Выбрать главу

– Pobłogosław mnie, ojcze, bo znowu zabiłem.

Dobry Boże! Panika ścisnęła piersi starego księdza. Mała drewniana klatka wypełniła się dusznym, nieruchomym powietrzem. Pulsowało mu w skroniach i w uszach. Wytężył wzrok, chciał dojrzeć coś przez kratę, ale widział jedynie skulony czarny cień.

– Zabiłem Danny’ego Alvereza i Matthew Tannera. Za te grzechy serdecznie żałuję i proszę o wybaczenie.

Spowiadający się mówił nienaturalnym głosem, bardzo cicho, jakby przez maskę. Czy uda mi się rozpoznać ten głos? – zastanawiał się ksiądz.

– Jaka będzie moja pokuta? – spytał głos.

Jak mógł odpowiedzieć, skoro nie mógł oddychać?

– Jak mogę… – Nie było łatwo. Bolało go w piersiach. – Jak mogę cię rozgrzeszyć z tak potwornych, nieludzkich grzechów… skoro ty… skoro ty masz zamiar je powtórzyć?

– Nie, nie rozumie ksiądz. Ja im przyniosłem pokój – rzucił głos. Najwidoczniej nie był przygotowany do konfrontacji, przyszedł tylko po pokutę i rozgrzeszenie. Ksiądz Francis ucieszył się z tego.

– Nie mogę cię rozgrzeszyć, jeśli chcesz to powtarzać. – Spowiednik zdumiał nieznajomego nieugiętym tonem.

– Musi ksiądz… musi.

– Już raz dałem ci rozgrzeszenie, a ty zakpiłeś sobie z sakramentu spowiedzi i popełniłeś ten sam grzech, i to dwa razy.

– Bardzo żałuję za swoje grzechy i proszę Boga o wybaczenie – spróbował głos raz jeszcze, mechanicznie powtarzając formułkę jak dziecko, które wykuło ją na pamięć.

– Musisz udowodnić swoją skruchę – rzekł ksiądz Francis, czując nieoczekiwany napływ sił. Może uda mu się wpłynąć jakoś na tę zacienioną postać, pokazać mu jego diabła, powstrzymać go raz na zawsze. – Musisz okazać swój żal.

– Tak. Tak, zrobię to. Niech mi ksiądz tylko powie, jaka jest moja pokuta.

– Idź i dowiedź swojej skruchy, a potem wróć tu. Oczekuję ciebie za miesiąc.

Nastąpiła cisza.

– Nie rozgrzeszy mnie ksiądz?

– Jeśli udowodnisz, że jesteś tego godzien i nikogo więcej nie zabijesz, zastanowię się nad tym.

– Nie da mi ksiądz rozgrzeszenia?

– Wróć za miesiąc.

Cisza. Cień nie ruszył się z miejsca. Ksiądz Francis nachylił się ku kracie, ponownie usiłując coś przez nią dojrzeć. Usłyszał mlaśnięcie, po czym cień plunął mu w twarz przez kratę.

– Zobaczymy się w piekle. – Niski gardłowy głos wywołał ciarki na plecach księdza Francisa. Przywarł do małej półki, ściskając Biblię. Ślina spływała mu po policzku, ale nie mógł ruszyć się, żeby ją wytrzeć. Kiedy usłyszał, że drzwi się otwierają i cień wychodzi, był tak sparaliżowany, że nawet nie próbował śledzić go wzrokiem.

Wydawało mu się, że siedzi tak wiele godzin. Szczęśliwie nie było więcej chętnych do spowiedzi. Pewnie śnieg zatrzymał innych grzeszników w domu, pomyślał. Co znaczyło, że nikt nie widział, jak cień wchodził do konfesjonału, a potem go opuszczał.

W końcu serce księdza wróciło do normalnego rytmu. Mógł znowu oddychać. Poszukał chusteczki i wytarł twarz rękami, które trzęsły się mocniej niż zazwyczaj. Podniósł się z twardego krzesła, przytrzymując się ścian ciasnego konfesjonału. Wziął skórzaną teczkę, Biblię i wyjrzał. Kościół był pusty i pogrążony w ciszy. Na zewnątrz rozlegał się śmiech dzieci, które przechodziły pewnie przez parking, idąc z sankami na Cutty’s Hill. Dobrze chociaż, że trzymały się w grupach.

Poszurał nogami ku ołtarzowi, chwytając się ławek wzdłuż nawy. Był wykończony strachem, pozbawiony energii. Powie Maggie O’Dell o tej porannej wizycie. Ta decyzja wzmocniła go. Poczucie winy opuściło jego duszę. Tak, to jest słuszne. Ruszył w dół korytarzem, który łączył kościół z plebanią. Miał wrażenie, że nawet nogi stały się lżejsze, a ból w piersiach wyraźnie zmalał i dokuczał tylko trochę.

Idąc do swojego biura, zauważył, że ktoś zostawił otwarte drzwi do piwnicy z winem. Zatrzymał się i nerwowo zerknął w głąb schodów. Czuł zgniły zapach wilgoci. Coś się poruszyło. Przestraszył się. Czy był to cień? Czy tam, w odległym rogu, ktoś krył się w ciemnościach?

Musiał to sprawdzić. Ksiądz Francis zszedł jeden stopień, drżącą ręką trzymając się poręczy. Czy tylko mu się wydawało, że ktoś kulił się między skrzynkami z winem i betonową ścianą?

Pochylił się na słabych nogach. Nie usłyszał nikogo za sobą. Poczuł tylko gwałtowne pchnięcie, które zrzuciło go ze schodów głową na dół. Jego kruche ciało uderzyło o ścianę, po czym spadło w dół. Był jeszcze przytomny, kiedy usłyszał skrzyp kroków. Ten dźwięk oznaczał, że ktoś się zbliża. Księdza Francisa ogarnęło przerażenie. Otworzył usta do krzyku, ale wydostał się z nich jedynie cichy jęk. Nie mógł się ruszyć, nie mógł uciec. Prawa noga, nienaturalnie wykręcona, pewnie złamana, paliła go żywym ogniem.

Kroki przybliżały się, ktoś stanął nad nim. Gdy ksiądz podniósł głowę, oślepiło go białe płótno, które spowiło jego twarz. Potem była już tylko ciemność.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

Christine jadła domowy rosół i chrupiące bułeczki w „Wanda’s Diner”. Corby dał jej wolny ranek, przyniosła jednak ze sobą notes i zapisywała pomysły do kolejnego artykułu. Było jeszcze wcześnie, chętni na lunch dopiero zaczynali się schodzić. Miała dla siebie stolik w odległym rogu małej jadłodajni. Siedziała przy oknie i patrzyła na przechodniów, którzy ślizgali się po śniegu.

Timmy zadzwonił, żeby spytać, czy może zjeść z kolegami lunch na plebanii u księdza Kellera. Ksiądz od dwóch godzin zjeżdżał z dziećmi na sankach z Cutty’s Hill. Żeby im wynagrodzić odwołaną wycieczkę, zaprosił ich na hot dogi i słodycze przy kominku.

– Świetna seria artykułów, Christine – stwierdziła Angie Clark, dolewając gorącej kawy.

Christine przełknęła kawałek ciepłej bułki.

– Dzięki. – Uśmiechnęła się i wytarła usta serwetką. – Bułeczki twojej mamy w dalszym ciągu są najlepsze w całej okolicy.

– Wciąż jej mówię, że powinniśmy sprzedawać wypieki, ale jej się zdaje, że jak ludzie kupią coś na wynos, nikt nie będzie się tu stołował.

Christine wiedziała, że Angie stanowi finansowy mózg interesu matki. Nie stać ich było, żeby rozbudować małą jadłodajnię, zaczęły więc dostarczać jedzenie do domów. Po pół roku zatrudniły dodatkowego kucharza, a dwa samochody transportowe były w ciągłym ruchu. Mimo to jadłodajnia nadal była pełna w godzinach posiłków.

Christine zastanawiała się czasem, dlaczego Angie została w Platte City. Miała niezłą głowę do interesów i ciało, które przyciągało uwagę. A jednak po dwóch latach studiów na uniwersytecie i głośnym romansie z żonatym senatorem wróciła w domowe pielesze do swojej owdowiałej matki.

– Co u Nicka? – spytała Angie, udając, że układa nakrycie na sąsiednim stole.

– Zdaje się, że jest na mnie ostro wkurzony. Nie podobają mu się moje artykuły. – Oczywiście wiedziała, że nie to Angie chciała usłyszeć, ale dawno temu nauczyła się trzymać z daleka od intymnego życia swojego brata.

– Pozdrów go, jak go zobaczysz.

Biedna Angie. Nick pewnie nie dzwonił do niej, odkąd to się zaczęło. I chociaż zaprzeczał, Christine wiedziała, że ma teraz w głowie piękną i niedostępną Maggie O’Dell. Może wreszcie ktoś złamie mu serce i Nick poczuje, jak to jest po tej stronie. Bo do tej pory to on bezkarnie innym łamał serca.