– To ta droga do Obściskiwalni?
– Obściskiwalni?
– Dzieciaki tak to nazywają. Jest tam polana, z której widać rzekę. Umawiają się tam na randki.
– Aha. To na pewno ta. Lucy, powiedz Halowi, żeby sam zdecydował, kogo wziąć.
– Dobra.
A jeśli to był włóczęga, który chował się w kościele przed zimnem? Znów zrobiłby z siebie głupca. Do diabła z tym. Ma to gdzieś, byle tylko znaleźć Timmy’ego.
Zatrzymał się przy oknie, kopnął na bok drewno i szkło i zaświecił latarką w otwór okienny. W pomieszczeniu na dole było łóżko, plakaty na ścianie, skrzynka z jedzeniem. No tak. Nagle światło wychwyciło łańcuch. Ktoś tu był więziony. Nick zobaczył komiksy, karty z baseballistami i dziecięcy płaszczyk. Płaszcz Timmy’ego. Bębnienie powróciło, obłędny wojenny taniec. Nie może mieć pewności, że to płaszcz Timmy’ego, przekonywał się słabo. Wiedział jednak, że tak jest. A więc tu trzymani byli chłopcy. Maggie miała rację. Potem zobaczył zakrwawioną poduszkę.
ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY PIĄTY
Maggie słyszała, jak jakieś małe stworzenia przebiegają po suficie nad jej głową. Ziemia osypywała się na jej włosy, ale nie miała odwagi spojrzeć do góry. Odgarniała pajęczyny. Coś przebiegło jej drogę. I bez światła wiedziała, że to szczur. Było ich tu mnóstwo, kryły się po kątach, uciekały własnymi tunelami.
Było tak ciasno, że można było objąć pomieszczenie kilkoma snopami światła długopisu-latarki. Maggie odliczyła jedenaście stopni, które przeniosły ją w głąb ziemi, gdzie wilgoć stawała się coraz dokuczliwsza. Przestrzeń przypominała piwnicę, w jakiej niegdyś szukano schronienia przed burzą. Dziwne porównanie, biorąc pod uwagę, że rezydenci cmentarza nie musieli się już chronić przed piorunami. Poza grubą drewnianą półką i sporą skrzynią w rogu niczego tu nie było, tylko pajęczyny i szczurze odchody. Ani śladu Timmy’ego, ani śladu tunelu. Jak mogła tak się pomylić? Czyżby Stucky zniszczył także jej zawodowy instynkt? A jednak ktoś odgarnął śnieg sprzed drzwi i zakrył je brezentem. Czy coś tu jest, jakikolwiek znak, który pozwoli znaleźć Timmy’ego? Jeszcze raz rozejrzała się dokładnie, zatrzymując dłużej wzrok na skrzynce.
Przypatrzyła się jej z bliska. Była w bardzo dobrym stanie, z pewnością stała tu od niedawna. Na jej powierzchni znajdowało się tylko kilka grudek ziemi. Nawet wieko skrzynki przymocowane było nowymi gwoździami.
Maggie sięgnęła do kabury. Podważyła wieko, ale jej ręce były za słabe, żeby poradzić sobie z gwoździami. Znalazła w kącie złamany stalowy pręt i posłużyła się nim, żeby otworzyć skrzynię. Gwoździe zaskrzeczały, ale nadal trzymały mocno. Zjełczała woń wypełniła pomieszczenie. Maggie cofnęła się kilka kroków i znów spojrzała na skrzynię. Czy zmieściłoby się w niej ciało? Ciało dziecka? Widziała już ludzkie szczątki upchane w ciaśniejszych pojemnikach. Choćby Emmę Jean Thomas, którą Stucky wtłoczył do pojemnika na jedzenie na wynos i zostawił w śmietniku. Kto by się domyślił, że ludzkie płuca można zmieścić w tekturowym pojemniku wielkości kanapki?
Spróbowała podnieść skrzynię, mając nadzieję, że wydostanie ją na górę, ale dźwignęła ją ledwie na jakieś trzydzieści centymetrów. Nie pokona z nią jedenastu stopni. Ponownie podważyła wieko. Tym razem smród omal jej nie udusił. Wypluła latarkę, którą trzymała w zębach. Wstrzymała oddech i podjęła kolejną próbę.
Coś skrobnęło, zaszurało. Maggie rozejrzała się. Coś się ruszyło w ciemności. Coś większego od szczura. Padła na kolana, chwytając latarkę. Ścisnęła w dłoni metalowy pręt i uniosła go nad głową, w każdej chwili gotowa uderzyć. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Ustał wszelki ruch, zapanowała cisza. Nagle drewniana półka pochyliła się do przodu i odsunęła od ściany. Maggie zobaczyła otwór na tyle duży, że mógł być wejściem do tunelu.
W czarnej ciszy coś się za nią poruszyło. Nie była już sama. Ktoś stał za nią, blokując schody. Czuła jego obecność, słyszała jego oddech, jakby wciągał powietrze przez jakąś tubę. Panika, jaką pozostawił w niej Stucky, znów odżyła z całą mocą. Maggie szybko włożyła dłoń do kieszeni kurtki, szukając broni. Wtedy gładkie ostrze noża prześliznęło się po jej szyi.
ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY SZÓSTY
– Agentka O’Dell, co za miła niespodzianka.
Maggie nie poznała stłumionego głosu, który mówił jej do ucha. Ostry czubek noża dotykał szyi. Nacisk powoli się zwiększał, zmuszając Maggie do odchylenia głowy, aż jej szyja została całkiem wyeksponowana i przez to kompletnie bezbronna. Maggie poczuła, że cienka strużka krwi spływa jej za kołnierz.
– Niespodzianka? Myślałam, że się mnie spodziewasz. Byłam pewna, że dobrze mnie znasz. – Z każdą wypowiedzianą przez nią sylabą nóż zagłębiał się.
– Rzuć pręt. – Mężczyzna przyciągnął ją do siebie, obejmując wolną ręką, ściskając mocniej niż to konieczne, żeby zademonstrować swoją siłę.
Upuściła metalowy pręt, a napastnik przeszukiwał jej kurtkę. Ostrożnie ujął broń, odsuwając gwałtownie rękę, kiedy przypadkiem dotknął jej piersi. Rzucił rewolwer w ciemny kąt, trafiając w skrzynkę. Maggie nie była zaskoczona, że nieznajomy dużo lepiej czuł się z nożem w ręku.
Był silny i sporo wyższy od niej. Cała reszta pozostawała tajemnicą. Dotyk gumy i stłumiony głos podpowiadały jej, że nosi maskę. Dłonie ukrył w zwykłych czarnych rękawiczkach z supermarketu.
– Nie spodziewałem się ciebie. Myślałem, że pojechałaś do domu, do swojego bezpiecznego gniazdka, do mężusia prawnika i chorej matki. A jak tam twoja matka?
– Sam mi powiedz.
Docisnął ostrze. Maggie chwytała powietrze, powstrzymując się, żeby nie przełknąć, i poczuła nową strużkę krwi, która spływała po szyi, docierając między piersi.
– To nie było miłe – złajał ją.
– Przepraszam – powiedziała, nie poruszając prawie ustami ani brodą. Może grać w tę jego grę. Musi tylko zachować spokój. – Strasznie tu cuchnie. Możemy porozmawiać na zewnątrz?
– Nie, przykro mi. Widzisz, jest pewien problem. Obawiam się, że w ogóle nie będziesz mogła stąd wyjść. Jak ci się podoba twój nowy dom? – Przekręcił ją, żeby się rozejrzała, pomagając sobie latarką. – A może powinienem powiedzieć: grób?
Zlodowaciała. Spokój, należy zachować spokój. Gdyby tylko mogła pozbyć się obrazu Alberta Stucky’ego krojącego jej brzuch. Gdyby tylko udało jej się sprawić, żeby ten szaleniec nie dociskał ostrza tak mocno. Drobny ruch i poczuje smak noża w ustach.
– To nic nie da… jak się mnie pozbędziesz. – Mówiła wolno. – Wszyscy w biurze szeryfa wiedzą, kim jesteś. Za parę minut się tu zjawią.
– Nie oszukasz mnie, agentko O’Dell. Wiem, że lubisz samotność. To przez to wpakowałaś się w kłopoty z panem Stuckym. Nic na mnie nie masz, tylko ten twój portret psychologiczny. Założę się, że wiem, co zawiera. Matka maltretowała mnie w dzieciństwie, tak? Zrobiła ze mnie ciotę, więc teraz ja morduję małych chłopców. – Próba śmiechu zabrzmiała jak rechot wariata.
– Nie sądzę, by matka źle cię traktowała. – Jak szalona starała się przypomnieć sobie, co znalazła na temat rodziny księdza Kellera. Wychowywała go tylko matka, podobnie jak jego ofiary. Ale Keller wcześnie stracił matkę, zginęła w wypadku. Dlaczego nie może sobie przypomnieć szczegółów? Dlaczego tak ciężko myśli? To ten smród, ucisk noża, zapach własnej krwi.
– Myślę, że cię kochała – podjęła, nie słysząc komentarza. – I ty ją kochałeś. Ale ktoś inny źle cię traktował.