– Timmy. – Mama obeszła stół i usiadła naprzeciw niego. – Ten pan w radio powiedział prawdę. W nocy znaleziono Matthew.
– Wiem – rzekł, nie przerywając jedzenia, chociaż płatki nagle przestały mu smakować.
– Wiesz? Skąd wiesz?
– Domyśliłem się, jak wujek Nick i agentka O’Dell wyszli wczoraj tak szybko. Mieli bardzo zmartwione miny. No a ty pracowałaś całą noc.
Wyciągnęła rękę przez stół i odgarnęła mu włosy z czoła.
– Boże, jak ty szybko dorastasz.
Głaskała jego policzek. W miejscu publicznym nie pozwoliłby jej na to, ale tutaj niech sobie będzie. Nawet chyba to lubił.
– Skąd masz Cap’n Crunch?
– Ty kupiłaś. Były schowane między innymi płatkami. – Po raz drugi napełnił miskę, mimo że coś jeszcze zostało na dnie, na wypadek, gdyby chciała mu odebrać pudełko.
– Musiałam je wziąć przez pomyłkę.
Kawa była gotowa. Christine wstała, zostawiając pled na oparciu krzesła, a pudełko na stole.
– Mama, co się czuje po śmierci?
Rozlała kawę po całym kuchennym blacie. Szybko chwyciła ścierkę, żeby brunatny płyn nie ściekł na podłogę.
– Przepraszam – powiedział, zdając sobie sprawę, że zamieszanie powstało z powodu jego pytania. Tak jednak już było, że dorośli całkiem tracili głowy, jak się wspomniało o śmierci.
– Naprawdę nie wiem, Timmy. To dobre pytanie dla księdza Kellera.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI
Śniadanie, które Maggie zamówiła z „Wanda’s Diner”, leżało nietknięte na stole. Dostarczono je zawinięte w aluminiową folię, w naczyniach z kamionki i w pojemniku z nierdzewnej stali. Nad talerzem unosiła się para, kiedy recepcjonista z dumą otwierał pakunek, jakby sam to wszystko przygotował.
Maggie była już stałą klientką,,Wanda’s Diner”, mimo że ani razu nie odwiedziła tego lokalu. I chociaż żółciutka jajecznica, posmarowany masłem tost i świeże kiełbaski pachniały i wyglądały smakowicie, Maggie straciła apetyt. Ulotnił się w łazience, kiedy walczyła ze sobą, żeby nie ulec histerii. Napiła się tylko cappuccino. Jeden łyk. I podziękowała w duchu Wandzie, że mądrze zainwestowała w maszynę do robienia tej wyśmienitej kawy.
Laptop zajmował drugą część stołu. Maggie krążyła po pokoju, a komputer niemrawo łączył ją z główną bazą danych Quantico. Niestety i tak nie miała co liczyć na tajne informacje. FBI było sceptyczne, nie ufało modemom, i słusznie, bo były nieustannym celem hakerów.
Kilka razy próbowała połączyć się z doktorem Averym. Staromodny biurkowy telefon przykuł ją do łóżka, nie mogła więc spacerować podczas rozmowy, jak to miała w zwyczaju. Wyciągnęła się na twardym materacu. Po kąpieli nałożyła dżinsy i bluzę. Zmęczenie dawało się we znaki, odebrało jej resztki sił. Nie mogła się pozbierać. Jak to możliwe, żeby jeden krótki list był w stanie wywołać takie przerażenie? Maggie otrzymywała już różne przesyłki od zbrodniarzy. Nie sprawiły na niej żadnego wrażenia, przyjmowała je z dobrodziejstwem inwentarza. Stanowiły część chorej gry, w której ona siłą rzeczy również uczestniczyła, tyle że z drugiej strony barykady. Grzebała w psychice mordercy i była przygotowana na to, że on zrobi to samo w stosunku do niej.
Jednak na liściki Alberta Stucky’ego reagowała dużo mocniej. Osobiście ją dotykały. Chryste, musi sobie wreszcie z tym poradzić. Stucky siedzi za kratkami i zostanie tam do dnia egzekucji. Nic jej nie grozi. Na szczęście temu liścikowi nie towarzyszył ucięty palec ani sutek. Poza tym zapakowała go dokładnie i wysłała już ekspresem do laboratorium w Quantico. Może ten nadawca-idiota przysłał jej własny list gończy, zostawiając na kopercie odciski palców albo ślinę.
Wieczorem będzie już na pokładzie samolotu, w drodze do domu, i ten bydlak nie będzie dalej bawił się z nią w swoją zwyrodniałą grę. Skończyła pracę, zrobiła więcej, niż od niej oczekiwano. Dlaczego więc ma poczucie, że ucieka? Bo właśnie to robi. Musi opuścić Platte City w stanie Nebraska, zanim morderca do końca zniszczy jej psychikę, która i tak jest w strzępach. Zrozumiała to, kiedy kuliła się ze strachu na podłodze w łazience.
Tak, musi wyjechać, i to szybko, jeszcze tego dnia, póki nad sobą panuje. Połączy kilka luźnych wątków i znika, dopóki jeszcze jako tako się trzyma. Zanim zaczną puszczać jej ledwie ponakładane szwy.
Czekając, aż komputer połączy ją z inną linią, postanowiła szybko zadzwonić. Znalazła numer w książce telefonicznej i wykręciła go. Po kilku sygnałach odezwał się niski męski głos.
– Plebania św. Małgorzaty.
– Chciałabym rozmawiać z księdzem Francisem. Nie potrafiła powiedzieć, czy głos, który słyszała, należy do Howarda. – Mówi agentka specjalna Maggie O’Dell. Czy mam przyjemność z panem Howardem?
Nastąpiła krótka pauza. Nie odpowiadając na jej pytanie, mężczyzna rzekł:
– Chwileczkę.
Zabrało to kilka chwil. Zerknęła na ekran monitora. Wreszcie się połączyła. Niebieskie logo Quantico mrugało na ekranie.
– Pani O’Dell, miło mi panią znów słyszeć – odezwał się ksiądz Francis wysokim, śpiewnym głosem.
– Proszę księdza, czy pozwoli ksiądz, że zadam mu jeszcze kilka pytań?
– Tak, oczywiście. – W słuchawce rozległo się ciche klik-klak.
– Proszę księdza?
– Jestem.
Był też ktoś jeszcze. Ale nie zamierzała przez to rezygnować. Zada pytanie, niech się intruz poci.
– Może mi ksiądz coś powiedzieć na temat letniego obozu organizowanego przez kościół?
– Obóz letni? Tym się zajmuje ksiądz Keller, z nim może pani o tym porozmawiać.
– Tak, oczywiście. Zrobię to. Ale czy to był jego pomysł, czy może parafia św. Małgorzaty organizuje takie obozy od lat?
– Ksiądz Keller to zainicjował, kiedy do nas przyszedł. To było chyba w lecie 1990 roku. Odniósł wielki sukces. Cały czas prowadził dziennik obozu, tak samo robił w swojej poprzedniej parafii.
– Tak? A gdzie to było?
– Gdzieś w Maine. Zaraz, zwykle pamięć mnie nie zawodzi. Wood… Wood River. Tak, Wood River w stanie Maine. Mamy szczęście, że jest teraz z nami.
– Tak, jestem tego pewna. Bardzo chciałabym się z nim spotkać. Dziękuję za pomoc.
– Pani O’Dell – zatrzymał ją przy słuchawce. – Czy to wszystko, o co chciała mnie pani zapytać?
– Tak, bardzo mi ksiądz pomógł.
– Muszę przyznać, że zastanawiałem się, czy znalazła pani odpowiedzi na swoje poprzednie pytania. Chodzi mi o pani wątpliwości dotyczące Ronalda Jeffreysa.
Zawahała się. Nie chciała być niegrzeczna, ale nie miała zamiaru dzielić się swoją wiedzą z tym, kto ich podsłuchiwał.
– Tak, chyba już wszystko wiem. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
– Pani O’Dell. – Ksiądz był wyraźnie zmartwiony, z jego głosu zniknęła śpiewna nuta. Jeśli Maggie się nie myliła, nagle się zdenerwował. – Chyba coś sobie przypomniałem, nie jestem tylko pewien, czy to ważne.
– Proszę księdza, nie mogę teraz rozmawiać. Czekam na ważny telefon – przerwała, zanim powiedział więcej. – Możemy się później spotkać?
– Tak, będzie mi miło. Rano udzielam sakramentu spowiedzi, potem udaję się do szpitala. Będę wolny dopiero po czwartej.
– Tak się składa, że ja też będę w szpitalu. Może spotkamy się tam w kawiarence o czwartej piętnaście?
– Oczywiście. Do widzenia, pani O’Dell.
Czekała, aż ksiądz odłoży słuchawkę, a potem usłyszała, jak robi to też ktoś inny. Nie myliła się. Ktoś ich podsłuchiwał.