Выбрать главу

– Nie smakuje ci, wolisz hot dogi? Może z chilli? Możesz poprosić o wszystko, co zechcesz.

– Chcę do domu – wyszeptał Matthew, ściskając poduszkę. Jedną rękę trzymał zgiętą, żeby mógł obgryzać paznokcie. Niektóre poobgryzał do cna, w nocy zaczęły mu krwawić. Krew zaplamiła białe płótno poszewki. Diabelnie trudno będzie ją sprać.

– Może zamiast kart wolałbyś komiksy? Mam stare komiksy, na pewno ci się spodobają. Przyniosę je następnym razem.

Skończył wypakowywać zakupy: trzy pomarańcze, torebkę cheetos, dwa snickersy, sześciopak piwa korzennego, dwie puszki spaghetti i paczkę czekoladowego puddingu. Położył wszystko na starej skrzynce do wina, którą znalazł w pomieszczeniu niegdyś zapewne służącym za magazyn. Bardzo się starał, żeby zdobyć wszystkie przysmaki Matthew.

– Dzisiaj może być zimna noc – rzekł, odwijając wełniany koc i układając go na łóżku. – Przykro mi, że nie mogę ci zostawić światła. Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?

– Chcę do domu – wyszeptał znów chłopiec.

– Twoja mama nie ma czasu się tobą opiekować, Matthew.

– Chcę do mamy.

– Nigdy nie ma jej w domu. Założę się, że w nocy przyprowadza do domu obcych mężczyzn, co? Od kiedy wyrzuciła twojego tatę. – Mówił spokojnie i cicho.

– Proszę mnie puścić do domu.

– Ciągle zostawia cię samego. Pracuje do późna. Pracuje nawet w weekendy.

– Chcę iść do domu. – Chłopiec zaczął płakać, tłumił poduszką ciche łkania.

– A z tatą nie możesz być. – Cicho i spokojnie. Musi zachować spokój, choć czuł już zbierający się w nim gniew. – Twój tata cię bije, prawda, Matthew?

– Chcę do domu – błagał chłopiec coraz głośniej.

– Ja ci pomogę. Uratuję cię. Ale musisz być cierpliwy. Patrz, przyniosłem ci twoje smakołyki.

Chłopiec nie ustawał jednak w płaczu, który zmieniał się w wysoki skowyt. Mężczyzna skrzywił się. Był bliski wybuchu. Musi się kontrolować. Spokój. Dlaczego nie może zachować spokoju? Tak, opanowanie i spokój.

– Chcę do domu. – Zgrzytliwy skowyt.

– Do diabła! Zamknij się, ty pieprzony mazgaju!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Artykuł Christine w wieczornym wydaniu gazety dotarł do kiosków w centrum Omaha o trzeciej trzydzieści. Do czwartej roznosiciele gazet podrzucili „Omaha Journal” na ganki i trawniki w całym Platte City. O czwartej dziesięć rozdzwoniły się telefony w biurze szeryfa.

Nick polecił Phillipowi Van Domowi zainstalować dodatkowe linie telefoniczne i aparaty, posunął się nawet tak daleko, że zaproponował, by tymczasowo zajęli biura urzędu okręgu w końcu korytarza. Szaleństwo nabrało więc oficjalnego wymiaru. Nick czuł, jak wywracają mu się wnętrzności.

Zdenerwowani mieszkańcy miasta domagali się informacji na temat podjętych działań. Ratusz chciał wiedzieć, ile będzie kosztowało zaangażowanie dodatkowych sił i środków. Dziennikarze zadręczali prośbami o wywiady z klauzulą wyłączności, nie chcąc czekać na poranną konferencję prasową. Niektórzy koczowali w gmachu urzędu.

Oczywiście pojawiły się różne przecieki. Maggie miała rację. Zdjęcie Matthew pobudziło pamięć wielu osób. Trzeba było tylko oddzielić prawdziwe ślady od fałszywych, co nie było łatwym zadaniem. Jakby tego było mało, Maggie stanowczo nalegała, aby nie lekceważyć nawet tych pozornie bezsensownych tropów. W związku z tym następnego dnia Nick miał nawet wysłać kogoś, by sprawdził wiarygodność opowieści Sophie Krichek o starym niebieskim pickupie. Nie wierzył, by coś to dało, bowiem Krichek była samotną starą kobietą, która próbowała zwrócić na siebie uwagę. Nick nie chciał jednak, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza Maggie, zarzucił mu potem, że nie sprawdził wszystkiego.

– Nick, Angie Clark dzwoniła do ciebie cztery razy. – Lucy złapała go w korytarzu, wyraźnie zirytowana rolą posłańca miłości.

– Jak znów zadzwoni, powiedz jej, że mi przykro, ale nie mam czasu rozmawiać.

Lucy wyglądała na zadowoloną. Odchodziła już, ale jeszcze cofnęła się.

– O mały włos bym zapomniała. Max idzie już z kopiami zeznań Jeffreysa z przesłuchań i procesu.

– Świetnie. Bądź tak dobra i powtórz to O’Dell.

– Gdzie mam je położyć? – Skakała obok Nicka, który kierował się do swojego pokoju.

– Daj je agentce O’Dell, dobrze?

– Wszystkie pięć pudeł?

Przystanął tak gwałtownie, że zderzył się z Lucy. Chwycił ją za łokieć, bo zachwiała się mocno na swoich wysokich szpilkach.

– Jest tego pięć pudeł?

– Znasz Max. Jest dokładna, wszystko zostało oznakowane i skatalogowane. Kazała ci powiedzieć, że dołączyła kopie dowodów, a także pisemne oświadczenia świadków, którzy nie zeznawali w procesie.

– Pięć pudeł? – Pokręcił głową. – Połóż je w moim pokoju.

– Okej. – Odwróciła się i znowu zatrzymała. – To mam powiedzieć agentce O’Dell?

– Tak, proszę. – Jej nieufność, pogarda czy cokolwiek to było, skierowane przeciwko Maggie, stawały się coraz bardziej oczywiste.

– Och, i burmistrz czeka na ciebie na trzeciej linii.

– Lucy, nie możemy zajmować żadnej z tych linii.

– Wiem, ale się upierał. Nie mogłam przecież odłożyć słuchawki.

Tak, był pewien, że Brian Rutledge się upierał. Ten to był dopiero upierdliwy.

Nick wycofał się do swojego pokoju. Zamknąwszy drzwi, padł na skórzany fotel i poluzował krawat. Nie mógł sobie poradzić z guzikiem przy kołnierzyku, niemal go oderwał. Przycisnął zamknięte powieki kciukiem i palcem wskazującym, przypominając sobie z trudem, ile spał od piątku. Wreszcie chwycił za słuchawkę i włączył się na trzecią linię.

– Cześć, Brian. Mówi Nick.

– Nick, co się tam, u diabła, dzieje? Czekam, cholera, od dwudziestu minut.

– Nie chciałem ci zawracać głowy, Brian. Jesteśmy trochę zajęci.

– Sam mam kryzys, Nick. Rada miejska uważa, że powinienem odwołać wszystkie imprezy związane z Halloween. Cholera, Nick. Jak odwołam Halloween, wyjdę na jakiegoś pieprzonego głupka.

– To popracuj nad sobą, Brian.

– Pieprzę to, Nick. To nie jest śmieszne.

– Wcale się nie śmieję. Ale wiesz co? Mam kilka ważniejszych spraw niż Halloween.

Lucy wsadziła głowę do pokoju. Pomachał, żeby weszła. Otworzyła drzwi i dała znak czterem mężczyznom, który weszli za nią i położyli pudła w rogu przy oknie.

– Halloween to nie żarty, Nick. Ten wariat może coś kombinować, jak dzieciaki będą biegać po ciemku.

Błagalny, skrzeczący głos Rutledge’a grał Nickowi na nerwach. Uśmiechnął się i wyszeptał „dziękuję” do Maxine Cramer, która przywlokła ostatnie pudło. Miała za sobą cały dzień pracy, przez pół korytarza transportowała to pudło, a jej niebieski kostium wyglądał nienagannie, wyprasowany na sztywno. Jej szaroniebieskie oczy i trwała od fryzjera były również bez zarzutu. Odpowiedziała uśmiechem i skinęła głową, po czym wyszła.

– Brian, czego ty ode mnie chcesz?

– Chcę wiedzieć, na ile ta przeklęta sprawa jest poważna. Macie jakichś podejrzanych? Będziecie kogoś aresztować w najbliższej przyszłości? Co wy tam, u diabła, robicie?

– Jeden chłopiec jest martwy, a drugi zaginął. To jak myślisz, Brian, na ile to jest poważne, co? A jeśli chodzi o to, jak sobie radzę ze śledztwem, to nie twój pieprzony interes. A ta linia jest nam potrzebna do ważniejszych rzeczy niż uspokajanie twojej nerwicy, więc przestań dzwonić. – Trzasnął słuchawką i zauważył O’Dell, która stała w drzwiach, obserwując go.