– Cały tydzień unikaliśmy prasy – rzekł Nick, wracając wzrokiem do Westona. – Chyba trzeba z nimi pogadać.
– Zgadzam się. Ty to zrobisz.
– Ja? Dlaczego ja? Myślałem, że to ty jesteś tu ekspertem.
– Tak, dopóki w grę wchodziło porwanie. Teraz chodzi o zabójstwo, Morrelli. Wybacz, to twoja bajka.
Nick oparł głowę o skórzane oparcie i kiwał się wte i wewte. To wszystko nieprawda. Za chwilę obudzi się w swoim łóżku z Angie Clark u boku. Boże, zdawało się, że od ostatniej nocy minęły wieki.
– Słuchaj, Morrelli – zaczął Weston przyjaźnie.
Nie podnosząc głowy, Nick spojrzał na niego podejrzliwie.
– Myślałem o tym. Że to dzieciak, że może powinienem poprosić, by ci dali kogoś do pomocy, żebyście razem popracowali nad tą sprawą.
– To znaczy?
– Za wcześnie jeszcze, żeby ludzie dostrzegli podobieństwo tego morderstwa do sprawy Jeffreysa. Ale jak im to wpadnie do głowy, będziesz miał niezłą karuzelę.
– Karuzelę? – Tego go nie uczono. Nick przełknął gorycz, która wypełniała mu usta. Zrobiło mu się niedobrze. Znowu poczuł zapach krwi Danny’ego Alvereza, którą przesiąknięte były jego spodnie.
– Mamy fachowców, którzy mogliby przygotować psychologiczny portret mordercy. Dostałbyś jakąś wskazówkę, co to za pieprzony gnojek.
– Taa, to mogłoby pomóc. To by było niezłe. – Ukrył ogarniający go beznadziejny niesmak. Nie dość, że kurduplowaty Weston okazał mu współczucie, to jeszcze Nick, było nie było szeryf, musiał przyznać się przed nim, że naprawdę potrzebuje wsparcia.
– Czytałem o agencie specjalnym O’Dell, ekspercie od profili morderców, który potrafi określić nawet rozmiar ich butów. Zadzwonię do Quantico.
– Jak szybko ktoś mógłby się tu zjawić?
– Nie pozwól jeszcze Tilliemu na sekcję. Zaraz zadzwonię i zobaczymy, czy da się kogoś ściągnąć na poniedziałek rano. Może to będzie O’Dell. – Weston, pełen nowej energii, wstał.
Nick rozplątał nogi i także się podniósł, zdziwiony, że w ogóle jest w stanie trzymać się prosto.
Zastępca Hal Langston spotkał wychodzącego Westona w drzwiach.
– Pewnie zainteresuje was poranne wydanie „Omaha Journal”.
Hal rozłożył gazetę. Nagłówek na pierwszej stronie krzyczał wielkimi literami:
Morderstwo w stylu Jeffreysa. Kolejny zabity chłopiec.
– Co do kurwy nędzy? – Weston wyrwał gazetę Halowi i zaczął czytać na głos: – „Minionej nocy na brzegu Platte River, za Old Church Road, znaleziono ciało chłopca. Jak sugerują wstępne raporty, niezidentyfikowany dotąd chłopiec został zasztyletowany. Zastępca szeryfa, który pragnie pozostać anonimowy, powiedział: «Wyglądało, jakby drań go wypatroszył». Ciężkie rany klatki piersiowej zadawał swoim ofiarom stracony w lipcu tego roku seryjny morderca Ronald Jeffreys. Policja nie wydała jeszcze oświadczenia w sprawie tożsamości chłopca ani powodu jego śmierci”.
– Jezu. – Nick splunął, czuł już nudności.
– Cholera, Morrelli, masz natychmiast zamknąć gęby swoim ludziom.
– Jest gorzej – rzekł Hal, patrząc na Nicka. – Artykuł podpisała Christine Hamilton.
– Kto to jest, u diabła, ta Hamilton? – Weston przeniósł spojrzenie z Hala na Nicka. – Proszę, tylko mi nie mów, że to jedna z twojego haremu, że ją posuwasz.
Nick siadł ciężko na krześle. Jak mogła mu to zrobić? Nie próbowała go nawet uprzedzić, skontaktować się z nim. Obaj mężczyźni wpatrywali się w niego, czekając na wyjaśnienia.
– Nie – odparł Nick powoli. – Christine Hamilton to moja siostra.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Maggie O’Dell zrzuciła zabłocone adidasy w holu, zanim jej mąż, Greg, przypomniał, żeby to zrobiła. Tęskniła za dawnym, niedużym, zapchanym mieszkankiem w Richmond, choć wiele zyskali na nowym miejscu położonym wygodnie między Quantico i Waszyngtonem. Od czasu gdy kupili drogi apartament w luksusowej okolicy Crest Ridge, Greg nabawił się obsesji na punkcie swojego wizerunku. Nie tolerował w mieszkaniu najmniejszego brudu, co było łatwe do osiągnięcia, ponieważ oboje byli tam gośćmi. Ale Maggie nie znosiła teraz przyjeżdżać do domu, który pochłaniał jej miesięczną pensję, ponieważ czuła się tu jak w hotelu. Co prawda zarówno ona, jak i Greg, przywykli do hoteli, ale…
Ściągnęła wilgotną bluzę i natychmiast poczuła przyjemny dreszcz. Był rześki jesienny dzień, jednak Maggie spociła się po bezsennej, niespokojnej nocy.
Zwinęła bluzę i idąc do kuchni, rzuciła ją do brudów. Była tak nieuważna, że nie trafiła do kosza z praniem.
Stanęła przed otwartą lodówką, której wnętrze bezlitośnie zdradzało brak domowych talentów u obojga małżonków. Na półce leżały resztki chińszczyzny, pół bagietki w plastikowym worku i pudełko po trudnym już do zidentyfikowania jedzeniu na wynos. Maggie chwyciła butelkę mineralnej i zatrzasnęła drzwi lodówki. Trzęsła się z zimna, miała na sobie tylko szorty, przepocony podkoszulek i sportowy stanik, który przykleił się do niej jak druga skóra.
Zadzwonił telefon. Rozejrzała się po nieskazitelnych półkach i przed czwartym dzwonkiem chwyciła aparat z nieużywanej mikrofalówki.
– Słucham?
– O’Dell, tu Cunningham.
Przejechała palcami przez ciemną krótką czuprynę i wyprostowała się, słuchając z uwagą.
– Cześć. Co się dzieje?
– Dzwonili do mnie z biura w Omaha. Mają tam zamordowanego chłopca. Takie same rany, jakie zadawał seryjny zabójca, który działał na tamtym terenie jakieś sześć lat temu.
– Znów ruszył na łowy? – Maggie zaczęła chodzić po kuchni.
– Nie. Tamten to był Ronald Jeffreys. Nie wiem, czy pamiętasz, zabił trzech chłopców…
– Pamiętam – przerwała mu, wiedząc, że nie cierpi długo coś wyjaśniać. – Zdaje się, że wykonali na nim wyrok w czerwcu czy w lipcu?
– Tak… tak, chyba w lipcu. – Cunningham miał zmęczony głos.
Maggie wyobraziła go sobie w biurze za stosami dokumentów, chociaż było właśnie sobotnie popołudnie. Słyszała, jak szeleści papierami. Znając dyrektora Kyle’a Cunninghama, wiedziała, że ma przed sobą wszystkie dokumenty sprawy Jeffreysa. Na długo zanim zaczęła pracować pod jego kierownictwem w Wydziale Badań Behawioralnych, miał czułą ksywkę „Jastrząb”, bo nic nie umykało jego uwagi. Jednak ostatnio wzrok mu osłabł, a powieki puchły od ciągłego braku snu.
– A więc może to naśladowca. – Zatrzymała się i otwierała kolejne szuflady, szukając pióra i papieru, żeby robić notatki, lecz znalazła tylko pedantycznie złożone ścierki i sterylnie czyste naczynia poustawiane w nieznośnie równych rzędach. Nawet korkociąg i otwieracz do puszek leżały płasko w odpowiednich rogach szuflady, nie dotykając się. Maggie wyciągnęła lśniącą chochelkę i położyła ją odwrotnie na kilku innych sztućcach. Zadowolona zamknęła szufladę i zaczęła znowu wędrować.
– To może być naśladowca – zgodził się Cunningham wyraźnie rozkojarzony. Jak go znała, rozmawiał z nią i równocześnie czytał dokumenty, z tą zmarszczką między brwiami i okularami opuszczonymi nisko na nosie. – A może tylko jednorazowa sprawa? Chodzi o to, że oni proszą o kogoś, kto pomógłby im przygotować profil mordercy. Tak naprawdę Bob Weston prosił o ciebie.