Выбрать главу

– Jak się czuje Christine? – spytała.

– Operacja poszła dobrze.

– Co z nogą?

– Lekarz jest przekonany, że nie ma trwałego uszkodzenia. Przyprowadziłem Timmy’ego, żeby się z nią zobaczył.

Przez chwilę trwała nieruchomo. Jej wzrok złagodniał, choć była myślami gdzieś daleko.

– Gdyby nie to wszystko, co wiem, uwierzyłabym w happy end – powiedziała.

Znowu spotkali się wzrokiem, tym razem kąciki jej ust leciutko się uniosły. Jezu, jaka jest piękna, kiedy się uśmiecha. Chciał jej to powiedzieć. Otworzył usta, ale się rozmyślił. Czy przyszło jej do głowy, jak bardzo się przeraził, gdy usłyszał, że mogła wyjechać bez pożegnania? Miała pojęcie, jakie zrobiła na nim wrażenie? Do diabła z jej mężem, z jej małżeństwem. Musi zaryzykować, musi powiedzieć, że ją kocha.

Zamiast tego powiedział:

– Rano aresztowaliśmy Eddiego Gillicka.

Usiadła na skraju łóżka i zamieniła się w słuch.

– Wezwaliśmy Raya Howarda na kolejne przesłuchanie. Tym razem przyznał, że czasami pożyczał Eddiemu starego niebieskiego pickupa.

– A tego dnia, kiedy zniknął Danny?

– Howard oczywiście nie pamięta. Ale to nie wszystko. Eddie przyszedł do pracy w biurze szeryfa latem przed pierwszym morderstwem. Policja z Omaha dała mu list polecający, ale w jego dokumentach były też trzy różne nagany, wszystkie za nieuzasadnione użycie siły podczas aresztowania. Dwie dotyczyły nieletnich sprawców. Jednemu dzieciakowi złamał rękę.

– A co z ostatnim namaszczeniem?

– Matka Eddiego… kobieta samotna… pracowała na dwóch etatach, żeby móc go wysłać do katolickiej szkoły.

– No, nie wiem, Nick.

Nie była przekonana. Nie dziwiło go to. Kontynuował:

– Być może miał dostęp do dokumentów sprawy Jeffreysa i mógł go łatwo wrobić. Miał też wstęp do kostnicy. Był tam wczoraj po południu po zdjęcia z autopsji. Mógł bez kłopotu zabrać ciało Matthew, kiedy zorientował się, że możliwa jest identyfikacja na podstawie śladów uzębienia. No i mógł bez problemu wykonać kilka telefonów, posłużyć się numerem swojej odznaki i dowiedzieć się czegoś o Albercie Stuckym.

Na wspomnienie nazwiska tego drania przez twarz Maggie przemknął lekki grymas.

– Kostnica nie jest zamykana na klucz – powiedziała. – Każdy może tam wejść. A o Stuckym pełno było w gazetach.

– To nie wszystko. – Najważniejsze zostawił na koniec. – Znaleźliśmy coś w jego bagażniku.

Oboje pomyśleli, że powtarza się historia z Jeffreysem.

– Co takiego? – Teraz ona była ciekawa.

– Maskę, parę czarnych rękawiczek i sznur.

– Po co trzymałby to w bagażniku, jeśli wiedział, że go śledzimy? Zwłaszcza jeśli maczał palce we wrobieniu Jeffreysa w ten sam sposób? No i kiedy zdążył to wszystko zrobić?

To właśnie martwiło Nicka, ale tak bardzo chciał mieć już tę sprawę za sobą.

– Mój ojciec wreszcie przyznał, że ktoś mógł podrzucić tamte dowody.

– Przyznał się?

– Mówiąc ściśle, przyznał się, że zlekceważył pewne nieścisłości.

– Czy twój ojciec uważa, że Eddie jest mordercą?

Jezu, dobrze go znała.

– Timmy miał przy sobie zapalniczkę, która należała do tego faceta. Jest na niej znak biura szeryfa. Za czasów mojego ojca dawano je w nagrodę. Sam nie rozdał ich wiele, zaledwie pięć. Jedną z nich dostał Eddie.

– Ludzie gubią zapalniczki – powiedziała Maggie. Podniosła się, powoli ruszając do okna.

Naprawdę była myślami daleko. Zapomniała nawet, że ma na sobie szpitalną wiązaną koszulę. Nick widział przez dziury w koszuli tylko wąski pasek jej pleców i część ramienia. Wyglądała w tym na kruchą i bezbronną osóbkę. Wyobraził sobie, że trzyma ją w ramionach. Że leży obok niej, dotyka, głaszcze jej skórę, wsuwa palce między jej włosy.

Jezu drogi, skąd mu się to wzięło? Przycisnął palce do oczu, jakby był wykończony, a naprawdę chciał wymazać spod powiek jej obraz.

– A ty wciąż uważasz, że to Keller? – spytał, znając odpowiedź.

– Nie wiem. Może trudno mi się pogodzić, że tracę wyczucie?

– Eddie nie odpowiada twojemu profilowi?

– Mężczyzna w tej piwnicy nie był postrzeleńcem, który traci nad sobą panowanie i kroi dzieci. Dla niego to była misja, dobrze przemyślana i zaplanowana. Wciąż sądzę, że on wierzy, iż przynosi tym chłopcom zbawienie. – Wyglądała przez okno, unikając jego wzroku.

Nie pytał nigdy, co się działo w piwnicy, zanim tam dotarł. Listy, gra, wzmianki o Albercie Stuckym, wszystko to wydawało się zbyt osobiste. Zbyt intymne. Pomyślał, że chyba nie można już liczyć na obiektywizm Maggie.

– Co mówi Timmy? – Odwróciła się w końcu do niego. – Może zidentyfikować Eddiego?

– Wczoraj wieczorem wydawał się pewny, ale to było w chwilę po tym, jak Eddie ścigał go nad rzeką i złapał. Eddie z kolei twierdzi, że wypatrzył Timmy’ego w lesie i szedł za nim, żeby go uratować. Dziś rano Timmy przyznał, że nie widział twarzy tego mężczyzny. Ale to wszystko może być przypadek, prawda?

– Nie, wygląda na to, że masz sprawę. – Wzruszyła ramionami. – Ale co z mordercą?

ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY

Wepchnął swój skromny dobytek do starej walizki. Przejechał palcami po tworzywie, z którego była zrobiona, a było to niskogatunkowe, łatwo pękające włókno winylowe. Walizka straciła zamek wiele lat temu. Teraz po prostu nie zamykał jej na kluczyk. Dorobił rączkę z czarnej taśmy, która w lecie kleiła się do ręki, w zimie zaś sztywniała i drapała. Walizka była jego jedyną pamiątką po matce.

Wykradł ją spod łóżka ojczyma tamtej nocy, kiedy uciekł z domu. „Dom” to nie jest zresztą właściwe określenie. Nigdy nie czuł się tam jak w domu, jeszcze mniej po śmierci matki. Gdy jej zabrakło, piętrowy budynek z cegły zamienił się w więzienie, co wieczór spotykała go kara, przez prawie trzy tygodnie, aż do dnia ucieczki.

Tamtej nocy też czekał cierpliwie, aż ojczym wreszcie z nim skończy i padnie z wyczerpania. Potem zabrał walizkę matki i spakował się, a krew ciekła mu po nogach. Nie był taki jak matka, nie przyzwyczaił się do głębokich, brutalnych pchnięć ojczyma, łzy, te dawne i te najnowsze, nie leczyły jego ran. Tamtej nocy ledwo mógł się poruszać, zdołał wszakże przejść jakoś około dziesięciu kilometrów do katolickiej parafii pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny z Lourdes, gdzie ojciec Daniel ofiarował mu schronienie.

Za pokój z wyżywieniem płacił tę samą cenę, co w domu, ale ojciec Daniel był przynajmniej miły, delikatny i nieduży. Skończyły się rany i łzy, zostało tylko upokorzenie, które zaakceptował jako część swojej kary. W końcu był mordercą. Nocami wciąż nawiedzał go makabryczny obraz. Wyraz kompletnego zdumienia w martwych oczach matki, kiedy leżała na podłodze piwnicy, skręcona i połamana.

Zatrzasnął walizkę, z nadzieją, że zatrzaskuje na zawsze ów obraz.

Drugie morderstwo przyszło mu dużo łatwiej. Ofiarą był kot włóczęga, którego przygarnął ojciec Daniel. W przeciwieństwie do niego, kot nie musiał płacić za pokój i miskę. Już to wystarczyło, żeby go zabić. Pamiętał dotąd ciepłą kocią krew, która spryskała mu ręce i twarz, kiedy podcinał mu gardło.

Od tamtej pory każda kolejna zbrodnia stawała się dla niego duchowym objawieniem, mordem-ofiarą. Pierwszego chłopca zabił dopiero na drugim roku seminarium. Był to niczego niepodejrzewający piegowaty roznosiciel gazet o smutnych oczach. Przypominał mu jego samego sprzed lat. Musiał więc go zabić, wybawić go z nieszczęścia, podarować mu lepszy świat, uratować go, uratować siebie.