– Mniej więcej. Ktoś jej o tym powiedział.
– To ona cię uderzyła?
– Nie. Jej były mąż, ojciec Matthew, zostawił mi tę pamiątkę.
– Jezu, Morrelli, nie umiesz się bronić? – Gdy ujrzała w jego oczach złość, czym prędzej dodała: – Przepraszam. Zrób sobie okład z lodu.
Maggie, w odróżnieniu od Lucy, nie zaproponowała usług pielęgniarskich, tylko wróciła do komputera.
– Jak twoje ramię?
Znów na niego spojrzała. Jej oczy, pewnie pod wpływem wspomnień, były dziwnie łagodne. Potem szybko odwróciła wzrok.
– W porządku. – Podniosła rękę. – Ciągle trochę boli, ale to drobiazg.
Koszulka zjechała niżej z jej ramienia, odkrywając kremową skórę. Boże, jak chciał jej dotknąć. W dodatku tuż obok było niezasłane łóżko.
– Widzę, że jesteś fanem Packersów. – Starał się przerwać ciszę, podczas gdy Maggie przeglądała informacje na ekranie.
– Mój ojciec dorastał w Green Bay – oznajmiła, nie podnosząc wzroku. Na ekranie pojawił się nowy obraz. – Mój mąż nieustannie każe mi wyrzucić tę szmatkę, ale to jedna z niewielu rzeczy, która przypomina mi ojca. Należała do niego. Ubierał się w nią, kiedy chodziliśmy razem na mecze.
– To już czas przeszły?
Nick rozumiał, że milczenie, które po tym nastąpiło, nie miało nic wspólnego z danymi na ekranie. Patrzył, jak Maggie poprawia włosy, zakładając je za uszy. Wiedział już, że to jej nerwowy odruch.
– Został zabity, kiedy miałam dwanaście lat.
– Przykro mi. Czy też był agentem FBI?
Przerwała pracę i wstała, udając, że się przeciąga, ale wiedział, że chce w ten sposób zyskać na czasie.
Nietrudno było zauważyć, że napomknienie o jej ojcu przywołało falę wspomnień.
– Nie, był strażakiem. Umarł jako bohater. Chyba to nas łączy, ciebie i mnie. – Uśmiechnęła się do niego. – Tyle, że twój ojciec żyje.
– Pamiętaj, że nie był sam.
Patrzyła mu w oczy, szukając w nich czegoś. Tym razem to Nick odwrócił wzrok, żeby nie zobaczyła tego, co pragnął przed nią ukryć.
– Myślisz, że miał coś wspólnego z wrobieniem Jeffreysa?
Czuł na sobie jej spojrzenie. Specjalnie stanął za nią i wbił wzrok w ekran komputera.
– To on najwięcej zyskał na schwytaniu Jeffreysa. Sam nie wiem, co myśleć.
– Mam – powiedziała Maggie, widząc, że ekran zapełnia się czymś, co wyglądało na artykuł prasowy.
– Co to jest? – Pochylił się. – „Wood River Gazette”, listopad 1989. Gdzie jest Wood River?
– W Maine. – Poruszyła myszką, przeglądając tytuły. Przy jednym zatrzymała się. – Posłuchaj: „Okaleczone ciało chłopca znaleziono przy rzece”. Brzmi dziwnie znajomo.
Nick zaczął czytać artykuł, który zajął trzy kolumny na pierwszej stronie.
– Zgadnij, kto był wikarym w parafii kościoła katolickiego św. Marii w Wood River?
Nick przerwał lekturę, spojrzał na nią i potarł brodę.
– Nie mamy żadnych dowodów. To wszystko może być przypadkowe. Czemu ta sprawa nie wypłynęła przy okazji procesu Jeffreysa?
– Nie było potrzeby. Z tego, co zdołałam ustalić, wynika, że winę wziął na siebie pracownik sezonowy ze św. Marii.
– A może to zrobił. – Nickowi bardzo nie podobało się, dokąd to prowadzi. – Jak się o tym dowiedziałaś?
– Przeczucie. Kiedy rozmawiałam dziś rano z księdzem Francisem, powiedział mi, że Keller organizował podobne obozy letnie dla chłopców w swojej poprzedniej parafii w Wood River w stanie Maine.
– Czyli szukasz zabójstw popełnionych na chłopcach w okolicach tamtego miasta, w okresie kiedy Keller tam był.
– Nie musiałam długo szukać. To morderstwo pasuje jak ulał. Przypadek czy nie, ksiądz Keller jest podejrzany. – Zamknęła program i komputer. – Za niecałą godzinę spotykam się z George’em – powiedziała. – A potem z księdzem Francisem. – Zaczęła wyjmować ubrania z szafy i kłaść je na łóżku. – Dzisiaj muszę wracać do Richmond. Moja matka jest w szpitalu. – Unikała jego wzroku, wyciągając kolejne rzeczy z szuflad.
– Czy to coś poważnego?
– Raczej… będzie dobrze. Zostawię ci wiadomość na dyskietce. Masz u siebie Worda?
– Pewnie… taaa, tak myślę. – Jej rzeczowość mocno go wzburzyła. Stało się coś, czy naprawdę martwiła się o matkę?
– Notatki z dzisiejszej autopsji zostawię u George’a. Jeśli dowiem się czegoś od księdza Francisa, zadzwonię do ciebie.
– Nie wrócisz już? – Poczuł się, jakby dostał w szczękę.
Ona też znieruchomiała. Odwróciła się do niego, przeniosła wzrok na pusty ekran komputera, znów na niego i na bałagan na łóżku. Nigdy przedtem patrzenie w oczy Nickowi nie było dla niej problemem.
– Zrobiłam to, o co mnie proszono. Masz już profil mordercy, a może nawet podejrzanego. Nie wiem nawet, czy powinnam zajmować się tą drugą autopsją.
– Ach, tak. – Wsadził ręce do kieszeni. Myśl, że może więcej nie zobaczyć Maggie, była trudna do zniesienia.
– Na pewno Biuro przyśle wam kogoś innego do pomocy.
– Ale nie ciebie? – Zobaczył coś w jej oczach. Żal i smutek? Cokolwiek to było, nie chciała mu tego pokazywać. Zabrała się do pakowania. – Gzy to ma coś wspólnego z tym, co stało się rano?
– Rano nic się nie stało – rzekła i przestała wrzucać rzeczy do torby. Stała do niego plecami. – Przykro mi, jeśli odniosłeś takie wrażenie. – Potem zerknęła na niego przez ramię. – Nick, nie chciałabym być niewdzięczna. – Zajęła się znów składaniem, upychaniem i przekładaniem rzeczy w torbie.
Nie miał żadnych złudzeń. Zresztą sam chciał, by Maggie znikła z jego życia. Ale co z tym jej podnieceniem? Tego na pewno sobie nie wymyślił.
– Będzie mi ciebie brakowało. – Zdziwiły go te słowa, wcale nie miał zamiaru wypowiadać ich na głos.
Maggie wyprostowała się i powoli obróciła, tym razem patrząc mu w twarz. Jej brązowe oczy sprawiały, że miękły mu kolana, jak smarkaczowi, który oświadcza swojej pierwszej dziewczynie, że ją bardzo lubi. Jezu, co się z nim dzieje?
– Niezła z ciebie cholera, O’Dell, ale będę tęsknił za tym, jak dawałaś mi w kość – rzucił. Świetnie. Naprawił błąd.
Uśmiechnęła się. Założyła włosy za ucho. A jednak nie do końca nad sobą panowała.
– Podwieźć cię na lotnisko?
– Nie, muszę oddać wypożyczony samochód.
– Cóż, w takim razie szczęśliwego lotu. – Zabrzmiało to chłodno i patetycznie, a tak naprawdę chciał ją objąć i przekonać, żeby została.
Trzema długimi krokami dotarł do wyjścia, mając nadzieję, że kolana się pod nim nie załamią.
– Nick.
Przystanął z ręką na klamce i zerknął na Maggie. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że chce coś powiedzieć, ale musiała zmienić zdanie.
– Powodzenia – rzekła po prostu.
Skinął głową i wyszedł, czując ołów w butach.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY
Maggie patrzyła na zamykające się drzwi, zaciskając palce na jedwabnej bluzce.
Dlaczego nie powiedziała Nickowi ani o liście, ani o Albercie Stuckym? Nie dziwił się jej nocnym koszmarom, więc i to by zrozumiał. Że ona nie może sobie pozwolić, by kolejny psychopata szperał w jej psychice. Nie teraz, kiedy czuła się tak bezbronna, tak krucha, jakby miała rozpaść się na milion maleńkich kawałeczków. Tak jak wtedy na podłodze w łazience. Nie mogła podejmować takiego ryzyka. W takim stanie ducha straciłaby trzeźwy zawodowy osąd.
Może zresztą już tak się stało. Poprzedniej nocy w lesie zbyt późno spostrzegła mordercę, który ją śledził. Mógł ją zabić. Ale podobnie jak Albert Stucky i on chciał, żeby żyła, i to, o dziwo, jeszcze bardziej ją przerażało. Wiedziała, że gdyby się komuś z tego zwierzyła, czułaby się jeszcze bardziej bezbronna. Nie, tak będzie lepiej. Wyjechać, zostawiając Nicka i wszystkich innych z przekonaniem, że zrobiła tak wyłącznie z powodu choroby matki.