Выбрать главу

Nie biorąc pod uwagę kotów, mieszkanie pachniało przyjemniej niż korytarz. Czuło się co prawda amoniak z pojemnika na śmieci, ale było to do zniesienia. Barwne pledy i narzuty leżały na kanapie i fotelu bujanym. Zielone rośliny wisiały nad oknami, a szydełkowe ozdobne serwetki leżały rozsiane na antycznym kredensie oraz biurku. Na obu tych meblach stały też czarno-białe fotografie umundurowanych mężczyzn i młodej pary na tle starego buicka oraz trzy kolorowe zdjęcia przedstawiające tę samą dziewczynkę w różnym wieku.

– Proszę usiąść – odezwała się kobieta rozkazująco, sadowiąc się w bujanym fotelu. – Och, ten ból w plecach – powiedziała, pocierając wystającą przez sweter łopatkę. – Nie życzyłabym najgorszemu wrogowi.

– Przykro mi.

Pani Krichek sprawiała wrażenie bardzo kruchej osoby. Guzowate kolana sterczały spod prostej, domowej bawełnianej sukni, a krągła twarz była stale skrzywiona. Piękne niebieskie oczy robiły wrażenie większych niż w rzeczywistości, zniekształcone przez grube szkła w drucianych oprawach. Kobieta zwinęła białe włosy w schludny kok spięty turkusowym grzebieniem.

– Starość to piekło. Gdyby nie moje koty, chyba rozstałabym się z nią.

Christine spojrzała na swoją granatową spódnicę pełną kocich kłaków. Dwa koty wciąż ocierały się o jej nogi, trzeci wskoczył na oparcie kanapy, żeby spojrzeć na nią z bliska.

– Rummy, złaź stamtąd – zbeształa go gospodyni, machając kościstym palcem. Zignorował ją.

– Nic nie szkodzi, pani Krichek, nie przeszkadza mi – skłamała Christine. – Mogłybyśmy od razu przejść do tego ranka, kiedy zaginął Danny Alverez?

– Tak, proszę. Cieszę się, że ktoś się w końcu tym zainteresował.

– Nikt z biura szeryfa nie przyszedł z panią porozmawiać?

– Dwa razy dzwoniłam. Jeszcze dzisiaj, zanim zobaczyłam pani artykuł. Chrząkali i wzdychali, jakby myśleli, że sobie to wszystko wymyśliłam, czy co? No to zadzwoniłam do pani. Nie obchodzi mnie, co mówią inni, widziałam, co widziałam.

– A co pani widziała, pani Krichek?

– Widziałam tego chłopca, jak parkuje swój rower i wsiada do starego niebieskiego pickupa.

– Jest pani pewna, że to był mały Alverez?

– Często wcześniej go widziałam. Rozwoził gazety, bardzo się starał. Przynosił mi moją gazetę pod samiutkie drzwi i kładł na wycieraczce. Nie tak jak ten nowy dzieciak. Wysiada z windy i rzuca gazety. Czasami trafia, a czasami nie. A ten chodzik z trudem mieści się w drzwiach. Niech pani powie w swojej redakcji, żeby lepiej pilnowali te dzieciaki.

– Powiem. Pani Krichek, czy mogę dowiedzieć się czegoś więcej o tym pickupie? Widziała pani może kierowcę?

– Nie. Ciemno było. Stałam przy tamtym oknie. Jeszcze nie wzeszło całkiem słońce. Samochód wjechał na parking, ale kierowca był z drugiej strony. Na pewno powiedział coś do chłopca, bo Danny oparł rower o ogrodzenie, podszedł i wsiadł do wozu.

– Danny wsiadł do wozu? Jest pani pewna, że mężczyzna nie wciągnął go silą?

– Nie, nie. Było całkiem spokojnie, inaczej zaraz dzwoniłabym do szeryfa. Dopiero jak usłyszałam, że Danny zaginął, złożyłam to do kupy i zadzwoniłam.

Christine nie mogła uwierzyć, że nikt tego nie sprawdził. Czyżby coś przeoczyła? Kobieta była stara, ale jej historia brzmiała wiarygodnie. Wstała i podeszła do okna, na które wskazała jej rozmówczyni. Było stąd doskonale widać parking i ogrodzenie. Nawet ktoś o słabym wzroku mógł zobaczyć to, co opisała pani Krichek.

– Jaki to był pickup?

– Mało się znam na samochodach. – Kobieta dźwignęła się do góry i z pomocą chodzika dołączyła do Christine. – Był stary, niebieski, trochę odrapany i pordzewiały. Wie pani, na dole. Miał stopnie. Pamiętam to, bo Danny wspiął się po nich do środka. No i miał drewnianą skrzynkę z tyłu, własnej roboty. Taką jak mają farmerzy, kiedy coś przewożą. Aha, jeden reflektor nie świecił.

Jeśli kobieta cierpiała na uwiąd starczy, miała wyjątkowo bujną wyobraźnię. Christine notowała wszystko drobiazgowo.

– Widziała pani stąd numer rejestracyjny?

– Nie, aż tak dobre to moje oczy już nie są.

Na dole trzasnęły drzwi, mała dziewczynka wybiegła na podwórko po drugiej stronie ogrodzenia. Wskoczyła na huśtawkę i zawołała coś do mężczyzny, który wyszedł za nią. Miał długie włosy i brodę, ubrany był w niebieskie dżinsy i długą, podobną do tuniki koszulę.

– Wprowadzili się w zeszłym miesiącu. – Pani Krichek skinęła głową, kiedy mężczyzna pchnął huśtawkę, a dziewczynka zapiszczała z uciechy. – Jak go pierwszy raz zobaczyłam, to powiem pani, pomyślałam, że widzę samego Pana Boga. Nie uważa pani, że wygląda jak Chrystus?

Christine uśmiechnęła się i przytaknęła.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Maggie patrzyła na Nicka, który ostrożnie stąpał wokół rozłożonych na podłodze dokumentów. Zrobił miejsce dla gorącej pizzy i zimnej pepsi. Potem dołączył do Maggie, wyciągając obok niej swoje długie nogi. Jego stopa prawie dotykała jej uda. Cały dzień Maggie nie mogła przestać o nim myśleć. Zdawało jej się, że jest zbyt zmęczona, żeby czuć cokolwiek, ale ciało robiło jej niespodziankę za każdym razem, kiedy jego łokieć przypadkiem ocierał się o jej ramię albo jego ręka muskała w przelocie jej udo, gdy zmieniał bieg w dżipie.

Zrzuciła buty parę godzin wcześniej i siedziała na piętach tak długo, aż nogi jej ścierpły. Masowała je teraz po kolei, czytając raporty koronera w sprawie Aarona Harpera i Erica Paltrowa, dwu chłopców, za których zabicie Jeffreys zapłacił być może niesłusznie.

Pizza pachniała nieźle, niezależnie od ponurych szczegółów raportu. Maggie podniosła wzrok na Nicka, który patrzył akurat na stopę, którą sobie masowała. Natychmiast odwrócił wzrok, jakby przyłapała go na czymś wstydliwym. Strzeliło wieczko puszki z pepsi, Nick podał ją Maggie.

– Dzięki. – Była naprawdę głodna. Kanapka z szynką i serem z „Wanda’s Diner” długo leżała na talerzu ledwie nadgryziona. Młody zastępca Preston był tak dobry, że pozbawił Maggie tego balastu. Od tamtej chwili minęło kilka godzin. Za oknem zrobiło się czarno. Ucichły telefony na dole. Ubyło ludzi w biurze. Niektórym kazano odpocząć, innych wysłano na poszukiwanie chłopca, który, zdawało się, zniknął z powierzchni ziemi.

Nick położył cienki kawałek pizzy na papierowym talerzu i podał go Maggie. Czuła woń zielonego pieprzu, włoskiego sosu i sera. Nick miał dobry pomysł. Odgryzła za duży kęs, ser spadł, sos pobrudził jej brodę.

– Jezu, O’Dell. Całą twarz masz w sosie.

Oblizała usta, a on się przyglądał.

– Z drugiej strony. – Pokazał jej. – I na brodzie.

Miała ręce pełne pizzy i raportów koronera. Zlizała sos z drugiej strony.

– Nie, wyżej – instruował. – Pozwól, ja to zrobię.

Gdy tylko dotknął kciukiem kącika jej ust, spotkali się wzrokiem. Przecierał palcami jej brodę. Kciuk wędrował po dolnej wardze, gdzie, była tego pewna, nie było sosu ani sera. Jego oczy zaiskrzyły niespodzianie, palce zatrzymały się pod ustami dłużej niż to konieczne, po czym przesunęły się do góry, pieszcząc policzek. Jego kciuk nie chciał oderwać się od jej wargi i bez końca wycierał kącik ust. Ogłupiała własną reakcją, odsunęła się.

– Dziękuję – wykrztusiła, uciekając wzrokiem. Cisnęła w bok talerzem z pizzą, złapała serwetkę i wytarła się do końca, zażarcie trąc, jakby miała do usunięcia nie tylko resztki jedzenia.

– Chyba przyda nam się więcej serwetek i pepsi – stwierdził Nick, gramoląc się do góry.