki materiału, sznura czy coś takiego? Czy FBI zdołała w ogóle zbadać ślady opon?
Znowu te ślady opon. Ile razy będzie mu przypominać, że skrewił?
– Znaleźliśmy ślady stóp.
Rozdrażniona spojrzała na niego.
– Ślady stóp? Proszę wybaczyć mój sceptycyzm, szeryfie, ale jak mogliście wyróżnić tu jeden ślad? Po tym miejscu deptało z kilkanaście różnych butów. – Machnęła ręką. – Skąd pan wie, że pańskie ślady nie należą do kogoś z FBI?
– Bo nikt z nas nie był boso. – Nie czekał na jej reakcję, tylko zbliżył się do rzeki. Chwycił się gałęzi i ześliznął na brzeg. Podniósł wzrok, O’Dell stała tuż za nim.
– Tutaj. – Wskazał na zagłębienia w błocie zaznaczone specjalnym proszkiem.
– Nie ma pewności, że należą do zabójcy.
– A komu by tak odbiło, żeby łazić boso?
Złapała za tę samą gałąź i zjechała bliżej.
– Mógłby mi pan podać rękę? – Wyciągnęła do niego dłoń. Ścisnął ją, a Maggie pochyliła się i przyglądała się śladom.
Jej dłoń była miękka i drobna, za to uścisk silny. Kiedy znaleźli się znów na twardym gruncie, Maggie zrobiła kolejne notatki. Nick przyglądał się w tym czasie ciężkim czarnym chmurom. Nagle zapragnął znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Po czterdziestu ośmiu godzinach bez snu był wykończony. Mięśnie łydek bolały go po biegu, do którego zmusił się tego ranka. A teraz stał tu, czując się jak ignorant, i miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje na wspomnienie bladego chłopca zapatrzonego w gwiazdy. Złapał się na tym, że zastanawia się, co było ostatnią rzeczą, którą widział ten mały. Danny patrzył do góry. Nick miał nadzieję, że widział na przykład lecące białe gęsi, coś spokojnego i przyjaznego.
– Cięcia na piersi chłopca były identyczne jak te, które robił swoim ofiarom Jeffreys – oznajmił, niechętnie powracając do obecnej chwili. – Skąd ktoś tak dobrze znałby te szczegóły?
– Jeffreysa stracono niedawno. W lipcu, zdaje się.
– Tak.
– Bardzo często lokalne media przy takich okazjach przypominają wszystkie detale zbrodni. Z takich informacji można się mnóstwo dowiedzieć.
– Stare dobre media – rzekł Nick, pamiętając cios, jaki zadała mu Christine swoim artykułem.
– Albo ktoś miał dostęp do akt sądowych. Zazwyczaj po zakończeniu procesu są ujawniane.
– Myśli pani, że to naśladowca?
– Tak. Zbyt wiele tu zbiegów okoliczności, żeby mógł to być przypadek.
– Dlaczego ktoś powtarzałby taki mord? Żeby się podniecić?
– Niestety nie wiem – rzekła, podnosząc wzrok i patrząc mu w oczy. – Mogę panu tylko powiedzieć, że zrobi to znowu. I to wkrótce.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kostnica szpitalna znajdowała się w podziemiach, gdzie każdy dźwięk zwielokrotniało echo odbijające się o białe ceglane ściany. Rury kanalizacyjne huczały, obracający się wentylator świszczał. Drzwi windy zamknęły się za nimi. Coś zaskrzeczało, kiedy liny naprężyły się i pociągnęły wagonik w górę.
Szeryf Morrelli szedł na palcach, by poruszać się jak najciszej. Maggie spojrzała na niego. Udawał, że to dla niego normalka, ale nietrudno było odgadnąć prawdę. Już nad rzeką zauważyła, jak się skrzywił kilka razy, zdradzając, że jego spokój to tylko maska.
Uparł się jednak, żeby towarzyszyć jej w kostnicy, kiedy dowiedział się, że koroner wybrał się na cały dzień na polowanie i był niedostępny. Co za ironia, pomyślała Maggie, polujący koroner! Widziała wiele trupów i nie mogła sobie wyobrazić, jak po tym wszystkim można się relaksować, zabijając.