Morrelli otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą do środka. Musiała otrzeć się o niego. Nie wiedziała, czy zrobił to celowo, ale już po raz drugi czy trzeci tak to urządził, żeby musieli się dotknąć.
Zazwyczaj chłodem i wyniosłością szybko powstrzymywała niechciane męskie zaczepki. Morrelli jednak jakoś się tym nie przejmował. Pomyślała, że szeryf każdą spotkaną kobietę traktuje jako potencjalną zdobycz na jedną noc. Znała ten typ, wiedziała, że te flirty i pochlebstwa, wspomagane chłopięcym urokiem i urodą, zapewne pozwalały mu osiągać cel. Denerwowało ją to, ale jeśli o nią chodziło, Morrelli wydawał się niegroźny.
Musiała sobie radzić z gorszymi przypadkami. Przyzwyczaiła się, że mężczyźni, z zasady niechętnie współpracujący z kobietami, rekompensowali to sprośnymi komentarzami. Doświadczyła różnego rodzaju molestowania seksualnego, od łagodnych flirtów do gwałtownych oblężeń. Nauczyła się jednego. Najlepszą bronią była maska obojętności.
Morrelli znalazł kontakt i rzędy fluorescencyjnych żarówek zaczęły kolejno zapalać się nad ich głowami. Pomieszczenie było większe, niż się Maggie spodziewała. Zapach amoniaku uderzał w nozdrza i palił w płucach. Było czysto aż do przesady. Lśniący metalowy stół znajdował się na samym środku wykafelkowanej podłogi. Na jednej ze ścian umieszczony był podwójny zlew i lada, na której leżały rozmaite narzędzia: nieduża piła, kilka mikroskopów, buteleczki i fiolki przygotowane do testów. Po przeciwnej stronie mieściło się pięć lodówek. Maggie miała wątpliwości, czy tak mały szpital kiedykolwiek wykorzystywał je wszystkie równocześnie.
Zdjęła żakiet, położyła go starannie na stołku i zaczęła podwijać rękawy bluzki. Rozejrzała się, szukając laboratoryjnego fartucha. Spojrzała na swoją kosztowną jedwabną bluzkę, prezent od Grega. Gdyby musiała się jej pozbyć z powodu niezmywalnych plam, natychmiast by to zauważył. Oskarżyłby żonę zaraz o bezmyślność i nieodpowiedzialność, tak jak wtedy, gdy zgubiła obrączkę, spoczywającą teraz gdzieś na mrocznym dnie Charles River. Ale co tam. Podwinęła do końca rękawy.
Przyniosła ze sobą niedużą czarną torbę, w której miała wszystko, co było jej potrzebne. Otworzyła ją i wykładała zawartość na ladę, zaczynając od słoiczka Vickcs VapoRub i smarując się maścią wokół otworów nosowych. Nauczyła się dawno temu, że nawet zamrożone ciała mają zapach, którego lepiej nie wdychać. Zakręcała już wieczko, ale zawahała się, patrząc na Morrellego, który przypatrywał jej się spod drzwi. Rzuciła mu słoik.
– Jeśli chce pan zostać, radzę tego użyć.
Opornie poszedł za jej przykładem. Następnie wyjęła rękawiczki chirurgiczne, jemu także podała parę. Pokręcił głową.
– Naprawdę nie musi pan tu być – powiedziała.
Zaczął blednąć, a jeszcze nie wyciągnęli ciała.
– Nie, zostanę. Tylko… nie chciałbym pani przeszkadzać.
Nie wiedziała, czy Nick robi to z poczucia obowiązku, czy tylko dba o reputację twardziela. Zresztą wolałaby zostać sama, ale musiała pamiętać, że to jego terytorium i jego sprawa. I niezależnie od tego, co teraz czuł, formalnie był szefem.
Kontynuowała więc, ignorując jego obecność. Na stole pojawił się dyktafon. Sprawdziła, czy w środku jest taśma, i włączyła sprzęt. Tak samo dokładnie sprawdziła swój polaroid.
– Która szuflada? – spytała gotowa do pracy, z rękami wspartymi na biodrach. Spojrzała na Morrellego, który patrzył na lodówki, jakby nie zdawał sobie sprawy, że muszą wyjąć ciało.
Ruszył powoli, otworzył środkową szufladę i pociągnął ją. Metalowe kółka skrzypnęły, potem kliknęły i szuflada wyjechała na zewnątrz.
Maggie kopnęła hamulec, by zwolnić kółka metalowego stołu, i podsunęła go pod szufladę. Pasowało idealnie. Wspólnie odczepili tacę z zapakowanym drobnym ciałem, która znalazła się na stole, a potem przesunęli stół na środek pomieszczenia pod zawieszone w górze światła. Maggie znów kopnęła hamulec, by unieruchomić kółka, a Morrelli zamknął drzwi szuflady. Kiedy zaczęła ściągać w dół zamek błyskawiczny, szeryf wycofał się do kąta.
Chłopiec był tak drobny i mały, że rany na jego ciele sprawiały wrażenie większych. Był ładnym dzieckiem, stwierdziła Maggie. Rudawe włosy miał krótko przycięte. Na nosie i policzkach piegi kontrastowały z jasną skórą. Miał paskudną ranę na szyi, a zaciśnięty sznur pozostawił ślady tuż nad otwartym cięciem.
Maggie zaczęła robić zdjęcia, zbliżenia ran i wielkiego X na klatce piersiowej, sinych i czerwonych śladów na nadgarstkach oraz podciętego gardła. Czekała, aż zdjęcie wywoła się, by mieć pewność, że jest dobrze naświetlone. Systematycznie wszystko komentowała, mówiąc do leżącego blisko dyktafonu.
– Ofiara ma siniaki pod szyją i wokół szyi, zrobione prawdopodobnie przez sznur. Chłopiec mógł być związany. Otarcie tuż pod lewym uchem, być może od supła.
Żeby spojrzeć na kark, lekko uniosła głowę denata. Był tak lekki, jakby nic nie ważył.
– Tak, ślad idzie wokół szyi, co wskazuje, że ofiara została skrępowana, a potem uduszona. Rana na gardle jest głęboka i ciągnie się od ucha do ucha. Otarcia na nadgarstkach i na kostkach u nóg są podobne do tych na szyi. Prawdopodobnie użyto takiego samego sznura.
Jego dłonie były takie maleńkie. Maggie trzymała je z uwagą, przyglądając się im.
– We wnętrzu dłoni są głębokie ślady po paznokciach. Może to znaczyć, że ofiara żyła jeszcze, kiedy zadawano jej pierwsze rany. Paznokcie są czyste… bardzo czyste.
Położyła drobne ręce chłopca i zajęła się ranami.
– Ofiara ma osiem, nie, dziewięć ran kłutych na klatce piersiowej. – Delikatnie dotykała ran, patrząc, jak jej palec wskazujący w gumowej rękawiczce zagłębia się w nie. – Wyglądają na rany od noża z jednym ostrzem. Trzy są powierzchowne. Przynajmniej sześć jest bardzo głębokich, prawdopodobnie do kości. Jedna mogła przebić serce. Tak, jest bardzo mało… w zasadzie nie ma krwi. Szeryfie, czy padał deszcz, kiedy znaleziono ciało?
Podniosła na niego wzrok, bo nie odpowiadał. Stał oparty o ścianę, zahipnotyzowany drobnym ciałem na stole.
– Szeryfie Morrelli?
Tym razem usłyszał. Odepchnął się od ściany i wyprostował niemal na baczność.
– Przepraszam, co pani mówiła? – wyszeptał, jakby bał się obudzić dziecko.
– Pamięta pan, czy padało, kiedy chłopiec leżał w trawie?
– Nie, wcale. Tydzień temu u nas lalo.
– Czy koroner mył ciało?
– Prosiliśmy George’a, żeby niczego nie ruszał do pani przyjazdu. Czemu pani pyta?
Maggie przeniosła wzrok na chłopca. Zdjęła rękawiczkę i odgarnęła włosy z twarzy, zakładając je za ucho. Coś tu było nie tak.
– Niektóre z tych ran są głębokie. Nawet jeśli zadano je po śmierci ofiary, na jego ciele powinna być krew. Jeśli się nie mylę, na miejscu zbrodni było pełno krwi, w trawie i na ziemi.
– Mnóstwo. Nie mogłem jej sprać z ubrania.
Uniosła znów rękę dziecka. Jego paznokcie były czyste, bez śladu brudu, ziemi, krwi czy skóry, a przecież wbijał je w zaciśnięte dłonie. Także na stopach nie było znaku brudu ani śladu nadrzecznego błota. Ze związanymi rękami i nogami nie mógł się bronić, a jednak niemożliwe, żeby nie próbował i nie zabrudził się przy okazji.
– Wygląda, jakby ktoś go umył – powiedziała do siebie. Kiedy podniosła wzrok, Morrelli stał tuż obok.