Выбрать главу

Barman rzucił pełne rezygnacji spojrzenie na listę win, którą trzymałem w ręku, odwrócił się jednak i odmierzał odpowiednią ilość napoju ze standartowej butelki Bell’s.

– A co dla pana? – spytałem Ridgera.

– Sok pomidorowy. Bez sosu Worcester.

Barman postawił na ladzie moją whisky. – Coś dodać? – spytał.

– Nie, dziękuję.

Zapłaciłem za obydwa napoje i usiedliśmy przy stoliku najbardziej oddalonym od baru.

– Nie po to tu przyszliśmy – zaprotestował Ridger.

– Wszystko po kolei – odparłem, wąchając whisky. – Zaczynamy od dołu i posuwamy się do góry. Wypróbowana taktyka degustatorów win.

– Ale… – Zastanowił się chwilę i wzruszył ramionami. – W porządku. Niech pan robi po swojemu. Byle nie trwało to zbyt długo.

Wziąłem do ust niewielką ilość whisky i pozwoliłem jej spływać po języku. Nie da się ocenić smaku whisky za pomocą gruczołów na czubku języka przy przednich zębach, można to zrobić jedynie brzegami i środkiem języka. Pozwoliłem, by whisky rozwinęła swój bukiet do końca, zanim przełknąłem, czekając na posmak.

– No i? Co teraz? – dopytywał się Ridger.

– Trzeba zacząć od tego, że to nie jest Bell’s. Ridger wydawał się dziwnie zaskoczony.

– Jest pan tego pewien?

– Czy wie pan coś o whisky? – spytałem.

– Nie. Jestem zwolennikiem piwa. Od czasu do czasu wypiję jedną whisky z piwem imbirowym, i to wszystko.

– A chce pan się czegoś dowiedzieć? – Stuknąłem palcem w szklaneczkę. – Czy mam panu wytłumaczyć?

– A dużo czasu to zajmie?

– Niespecjalnie.

– To niech pan mówi.

– Szkocką robi się z jęczmienia. Jęczmień można słodować tak samo, jak to się robi z piwem. Pozwala się, by ziarna zaczęły kiełkować, przy czym kiełki nie powinny być dłuższe niż dwa-cztery centymetry. Następnie do wyrobu whisky wędzi się te kiełki, zwane słodem, nad płonącym torfem, dopóki nie przejdą smakiem torfu i dymu i nie zrobią się kruche. Wtedy miesza sieje z wodą i pozostawia, by fermentowały, następnie poddaje się destylacji i zostawia w drewnianych beczkach, gdzie całość dojrzewa przez wiele lat. Otrzymany produkt to czysta słodowa whisky, z pełną gamą rozmaitych smaków.

– W porządku. – Ridger skinął krótko ostrzyżoną głową, najwyraźniej głęboko skoncentrowany.

– Znacznie taniej jest zrobić masę jęczmienną, pomijając proces słodowania i wędzenia, jest to także proces szybszy, bo dojrzewanie wymaga kilku lat mniej. Ten rodzaj whisky zwany jest whisky zbożową i ma znacznie bardziej pospolity smak.

– Rozumiem. I co dalej?

– Dobre standardowe szkockie jak Bell’s to mieszanki whisky słodowej i zbożowej. Im więcej w niej słodu, tym bardziej zróżnicowany i subtelny smak. Płyn w tej szklaneczce ma bardzo niską zawartość słodowej whisky albo nie majej w ogóle, co nie ma większego znaczenia, jeśli chce sieją zmieszać z piwem imbirowym, które i tak zabije smak słodu.

Ridger rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. – Kiedy jest tu pełno ludzi, pełno dymu, zapachu perfum i imbirowego piwa, kto się na tym pozna?

– Tylko wielki spec – przyznałem z uśmiechem.

– I co dalej?

– Możemy wylać szkocką do pańskiego soku z pomidorów. – Mój gest napełnił go absolutną zgrozą. – Nie mogę tego wypić – wyjaśniłem. – Potrzebny panu pijany kiper? Byłby zupełnie bezużyteczny.

– Pewnie ma pan rację. – Jak na siebie, powiedział to niezbyt pewnie, a ja poszedłem zapytać barmana, czy ma jakąś słodową whisky.

– Jasne – odparł, wskazując ręką cały rząd butelek. – Na przykład Glenfiddich tam na końcu.

– Mmm – mruknąłem z powątpiewaniem. – A ma pan Laphroaig?

– La… co?

– Laphroaig. Mój przyjaciel pił tutaj tę whisky. Twierdził, że była wspaniała. Mówił, że skoro lubię słodową whisky, absolutnie powinienem jej spróbować.

Barman popatrzył na swoje zapasy i pokręcił głową.

– Może jest w restauracji – zasugerowałem. – Chyba wspominał, że pił ją po kolacji. Może jest na tacy z drinkami…

Wyciągnąłem portfel i otworzyłem go wyczekująco, barman obrzucił zaciekawionym spojrzeniem widoczne w nim banknoty i postanowił wyruszyć na poszukiwanie. Wkrótce powrócił z autentyczną butelką Laphroaig i zażądał astronomicznej ceny za niewielki łyk, co zresztą zapłaciłem bez mrugnięcia powieką, dorzucając jeszcze napiwek.

Poszedłem ze szklaneczką w ręku do odległego stolika, gdzie siedział Ridger.

Patrzył, jak smakuję pierwszy łyk.

– No i co? – zapytał w końcu.

– To nie jest Laphroaig.

– Jest pan pewien?

– Absolutnie. Laphroaig ma bardzo dymny smak. Najczystsza słodowa. A w tym, co przed chwilą spróbowałem, w ogóle nie ma słodu. To ta sama whisky co poprzednio.

– Bardzo dziękuję, panie Beach – powiedział z wyraźną satysfakcją. – To wspaniale.

Wstał, podszedł do baru i poprosił o butelkę, z której przed chwilą barman nalał whisky. Barman uprzejmie przesunął butelkę po ladzie, Ridger przytrzymał ją, a drugą ręką wyjął swój identyfikator. Rozwścieczony barman zaczął coś krzyczeć.

Ridger miał w kieszeni radio. Zadzwonił do jakiegoś niewidocznego dowództwa, dostał metalicznie skrzeczącą odpowiedź i oznajmił barmanowi, że policja wstrzyma sprzedaż jakiegokolwiek alkoholu w „Silver Moondance” co najmniej do końca dnia, w czasie kontrolowania zapasów.

– Pomyleniec – wrzasnął barman, a do mnie syknął wściekle: – Oszust!

Dźwięk jego podniesionego głosu sprowadził pomagierów w postaci zatroskanego człowieczka w ciemnym garniturze, który robił wrażenie niezbyt sprawnego pomocnika, i dziewczyny w krótkim, wyzywającym uniformie kelnerki. Miała szkarłatną tunikę, długie smukłe nogi i szkarłatną opaskę na włosach.

Ridger przyjrzał się opozycji i poczuł się w swoim żywiole.

Niezbyt rozgarnięty młodzieniec przedstawił się jako zastępca kierownika, co wywołało spojrzenia pełne pogardy i rozbawienia ze strony kelnerki i barmana. Domyślałem się, że chodzi raczej o zastępcę zastępcy. Ridger raz jeszcze wyjaśnił zdecydowanym tonem, że nie ma mowy o sprzedawaniu alkoholu, dopóki nie zakończy się śledztwo, a cała trójka zgodnie stwierdziła, że nie mają o niczym najmniejszego pojęcia i czy nie moglibyśmy porozmawiać z… no… z…

– Z dyrekcją? – podsunąłem. Tępo potwierdzili skinieniem głowy.

– No więc zróbmy to. Gdzie jest szef?

Zastępca zastępcy kierownika wydukał w końcu, że dyrektor jest na urlopie, a zastępca chory. Centrala ma przysłać zastępstwo tak szybko, jak się da.

– Centrala? – spytałem. – Przecież ten lokal należy do Larry’ego Trenta…?

– Aa – zaczął niepewnie zastępca. – Naprawdę nie wiem. To znaczy pan Trent nigdy nie mówił, że do niego nie należy, więc myślałem, że on jest właścicielem. Ale kiedy przyszedłem tu dziś rano, właśnie dzwonił telefon, i to była centrala. W każdym razie tak powiedzieli. Chcieli rozmawiać z kierownikiem, a kiedy wyjaśniłem sytuację, obiecali, że zaraz kogoś przyślą.

– A kto zarządzał tu wczoraj wieczorem? – spytał Ridger.

– Co? A… w niedzielę wieczorem nie pracujemy.

– A w porze lunchu?

– Był zastępca kierownika, ale dostał grypy. Zaraz po zamknięciu poszedł do domu się położyć. Oczywiście przed otwarciem był też pan Trent, żeby wszystkiego dopilnować, zanim pojechał na przyjęcie do pana Hawthorna.

Wszyscy troje wydawali się zgnębieni, ale przy tym lekko wyzywający, widzieli bowiem w policjancie naturalnego wroga. Sytuacja nieznacznie się poprawiła, kiedy przybyły odwody Ridgera w postaci dwóch mundurowych policjantów obładowanych taśmą i etykietkami do opieczętowania wszystkich butelek.