– Christine!
Nogi miała wciąż na miejscu. Dzięki Bogu. Mogła nimi ruszać. Jedna była co prawda zabandażowana, ale najważniejsze, że się ruszała.
– Nie chcesz chyba złapać zapalenia płuc? – Matka szczelnie ją przykryła.
Christine uniosła obie ręce, zgięła palce i patrzyła, jak jakiś płyn skapuje do jej żył. Kroili ją i zszywali, Bóg jeden wie, co z nią robili, ale jest cała, w jednym kawałku.
– Twój ojciec i Bruce poszli po kawę. Ucieszą się, że się obudziłaś.
– O Boże, Bruce tu jest? – Nagle Christine przypomniała sobie o Timmym i zabrakło jej powietrza.
– Daj mu drugą szansę, Christine – rzekła matka, jakby zupełnie nie czuła, że w pokoju brak powietrza. – Ten koszmar naprawdę go zmienił.
Koszmar? Czy tak się teraz nazywa zniknięcie jej syna?
Wtedy właśnie do pokoju zajrzał Nick i Christine wyraźnie ulżyło. Miał nową szramę na czole, ale siniaki i opuchlizna wokół szczęki prawie zniknęły. Ubrany był w niebieską wyprasowaną koszulę, granatowy krawat, dżinsy i granatową sportową marynarkę. Boże, ile czasu przespała? Mogłaby pomyśleć, że wystroił się jak na pogrzeb. Znowu przypomniała sobie o Timmym. Co właściwie jej matka rozumiała przez koszmar?!
– Cześć, kochanie – powiedziała matka, kiedy Nick pochylał się, żeby ją pocałować w policzek.
Christine przyglądała się im, rozpaczliwie szukając jakiegoś znaku. Czy będzie miała odwagę zapytać? Czy skłamią, żeby ją chronić? Czy sądzą, że jest za słaba na prawdę?
– Chcę znać prawdę, Nicky – wyrzuciła z siebie tak piskliwie, że ledwo poznała własny głos. Oboje popatrzyli na nią przestraszeni, zatroskani. Oczy Nicka mówiły jej, że wie dokładnie, o co pytała.
– Dobra, jeśli chcesz. – Podszedł do drzwi, a ona chciała krzyczeć, zatrzymać go, porozmawiać.
– Nicky, proszę! – krzyknęła, nie przejmując się, że brzmi to bardzo melodramatycznie.
Nick otworzył drzwi. Timmy stał w nich niczym zjawa. Christine przetarła oczy. Znów ma halucynacje? Chłopiec przykuśtykał do niej. Widziała jego siniaki i szramy, cięcie na policzku i czerwoną spuchniętą wargę. Ale jego twarz i włosy były czyste, ubranie świeże i wyprasowane. Miał nawet nowe adidasy. Czy to wszystko było tylko jakimś koszmarnym snem?
– Cześć, mama – powiedział Timmy jak każdego ranka. Wdrapał się na krzesło, które podsunęła mu babcia, i uklęknął, żeby popatrzeć na łóżko z góry. Christine pozwoliła sobie na łzy, nie miała zresztą wyboru. Dotknęła jego ręki, poprawiła mu kołnierzyk i pogłaskała go po policzku.
– Mama, wszyscy patrzą – powiedział, a ona już wiedziała, że jest prawdziwy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY
Nick uciekł, zanim zrobiło się zbyt łzawo, zanim jego własne oczy przesłoniła mgła. Wciąż trudno było mu w to wszystko uwierzyć. Skręcił za róg i o mało nie wpadł na ojca, który cofnął się ze strachu, że wyleje kawę.
– Ostrożnie, synu. Dużo stracisz, jak będziesz tak gonił nie wiadomo za czym.
Nick spojrzał mu w oczy i natychmiast zobaczył pełen sarkazmu krytycyzm. Był jednak w dobrym nastroju i nie miał zamiaru pozwolić ojcu, żeby to zepsuł. Uśmiechnął się i zaczął go wymijać.
– Wiesz, że to nie Eddie! – zawołał za nim ojciec.
– Taa? – Nick zatrzymał się i odwrócił. – Tym razem rozstrzygnie to sąd, a nie Antonio Morrelli.
– Co to u diabła znaczy?
Nick zbliżył się, stanął oko w oko z ojcem.
– Czas wyłożyć karty na stół. Pomogłeś podrzucić dowody obciążające Jeffreysa?
– Uważaj, co mówisz, chłopcze. Nigdy niczego nie podrzucałem.
– To jak wyjaśnisz te wszystkie sprzeczności?
– Jeśli o mnie chodzi, wszystko się zgadzało.
– Zignorowałeś dowody.
– To Jeffreys zabił małego Wilsona. Nie znałeś go. Nie widziałeś, przez co ten chłopiec musiał przejść. Jeffreys zasłużył na śmierć.
– Jak śmiesz puszyć się przede mną swoimi koszmarami? – rzekł Nick, zaciskając pięści, choć trzymał ręce spokojnie opuszczone po bokach. – Widziałem przez ten tydzień tyle, że starczy mi na całe życie. Może Jeffreys zasłużył na śmierć, ale dokładając mu pozostałe morderstwa, pozwoliłeś uciec drugiemu zbrodniarzowi. Zamknąłeś śledztwo. I wszyscy poczuli się bezpiecznie.
– Zrobiłem to, co uznałem za konieczne.
– Po co mi to mówisz? Powiedz to Laurze Alverez albo Michelle Tanner. Im powiedz, że zrobiłeś to, co uznałeś za konieczne.
Po tych słowach Nick odszedł na trochę miękkich kolanach. Odniósł małe zwycięstwo, wytykając błąd Antoniemu Morrellemu. Dlaczego spodziewał się, że poczuje się po tym świetnie? A jednak kiedy stukot jego obcasów roznosił się echem w szpitalnej ciszy, zdawało mu się, że trochę urósł.
Zatrzymał się obok pokoju pielęgniarek, zdumiony, że przełożona oddziału ubrana jest w czarną pelerynę i kapelusz czarownicy. Dopiero po chwili zauważył pomarańczową i czarną bibułę oraz maskę z dyni. Oczywiście, przecież to Halloween. Nawet słońce wyjrzało zza chmur i rozpuściło nieco śniegu.
Czekał cierpliwie, aż oddziałowa skończy recytować przez telefon listę leków. Mówiła mu wzrokiem, że właśnie kończy, nie spieszyła się jednak.
– Cześć, Nick. – Sandy Kennedy zaszła go od tyłu i minęła oddziałową.
– Sandy, wreszcie pracujesz na dzienną zmianę. – Przesłał uśmiech zgrabnej brunetce, myśląc równocześnie, że plecie jakieś głupstwa. Nie mógł powiedzieć po prostu: „Jak się masz?”, lub też: „Szmat czasu”? Ciekawe, czy jest w tym mieście jakieś miejsce, gdzie nie wpadłby na którąś ze swoich byłych kochanek lub dziewcząt, którym poświęcił tylko jedną ze swych burzliwych nocy?
– Z Christine chyba lepiej – powiedziała, lekceważąc jego idiotyczną uwagę.
Starał się przypomnieć sobie, dlaczego zerwał z Sandy. Pamiętał, że jest bystra i pogodna. Ale takie były wszystkie jego kobiety, lecz i tak żadna nie dorównywała Maggie O’Dell.
– Nick, nic ci nie jest? Możemy ci w czymś pomóc?
Sandy i oddziałowa wpatrywały się w niego.
– Możecie mi powiedzieć, gdzie leży agentka O’Dell?
– W 372 – rzuciła oddziałowa z pamięci. – Do końca korytarza i na prawo. Nie wiem, może już jej nie ma.
– Nie ma? Co to znaczy?
– Wypisała się wcześniej, czekała tylko na jakieś rzeczy. Jej ubranie było bardzo zniszczone, kiedy się u nas zjawiła wczoraj wieczorem – wyjaśniała pielęgniarka, ale Nick był już w połowie korytarza.
Wpadł do pokoju bez pukania i przestraszona Maggie gwałtownie odwróciła się od okna. Była w wiązanej z tyłu szpitalnej koszuli. Natychmiast ustawiła się plecami do ściany.
– Chryste, Morrelli, nigdy nie pukasz?
– Przepraszam. – Uspokoił się, serce zaczęło mu bić miarowo. Maggie wyglądała wspaniale. Krótkie ciemne włosy miała znowu gładko zaczesane i lśniące. Na jej policzki wrócił kolor. A w brązowych oczach błyszczały iskierki. – Powiedzieli mi, że może już wyjechałaś.
– Czekam na jakieś ciuchy. Jedna ze szpitalnych wolontariuszek zaofiarowała się, że coś mi kupi. – Zaczęła spacerować, pilnując, by nie pokazywać się od tyłu. – Minęły już dwie godziny. Mam nadzieję, że nie przyniesie mi nic różowego.
– Lekarz nie ma nic przeciw temu, żebyś już wyszła? – Starał się bardzo, żeby zabrzmiało to zwyczajnie, ale mu się to nie udało.
– Zostawia to mojej decyzji.
Widziała, że Nick na nią patrzy. Nie spuszczał z niej oczu. Było mu wszystko jedno, nie dbał o to, że może za bardzo się stara. Chciał nawet, żeby zobaczyła, jak bardzo się o nią martwi.