Christine wstrzymała oddech i dwa razy kliknęła polecenie „Wyślij”. Maszyna drukarska czekała na ten tekst, bez niego gazeta nie miała prawa się ukazać. W najśmielszych marzeniach Christine nie wyobrażała sobie, że zajdzie tak daleko.
Była wyczerpana, ale adrenalina utrzymywała jej umysł w dobrej formie i pozwalała palcom fruwać po klawiszach. Wreszcie Christine mogła wyłączyć laptop. Ni w ząb nie rozumiała nowoczesnej technologii, ale była jej wdzięczna. Dzięki niej Timmy spał sobie smacznie, a ona tłukła już piąty z kolei artykuł na pierwszą stronę. Zastanawiała się, jaki jest rekord pod tym względem w „Omaha Journal”.
Zerknęła na zegarek. Gazeta trafi w miasto z godzinnym opóźnieniem, ale Corby i tak był zadowolony. Przełknęła ostatni łyk kawy. Nie mogła uwierzyć, że przeszła przez to bez jednego papierosa.
Ściągnęła laptop z biurka, zrzucając przy okazji na podłogę stos kopert. Kiedy je wszystkie zebrała, jej duma gdzieś się rozpłynęła. Kilka kopert zawierało rachunki, których nie miała czym zapłacić. Jeden list był z Departamentu Stanu Nebraska. Nie otworzyła go do tej pory. Zawierał formularze poskładane na trzy ze staromodną niebieską bibułką między poszczególnymi kopiami. Jak mogła ufać państwu, które wciąż używa bibułek? Ten system miał wyśledzić jej męża i zmusić go do płacenia alimentów? Wystarczy, że Bruce ją oszukał. Ale jak może oszukiwać syna? Nie podobało jej się, że Timmy nie spotyka się z własnym ojcem, że ona nie może się z nim w żaden sposób skontaktować. A wszystko dlatego, że Bruce nie ma ochoty płacić alimentów.
Wepchnęła koperty za lampę. Jej sukces przyniósł tylko niewielką podwyżkę pensji. Minie sporo czasu, zanim odczuje prawdziwą różnicę.
Mogłaby sprzedać dom. Klapnęła na sofę i rozejrzała się po pokoju. Sama go wytapetowała. Zerwała zapleśniałe wykładziny i wyczyściła bardzo zapuszczoną drewnianą podłogę. Za oknem było podwórko, które znała co do centymetra. Zamieniła marne krzewy na piękne róże, wyłożyła cegłami ścieżkę. Powstało cudowne miejsce do odpoczynku. Jak można od niej wymagać, żeby się tego pozbyła? Poza Timmym ten dom stanowił wszystko, co posiadała.
Nick tego nie rozumiał, nie potrafił. Pnąc się w górę, nie zamierzała go zniszczyć. Chciała tylko uratować siebie. Po raz pierwszy robiła coś na własny rachunek, nie jako córka Tony’ego Morrellego, żona Bruce’a Hamiltona czy mama Timmy’ego, ale jako Christine Hamilton. To było fajne uczucie.
Żałowała tych wszystkich lat, kiedy harowała dla rodziny i przyjaciół. Grała rolę wspierającej żony i dobrej matki. Obsesyjnie dbała, żeby Bruce był szczęśliwy. Przez długi, koszmarny rok żyła ze świadomością, że mąż ma kochankę. Z bólem patrzyła na rachunki z kart kredytowych za hotele, w których nigdy nie była i kwiaty, których nigdy nie otrzymała.
To tylko pogłębiło jej obsesję. Jeśli jej mąż ma romans, musiała być to jej wina. Czegoś jej brakowało, czegoś nie była w stanie mu dać.
Teraz z zażenowaniem myślała o drogiej bieliźnie z Victoria’s Secret, którą kupowała, żeby zwabić męża do domu. Kochali się krótko i gwałtownie, zresztą nigdy nie było pod tym względem najlepiej. Wbijał się w nią, jakby karał ją za własne grzechy, potem staczał się na bok i zasypiał. Zbyt wiele nocy wyskakiwała z łóżka, gdy tylko usłyszała jego chrapanie. Uciekała do łazienki i płakała pod prysznicem. Nawet gorąca woda nie pomagała jej się pozbierać. Oczywiście to z jej winy miłość kompletnie wyparowała z ich związku.
Christine skuliła się na sofie i przykryła pledem. Czuła dreszcze. Nie była już słabą, obsesyjną żoną. Była dziennikarką, która odniosła sukces. Zamknęła oczy. Na tym musi się teraz skoncentrować, na sukcesie. Nareszcie, po tylu błędach i upadkach.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Środa, 29 października
Maggie zaproponowała, że będzie towarzyszyć Nickowi u Michelle Tanner, ale uparł się, że pojedzie sam. Podrzucił ją po drodze do hotelu. Niezależnie od ich bliskości, a może z jej powodu, Maggie poczuła ulgę, kiedy znalazła się sama. Popełniła błąd, pozwalając na taką intymność. Zła i rozczarowana własnym postępowaniem, jadąc z Nickiem do miasta, ukarała go milczeniem.
Jej obowiązkiem jest praca, rzetelna praca, a żeby tak było, musi zachować dystans. W końcu jest agentką FBI i jako taka zrobiła wielkie głupstwo, angażując się emocjonalnie, i to nie tylko w związek z jedną osobą, ale w życie całej społeczności. To prosta droga, żeby stracić ostrość spojrzenia i obiektywizm. Była świadkiem takich przypadków. Jako kobieta nie powinna zbliżać się do Nicka Morrellego, faceta, który wyposażył swój dom w masę romantycznych pułapek dla swoich jednodniowych kochanek. Poza tym była mężatką i nie liczyło się w tym wypadku, który stopień szczęścia małżeńskiego osiągnęła. Powtarzała sobie to wszystko, żeby usprawiedliwić swoją rezerwę i rozgrzeszyć się z winy.
Wilgotne ubranie cuchnęło rzecznym błotem i zaschniętą krwią. Spod podartych rękawów żakietu i bluzki wyglądało zranione ramię. Kiedy weszła do hotelu, młody recepcjonista podniósł wzrok, a wyraz jego twarzy w jednej sekundzie z ukłonu: „Dzień dobry” zmienił się w przerażone spojrzenie: „O mój Boże”.
– A niech to, pani O’Dell, nic pani nie jest?
– Nic. Są dla mnie jakieś wiadomości?
Odwrócił się z niezdarnością nastolatka do regału z przegródkami na korespondencję.
Śnieg, którego przez noc napadało co najmniej z piętnaście centymetrów, przywarł do spodni Maggie i nasypał się do butów. Była przemarznięta, wykończona, zła i obolała.
Chłopak wręczył jej sześć różowych karteczek i małą zaklejoną kopertę z napisem „Agentka Specjalna O’Dell”, starannie wykaligrafowanym niebieskim atramentem.
– Co to jest? – Uniosła wyżej kopertę.
– Bo ja wiem. Znalazłem ją na podłodze z poranną pocztą.
Udała, że to nic ważnego.
– Można tu gdzieś u was kupić płaszcz, sweter i ciepłe buty?
– Raczej nie. Jakieś półtora kilometra na północ jest sklep Johna Deere’a, ale tam są tylko męskie rzeczy.
– Mogłabym prosić pana o przysługę? – Wyciągnęła pięciodolarowy banknot. – Mógłby pan zadzwonić do tego sklepu i poprosić, żeby dostarczyli mi kurtkę? Nieważne jaką, byle była ciepła i nie za duża.
– A buty? – Zapisał jej prośbę w bloku leżącym na ladzie recepcji.
– Tak, proszę spytać, czy mają jakiś rozmiar zbliżony do damskiej szóstki. Fason też nieważny, byle nadawały się do chodzenia po śniegu.
– Rozumiem. Ale wątpię, żeby otwierali przed ósmą czy dziewiątą.
– Nie szkodzi. Będę cale rano w pokoju. Proszę dać mi znać, kiedy ktoś od nich przyjedzie, żebym mogła się rozliczyć.
– Coś jeszcze? – spytał, jakby nagle zapragnął uczciwie zarobić na swoją piątkę.
– Macie tu obsługę hotelową?
– Nie, ale jak pani chce coś z „Wanda’s Diner”, zaraz pani zamówię. Możemy to pani dopisać do rachunku, a dostarczają za darmo.
– Świetnie. Zjadłabym solidne śniadanie. Jajecznicę, parówkę, tosty, sok pomarańczowy. Zapytaj, czy mają tam cappuccino.
– Zrobione. – Był zadowolony. Potraktował jej prośby tak poważnie, jakby dała mu oficjalne zlecenie z ramienia FBI.
Maggie ruszyła w dół holu, kiedy coś ją zatrzymało.
– Hej, jak się nazywasz?
Spojrzał zdumiony i ciut przestraszony.
– Calvin. Calvin Tate.
– Dziękuję, Calvin.
Znalazłszy się w swoim pokoju, Maggie zrzuciła natychmiast zaśnieżone buty i wydostała się ze spodni. Przekręciła termostat na dwadzieścia pięć stopni, zdjęła żakiet i bluzkę. Tego ranka bolały ją wszystkie mięśnie, od karku po łydki. Zaczęła delikatnie rozcierać zranione ramię, chwilę czekała, aż minie atak bólu, a kiedy nie mijał, rozcierała na nowo.