– Jest tu gdzieś Nick? – Musiała bardzo się pilnować, żeby przytrzymać nerwy na wodzy. Jakim cudem jej się to udawało?
– Nikt go nie widział od chwili…
– Od chwili kiedy Eddie mu dołożył – skończył za Adama Howard. Uśmiechnął się do nich nad widelcem z ziemniaczanym puree. – Eddie to mój człowiek – rzekł i zapchał sobie usta.
– Co pan ma na myśli? – rzuciła Maggie, a spojrzenie Howarda natychmiast powiedziało jej, że zareagowała zbyt ostro. Zapomniała się, na przyszłość musi uważać. Znowu go rozdrażniła.
– Nic. To mój kolega.
– Zastępca Gillick jest pańskim kolegą? – Popatrzyła na Adama, który tylko wzruszył ramionami.
– No, kolegą. To chyba nie jest przestępstwo, co? Robimy razem różne rzeczy. Nic takiego.
– Jakie rzeczy?
Howard przeniósł wzrok na Adama. Przestał kroić na talerzu i nakładać sobie do ust. Plecy mu zesztywniały. Kiedy wrócił spojrzeniem do Maggie, zobaczyła w jego oczach zimny opór.
– Czasami wpada na plebanię i gra w karty z księdzem Kellerem i ze mną. A czasem we dwóch idziemy razem na burgery.
– Pan i zastępca Gillick?
– Mówiła pani, że jestem wolny?
Przygwoździła go wzrokiem. Miała rację. Te sprytne jaszczurcze oczy wiedziały więcej, dużo więcej. Czuła gdzieś w głębi, że to nie on jest mordercą, niezależnie od podejrzeń Nicka. Howardowi mogła wpaść w ręce jej komórka, miał pecha, ale nie zabił. Był kulawy i na pewno nie dałby rady pokonać stromego zalesionego zbocza nad rzeką. Odpowiadał sprytnie, nie był jednak na tyle inteligentny, żeby bez wpadki popełnić kilka morderstw.
– Tak, to prawda, mówiłam, że jest pan wolny – odparła wreszcie, nie spuszczając z niego wzroku. Chciała, by poczuł, że go podejrzewa. Chciała, żeby się potknął i trochę spocił. On tymczasem spokojnie zaczął znów nabierać pełne widelce jedzenia za pomocą noża i napychać sobie usta, a potem z lubością przeżuwać.
Maggie dała znak Adamowi, żeby za nią wyszedł. Kiedy znaleźli się na korytarzu, poza zasięgiem słuchu Howarda, zatrzymała się i oparła o ścianę. Była wyczerpana. Adam czekał cierpliwie, zerkając na boki, upewniając się, że nikt nie widzi go z nią sam na sam. Był za młody, żeby należeć do ekipy Antonia Morrellego, ale nie chciał z nikim zadzierać, pragnął należeć do grupy. Szanował jednak przełożonych, do których zaliczał Maggie. Czekał zatem, wysoki, chudy i przygarbiony, na jej słowa.
– Wychowałeś się w Platte City?
Zdziwiło go to pytanie. Mimo to skinął potakująco głową.
– Co możesz powiedzieć na temat starego kościoła, tego za miastem?
– Sprawdzaliśmy go, jeśli o to chodzi. Lloyd i ja byliśmy tam, zanim spadł śnieg, i potem też. Kościół jest zabity deskami. Nikt tam chyba nie zaglądał od lat. Żadnych odcisków palców, żadnych śladów stóp.
– Blisko stamtąd do rzeki?
– Taa, to tuż za Old Church Road, pewnie stąd ta nazwa. Kościół jest uznany za zabytek. Dlatego jeszcze stoi.
– Skąd to wszystko wiesz? – Udawała zainteresowanie, chociaż chodziło jej wyłącznie o położenie kościoła. Jeśli Howard jeździ tam po drewno, może coś widział. Pomasowała zesztywniały kark. Zmęczenie nie pozwalało jej klarownie myśleć. A może nie chciała już myśleć?
– Mój ojciec ma ziemię w tamtej okolicy – ciągnął Adam. – Chciał kupić teren kościelny i zburzyć świątynię. To świetna ziemia uprawna. Ksiądz Keller powiedział mu, że nie można zburzyć kościoła, bo jest na liście zabytków. Mówią, że w końcu lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku John Brown, walcząc o wyzwolenie niewolników, wykorzystywał do swoich celów podziemia kościoła. Prawdopodobnie zaczyna się tam tunel, który ciągnie się aż do cmentarza. Tak przynajmniej słyszałem.
Zaciekawiona Maggie wyprostowała się. Adam czuł się usatysfakcjonowany i z zapałem ciągnął dalej:
– Ukrywali w kościele zbiegłych niewolników. W nocy tunelem przemycali ich do rzeki, gdzie czekała na nich łódź, która zabierała ich do następnej kryjówki. Koło Nebraska City jest też taki stary kościół, który służył im za schronienie. Zrobili z niego teraz turystyczną atrakcję. Nasz jest zrujnowany. Mówią, że tunel jest zasypany, bo wykopano go za blisko rzeki. Już nawet nie chowają na tym cmentarzu. Kilka lat temu, kiedy rzeka wylała, zniszczyła kilka grobów. Trumny popłynęły rzeką. To był potworny widok.
Maggie wyobraziła sobie opuszczony cmentarz i rwący nurt wysysający ciała z grobów. Nagle zrozumiała. Było to idealne miejsce dla mordercy, który ma obsesję na punkcie ratowania dusz swoich ofiar.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY TRZECI
Maggie postanowiła zostawić Nickowi wiadomość, chociaż pojęcia nie miała, co napisać.
Drogi Nicku, udałam się na poszukiwanie mordercy na cmentarz.
Brzmiało to cudacznie, ale to i tak więcej niż napisała, zanim pobiegła szukać Alberta Stucky’ego. Tyle że tamtego wieczoru nie spodziewała się, że naprawdę go znajdzie. Sprawdzała po prostu jedną z poszlak, miała namierzyć jego kryjówkę. Do głowy jej nie przyszło, że będzie na nią czekał, że przygotuje dla niej pułapkę. Czy i ten morderca postępował podobnie? Zastawił na nią wnyki, w które chciał ją złapać?
– Nick chyba wyszedł – zawołała Lucy z drugiego końca korytarza, gdy Maggie położyła rękę na klamce drzwi gabinetu szeryfa.
– Wiem, chcę mu zostawić wiadomość.
Lucy nie czuła się usatysfakcjonowana, oparła dłonie na biodrach i czekała na dalsze wyjaśnienia. Nie doczekawszy się ich jednak, dodała:
– Był do pani telefon z archidiecezji.
– Kazali coś przekazać? – Maggie rozmawiała z bratem Jonathonem, który zapewnił ją, że zdaniem Kościoła śmierć księdza Francisa była nieszczęśliwym wypadkiem i nie ma nic wspólnego z żadną sprawą kryminalną.
– Chwileczkę. – Lucy westchnęła i przetrząsnęła stos notatek. – Mam. Brat Jonathon powiedział, że ojciec Francis nie ma żadnych żyjących krewnych. Kościół zajmie się pogrzebem.
– Ani słowa, że pozwalają nam na autopsję?
Lucy spojrzała na nią zdumiona. Maggie było już wszystko jedno.
– Sama odbierałam wiadomość – rzekła Lucy spokojnie, prawie z sympatią, rozumiejąc, co oznacza konieczność zrobienia autopsji. – Tyle powiedział.
– Dobra, dzięki. – Maggie nacisnęła klamkę.
– Może pani zostawi wiadomość dla Nicka u mnie.
Ale ciekawska sekretarka, pomyślała Maggie.
– Dziękuję, zostawię mu na biurku.
Maggie weszła do środka, nie zapalając światła, bo z ulicy wpadała łuna ulicznych latarni. Uderzyła goleniem o nogę krzesła.
– Cholera – mruknęła, schylając się, żeby rozmasować ból. Wtedy zobaczyła Nicka. Siedział w kącie na podłodze, przyciskał kolana do piersi i gapił się w okno. Nic do niego nie docierało, nie wiedział, że Maggie tu jest.
Mogła więc udać, że również go nie dostrzegła. Jednak podeszła do niego i cicho, bez słowa, usiadła obok na podłodze. Powiodła wzrokiem w tę samą co i on stronę. Ze swojego miejsca mógł widzieć tylko fragment czarnego nieba. Kątem oka spostrzegła jego spuchniętą, skaleczoną wargę. Zaschnięta krew zastygła na idealnie wygolonej brodzie. Nie ruszał się, nie chciał jej zauważyć.
– Wiesz co, Morrelli, jak na byłego futbolistę walczysz raczej po babsku.
Chciała go rozzłościć, pobudzić do życia. Znała to otępienie, pustkę, która paraliżuje na długo, jeśli jej się na to pozwoli. Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Siedziała, milcząc. Mijały minuty. Powinna stąd wyjść. Nie stać jej na dzielenie jego bólu. Nie powinna martwić się o niego, to za duże ryzyko. Sama jest słaba, ledwie trzyma się w ryzach, więcej nie może wziąć na swoje barki.