Выбрать главу

– Eddie?

– No, Gillick. Służył w policji Omaha, zanim przyszedł do nas. Myślałem, że o tym wiesz. Co prawda trochę już minęło, jakieś sześć, siedem lat.

– Nie ufam mu – rzucił Nick i natychmiast pożałował tych słów, patrząc na Hala.

– Eddiemu nie ufasz? Czemu, na Boga, miałbyś mu nie ufać?

– Nie wiem. Zapomnij, że to powiedziałem.

Hal potrząsnął głową i wstał. Ruszył do drzwi, gdy nagle coś mu się przypomniało.

– Wiesz, Nick, nie zrozum mnie źle, ale wielu myśli podobnie o tobie.

– To znaczy jak? – Nick wyprostował się. Stukanie ustało.

– Przyznasz chyba, że dostałeś tę robotę wyłącznie dzięki ojcu. Jakie masz doświadczenie? Jestem twoim przyjacielem, Nick, cały czas jestem po twojej stronie. Muszę ci jednak powiedzieć, że niektórzy mają wątpliwości. Myślą, że pozwoliłeś tej małej agentce O’Dell przejąć ster.

No i doczekał się policzka, którego spodziewał się od wielu dni. Przetarł dłonią brodę.

– Zauważyłem, zwłaszcza od kiedy ojciec zaczął prowadzić swoje śledztwo.

– To jeszcze co innego. Wiesz, że kazał Eddiemu i Lloydowi odszukać tego Marka Rydella?

– Rydella? Kto to jest, do diabła?

– Przyjaciel czy partner Jeffreysa.

– Jezu. Czy nikt naprawdę nic nie rozumie? Jeffreys nie zabił wszystkich trzech… – zamilkł, bo ujrzał w drzwiach Christine.

– Uspokój się, Nick. Nie przyszłam tu jako reporterka. – Wyraźnie się zawahała się, potem jednak weszła do środka. Włosy miała w nieładzie, oczy czerwone, twarz ze śladami łez i krzywo zapięty trencz. Wyglądała naprawdę fatalnie.

– Muszę coś zrobić, a ty musisz mi pomóc.

– Przynieść ci kawy, Christine? – spytał Hal.

– Tak, poproszę. Chętnie.

Hal zerknął na Nicka, jakby chciał się usprawiedliwić, że wychodzi, i zniknął za drzwiami.

– Siadaj – rzekł Nick, pohamowując się z trudem, żeby się nie podnieść i nie pomóc siostrze przejść kilku kroków przez pokój. Tracił odwagę, kiedy widział ją w takim stanie. Była przecież jego starszą siostrą. To ona zawsze jakoś się trzymała, nie poddawała się. Nawet po odejściu Bruce’a. Teraz wyglądała jak Laura Alverez, była niepokojąco spokojna i cicha.

– Corby dał mi krótki płatny urlop. Oczywiście dopiero kiedy upewnił się, że „Omaha Journal” będzie miał wyłączność na wszystko, co się wydarzy.

Wyplątała się z płaszcza, rzuciła go niedbale na krzesło w kącie i bezwolnie przyglądała się, jak ześliznął się na podłogę. Podeszła do biurka, wydawało się, że nie ma siły utrzymać się na nogach.

– Udało ci się trafić na Bruce’a? – Nie patrzyła mu w oczy, wiedział jednak, że to bardzo delikatny temat. No cóż, jego siostra nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej były mąż.

– Jeszcze nie, ale może usłyszy o Timmym w wiadomościach i sam się odezwie.

Skrzywiła się.

– Muszę coś zrobić, Nick. Nie mogę siedzieć w domu i czekać. Po co ci to? – Wskazała na listę zakupów. Leżała odwrócona do góry stroną, na której był rozkład z dziwacznymi kodami.

– Wiesz, co to jest? – spytał.

– Pewnie, to opis trasy.

– Co?

– Gońcy, którzy roznoszą gazety, dostają takie wskazówki każdego dnia. Patrz, tu masz numer trasy, kod gońca, ilość gazet, które ma dostarczyć, dodatki, jeśli jakieś są, punkt startu i przystanki.

Nick poderwał się z fotela i podszedł do niej.

– Christine, możesz mi powiedzieć, czyj to spis i z którego dnia?

– Chyba z niedzieli, dziewiętnastego października. Kod gońca ALV0436. Sądząc z adresów na liście przystanków… – Nagle wszystko zrozumiała. Podniosła na Nicka wytrzeszczone oczy. – Mój Boże, przecież to jest trasa Danny’ego Alvereza! Z tej niedzieli, kiedy zniknął. Skąd to masz, Nick?

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

Ciemności zapadły znienacka. Timmy bardzo starał się zachować spokój i nie ulegać panice, ale nieunikniona perspektywa długiej, czarnej nocy zniweczyła jego wysiłki.

Cały dzień pracował nad planem ucieczki, a przynajmniej nad tym, jak przekazać prośbę o pomoc. Nie było to jednak tak łatwe, jak pokazywali na różnych przygodowych filmach, lecz dzięki temu mógł się na czymś skupić. Myślał o Batmanie i Luke’u Skywalkerze. I o Hanie Solo, swoim największym ulubieńcu, którego bezgranicznie podziwiał.

Nieznajomy przyniósł mu komiksy „Flash Gordon” i „Superman”. Wyposażony w wiedzę i tajemnice owych superbohaterów, Timmy i tak nie wiedział, jak uciec ze swojego więzienia. Był w końcu tylko małym, chudym dziesięciolatkiem. A jednak na futbolowym boisku nauczył się skutecznie wykorzystywać swój niski wzrost, zręcznie wymijając przeciwników i wymykając się im. Jego silną bronią było to, że potrafił przewidzieć, co zamierzają zrobić. Coraz lepiej rozumiał, że nie tylko siła liczy się w życiu. A jak ktoś w ogóle jej nie ma, bo już taki się urodził, to musi robić użytek z głowy. I też może wygrywać. Dlatego Timmy był dobrym futbolistą. Wiedział, że powinien skorzystać z tej nauki.

Trudno było się skoncentrować, kiedy ciemność połknęła już wszystkie kąty pomieszczenia. Timmy widział, że w lampie jest niewiele nafty, nie zapalał jej więc, dopóki nie było to konieczne. Jednak lęk zaczął się już podkradać do niego, powodując dreszcze.

Zastanawiał się, czy dałoby się jakoś wykorzystać piecyk naftowy. Może przelać z niego naftę do lampy? Tylko jak to zrobić? Wiatr uporczywie stukał w zabite deskami okno, przeciskając się przez szpary. Bez piecyka Timmy zamarzłby do rana. Nie, choć wcale mu się to nie podobało, bardziej potrzebny był piecyk niż światło.

Przypominał sobie sceny z „Gwiezdnych wojen”, powtarzając na głos zapamiętane dialogi, byle tylko się czymś zająć. Zapalił zapalniczkę, żeby udowodnić sobie, że jednak w każdej chwili może pokonać ciemność. Zapalał ją i gasił, raz za razem. Nie tylko jednak ciemność miał za wroga. Wszechogarniająca, przytłaczająca swoim ogromem cisza była równie złowieszcza.

Cały dzień nasłuchiwał głosów. Próbował wychwycić szczekanie psów, trąbienie samochodów, bicie kościelnych dzwonów, wycie syren pogotowia ratunkowego. Nie usłyszał nic prócz odległego gwizdu pociągu i jednego odrzutowca. Więc gdzie on w końcu jest?

Próbował krzyczeć, aż zdarł sobie gardło, lecz odpowiadały mu tylko dzikie porywy wiatru, zupełnie jakby złorzeczyły uwięzionemu chłopcu. Było o wiele za cicho. Gdziekolwiek się znalazł, czuł, że to bardzo daleko, okropnie daleko od kogokolwiek, kto mógłby mu przyjść z pomocą.

Coś szurnęło po podłodze, cienkie pazurki zastukały o drewno. Timmy struchlał i znowu zaczął drżeć. Zapalił zapalniczkę, ale nic nie wypatrzył. Wreszcie poddał się. Nie opuszczając łóżka, sięgnął do skrzynki i zapalił lampę naftową. Natychmiast żółte światło wypełniło pomieszczenie. Powinno mu to przynieść ulgę, lecz on zwinął się w ciasny kłębek i naciągnął koc pod brodę. Po raz pierwszy odkąd tata wyjechał z miasta, Timmy zapłakał.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

Była inteligentna i sprytna. Zdecydowanie godny przeciwnik. Nie wiedział tylko, ile agentka specjalna O’Dell naprawdę wie, a na ile stwarza pozory. Nieważne zresztą. Lubił takie gry. Nie myślał wtedy o tym tętnieniu w głowic.

Nikt nie zwrócił na niego specjalnej uwagi, kiedy szedł sterylnym korytarzem. A ci, którzy go widzieli, kiwali mu głową i spieszyli swoją drogą. Jego obecność w tym miejscu nie dziwiła nikogo, podobnie jak w żadnym innym miejscu w tym mieście. Była uzasadniona, choć tu właśnie nosił inną maskę, taką, której nie można ściągnąć jak maski z gumy.