– Nicky, nie rozumiem – spróbowała raz jeszcze.
– Zapomnij o tym. – Wstał i przeciągnął się, zamykając temat.
– Wujek Nick, wujek Nick! Widziałeś, jak strzeliłem gola? – wykrzykiwał Timmy, biegnąc w stronę ławek.
– No pewnie, że widziałem – skłamał Nick.
Christine zobaczyła, że twarz brata zmieniła się w jednej chwili. Rozjaśnił ją uśmiech, kiedy chwycił chłopca w objęcia, szamocząc się z nim żartobliwie.
Była pewna, że Nick coś ukrywa, i postanowiła dowiedzieć się, co to takiego.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Jechał znów wokół parku, tym razem niespiesznie. Mecz wreszcie się zakończył. Zaparkował z dala od innych samochodów, w samotnym rogu placu. Wyłączył światła i patrzył, słuchając muzyki i czekając, aż struny Vivaldiego złagodzą i wyciszą pulsowanie w jego skroniach.
Znowu to samo, i to tak szybko. Nie potrafił tego zatrzymać, nie panował nad tym. Co gorsza, wcale tego nie chciał. Był taki zmęczony. Próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio przespał całą noc, zamiast chodzić tam i z powrotem po pokoju albo włóczyć się ulicami. Przetarł oczy, jakby chciał zetrzeć z nich zmęczenie, i nagle zatrzymał dłoń. Nie mógł powstrzymać drżenia palców.
– Dobry Boże, zrób coś, żeby to się skończyło – wyszeptał, szarpiąc włosy na skroniach. Czemu to się nie kończy? Ten szum, stukot, od którego puchła mu głowa.
Obserwował grupkę chłopców w strojach zabrudzonych trawą. Promienieli radością z odniesionego zwycięstwa, obejmowali się, poklepywali po plecach. Dotykali się tak zwyczajnie, normalnie. Ich melodyjne głosy przybierały na sile z każdym zbliżającym się krokiem, zagłuszając czczą gadaniną muzyczną poezję Vivaldiego.
Sparaliżowały go napływające wspomnienia, przyszpilając do twardego skórzanego siedzenia. Miał wówczas jedenaście lat. Ojczym zmusił go, żeby dołączył do drużyny Małej Ligi, uprosił trenera, żeby zabierał go z domu na całe sobotnie poranki. Wiedział, że ojczym chce w tym czasie pieprzyć mamę. Przypadkiem przyłapał ich którejś soboty, kiedy w domu zabrakło mleka. Mimo upływu lat wspomnienie nie straciło na sile. Było tak żywe, tak jaskrawe, że zacisnął dłonie na kierownicy.
Stanął wówczas w drzwiach sypialni matki, skamieniały na widok jej skóry, bladej i nagiej, ze srebrnym krzyżykiem zwisającym między obfitymi piersiami. Piersi kołysały się. Klęczała, opierając dłonie na podłodze, a jego ojczym ujeżdżał ją jak rozgrzany pies.
To ojczym go zauważył. Wrzasnął, sapiąc i rzucając się. Matka szeroko otworzyła przerażone oczy. Wywinęła się spod ojczyma, sturlała z łóżka, chwytając po drodze kołdrę. Wtedy puścił się biegiem. Pędził w dół holu, potykając się i upadając tylko raz, zanim dotarł do swojego pokoju. Miał właśnie zatrzasnąć drzwi, kiedy wtoczył się przez nie ojczym.
Ojczym był wciąż nagi. Wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak wygląda penis dorosłego mężczyzny. Widok był straszny: coś wielkiego i sztywnego wystawało spośród gęstych czarnych włosów. Ojczym chwycił go za szyję i pchnął twarzą do ściany.
– Lubisz podglądać? A może masz na to ochotę? – Wciąż słyszał ten ochrypły głos, dyszący mu wprost do ucha.
Stał nieruchomo. Nie mógł nawet oddychać. Ojczym ściskał mu gardło, drugą ręką zrywał z niego spodnie od piżamy. Matka krzyczała i waliła pięściami w zamknięte drzwi. Potem to poczuł. Mocny napór, parcie, ból tak dławiący, że myślał, iż wnętrzności mu popękają. Milczał i ani drgnął, chociaż miał ochotę wyć wniebogłosy. Ocierał się policzkiem o szorstką powierzchnię ściany. Mógł tylko patrzeć na krzyż wiszący w pobliżu jego twarzy, czekając, aż ojczym skończy wbijać się w jego drobne ciało. Tak było.
Zadźwięczał klakson. Podskoczył i chwycił kurczowo kierownicę. Miał spocone dłonie, które wciąż drżały. Zobaczył, że chłopcy wsiadają do samochodów rodziców. Ilu z nich ukrywało podobne sekrety? Ilu czekało na jakikolwiek ratunek, który wyrwałby ich z tej niedoli? Z nieludzkich tortur?
Potem spostrzegł niewysokiego chłopca, który idąc chodnikiem, machał do kolegów. Patrzył, czy nikt do niego nie dołączy, czy i tego wieczoru, jak zwykle, chłopiec będzie wracał do domu samotnie.
Zaczynało się ściemniać. Mrugnęły uliczne lampy. Słuchał, jak żwir zgrzyta pod kołami odjeżdżających samochodów. Prawie nikt go nie zauważył, mało kto zerkał w tę stronę.
A ci, którzy go rozpoznali, machali mu z uśmiechem, nie widząc nic dziwnego w tym, że zainteresował się sportem.
Pół przecznicy dalej chłopiec wciąż szedł sam, przerzucając piłkę z ręki do ręki. W obszernym stroju wydawał się taki szczupły, taki bezradny. Skakał i popisywał się, choć nie miał przed kim. Zapewne przywykł do samotności.
Ostatni samochód opuścił parking. Mężczyzna ściszył Vivaldiego w samym środku „Jesieni” z „Czterech pór roku”. Jego palce bezbłędnie odnalazły w skrytce na rękawiczki małą szklaną fiolkę, nie musiał nawet patrzeć. Fachowo zgniótł ją i zmoczył jej zawartością białą chusteczkę do nosa. Wolałby nie korzystać z tych dodatkowych zabezpieczeń, ale zachował się zbyt nieostrożnie z Dannym i musiał uważać. Wziął czarną narciarską czapkę i wysiadł, cicho zamykając drzwi. Jego dłonie w tej samej chwili opanowały drżenie. Tak, znowu nad sobą panował. Ruszył bezszelestnie chodnikiem.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Poniedziałek, 27 października
Maggie wylała resztę szkockiej z niewielkiej butelki do plastikowego kubka. Zastukały kostki lodu. Łyknęła, zamykając oczy, i poczuła przyjemne ukłucie w gardle. Obawiała się niedawno, że odziedziczyła po matce zamiłowanie do alkoholu. Albo jeszcze gorzej, jej uzależnienie od miłego otępienia, które obiecywał święty trunek.
Przetarła oczy i zerknęła na tanie radio z zegarem stojące na stoliku nocnym po drugiej stronie pokoju. Minęła już druga, a ona nie mogła zasnąć. Głowa ją rozbolała od słabego światła stołowej lampy. A może od szkockiej… Mimo to postanowiła poprosić o mocniejszą żarówkę.
Blat niewielkiego stołu zarzucony był zdjęciami, które zrobiła w ciągu dnia. Starała się ułożyć je chronologicznie. Skrępowane ręce, szyja związana sznurem, a potem przecięta i rany kłute. Szaleniec działał metodycznie. Nie spieszył się. Ranił, kroił i obdzierał ze skóry z przerażającą precyzją. Nawet ramiona lekko poszarpanego na brzegach X układały się pod równym kątem, biegnąc od łopatki do pępka.
Dwie teczki z raportami policyjnymi i wycinkami z gazet leżały obok. Zawierały dość krwawych szczegółów, żeby zapewnić czytelnikowi nocne koszmary do końca życia. Chociaż trudno mieć koszmary, kiedy się nie sypia.
Maggie podciągnęła pod siebie gołe nogi i przysiadła na stopach, próbując usadowić się wygodnie na twardym krześle. Koszula futbolowej drużyny Green Bay Packers rozciągnęła się i straciła fason od częstego prania. Ledwo zakrywała uda, lecz nadal była jej ulubionym nocnym strojem. Spełniała rolę przytulanki, która sprawia, że człowiek czuje się jak w domu, gdziekolwiek się znajdzie. Nie zgodziła się jej wyrzucić, nawet pod naciskiem Grega, który nieustannie narzekał z jej powodu.
Znów zerknęła na zegar. Powinna była zadzwonić do Grega, kiedy dotarła do hotelu. Teraz było już za późno. Może i dobrze. Oboje muszą ochłonąć.
Grzebała w rozrzuconych papierach, sprawdzała swoje notatki, kilka stron detali, drobnych obserwacji, z których część mogła komuś innemu wydać się nieistotna. Potem zestawi je ze sobą i stworzy portret mordercy. Robiła to już wiele razy. Czasem udawało jej się opisać zbrodniarza łącznie ze wzrostem, kolorem włosów i, w jednym przypadku, nawet nazwą kremu po goleniu. Tym razem sprawa była bardziej skomplikowana. Częściowo dlatego, że oczywisty podejrzany został już stracony. Częściowo zaś z tego powodu, że wgłębianie się w chory, budzący wstręt umysł zabójcy dzieci jest zawsze trudne.