Nieśmiało zasugerowałem Ridgerowi, żeby objął swoją podejrzliwością także wina.
– Wina? – Z niechęcią zmarszczył brwi. – Jeśli pan koniecznie chce, ale i tak mamy dosyć roboty z mocniejszym alkoholem.
– Mimo wszystko – wymamrotałem, na co Ridger polecił zastępcy, żeby mi pokazał, gdzie trzymają wino, a następnie, żeby pomógł mnie i jednemu z policjantów przynieść do baru wszystkie butelki, które wybiorę.
Zastępca uznał widocznie, że pełna współpraca udowodni jego absolutną niewinność, bo nie stawiał mi żadnych przeszkód. Niedługo po sprawdzeniu listy win powróciliśmy we trzech do baru, niosąc dwa duże kosze wypełnione butelkami.
Wszystkie butelki na miejscu zostały tymczasem zapieczętowane, więc w barze „Silver Moondance” po naszym powrocie panował chwilowy spokój. Ustawiłem te nasze butelki na dwóch stolach, na jednym sześć butelek czerwonego wina, na drugim sześć białego. Z kieszeni marynarki wyjąłem ulubiony korkociąg.
– Chwileczkę! – oponował barman. – Nie może pan tego zrobić!
– Zapłacimy za każdą otwartą butelkę – powiedziałem rzeczowo. – Co to pana obchodzi?
Barman wzruszył ramionami.
– Proszę mi tylko dać dwanaście kieliszków. I jeden cynowy kufel. Odkorkowałem sześć butelek różnych białych win i pod czujnym spojrzeniem sześciu par oczu nalałem do kieliszka trochę wina z pierwszej butelki. Niersteiner, mówiła etykietka, i rzeczywiście był to Niersteiner. Wyplułem wino do kufla ku wyraźnemu oburzeniu audytorium.
– Chcecie, żeby się upił? – wyjaśniał Ridger, zrozumiawszy wreszcie, na czym to polega. – Świadectwo pijanego kipera nie ma żadnej wartości.
Spróbowałem wina z kolejnej butelki. Chablis, zgodnie z etykietą. Następne też okazało się w porządku. Pouilly Fuissé. Kiedy skończyłem degustację ostatniego wina, Sauternes, z szóstej butelki, barman wyraźnie się odprężył.
– Wszystko w porządku? – spytał Ridger, niezbyt zaniepokojony.
– Jak najbardziej – przyznałem, wpychając z powrotem korki. – Spróbuję czerwonych.
Wszystkie czerwone wina: St Emillion, St Estèphe, Macon, Valpolicella, Volnay i Nuits St Georges pochodziły z 1979 roku. Starannie obwąchałem i posmakowałem każde z nich, plując i odczekując parę chwil między kolejnymi łykami, żeby kolejne wino naprawdę poczuć na języku. Kiedy skończyłem, wszyscy byli już trochę znudzeni.
– No i co? Wszystkie w porządku? – pytał Ridger.
– Całkiem przyjemne – odparłem. – Tylko że wszystkie jednakowe.
– Co pan chce powiedzieć?
– Chcę powiedzieć, że mimo tych pięknych etykiet, żadne wino w tych butelkach nie jest tym, czym rzekomo ma być. To mieszanka. Powiedziałbym, że głównie jest tu wino włoskie, trochę francuskiego, a może także trochę jugosłowiańskiego. Ale może tu być wszystko.
– Sam pan nie wie, o czym pan mówi – wtrącił niecierpliwie barman. – Ludzie codziennie chwalą jakość naszych win.
– Niewykluczone – rzuciłem zdawkowo.
– Jest pan pewien? – dopytywał się Ridger. – To samo we wszystkich butelkach?
– Tak.
Skinął głową, jakby to załatwiało sprawę, i polecił policjantom opieczętować sześć butelek czerwonego wina, opatrzyć datą, godziną i miejscem konfiskaty. Następnie kazał barmanowi dostarczyć dwie skrzynki na wszystkie opieczętowane butelki. Polecenie to zostało wykonane z nieukrywanym rozdrażnieniem.
Dotrzymałem słowa i zapłaciłem za całe wino, a była to jedyna moja czynność, która w całości przypadła barmanowi do gustu. Kazałem mu wyszczególnić każdą butelkę na blankiecie „Silver Moondance” i podpisać „otrzymałem w całości”. Zapłaciłem kartą kredytową i schowałem pokwitowania.
Ridger zdawał się uważać, że płacenie nie było konieczne; razem z policjantem zaczęli pakować wino do jednej ze skrzynek, a whisky do drugiej. I właśnie na tę ponurą scenę trafił przedstawiciel centrali.
5
Na pierwszy rzut oka mężczyzna z centrali nie wydawał się onieśmielający. Niewysoki, po czterdziestce, ciemnowłosy, średniej budowy ciała, w okularach, wkroczył do baru w samodziałowym garniturze, z pytającą miną, jakby niepewny, czy dobrze trafił.
Ridger, który podobnie jak ja wziął go za klienta, powiedział głośno:
– Bar nieczynny, proszę pana.
Mężczyzna nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, ruszył do przodu bardziej zdecydowanym krokiem, dopóki nie znalazł się na tyle blisko, by zauważyć butelki w skrzynkach. Zmarszczył brwi, popatrzył na policjanta; bez trudu zauważyłem u niego radykalną zmianę nastawienia. Napięte mięśnie, wyostrzona uwaga, gotów wybuchnąć w każdej sekundzie.
– Jestem oficerem policji – oznajmił zdecydowanie Ridger, prezentując dokumenty. – Bar nieczynny do odwołania.
– Czyżby? – spytał złowieszczo nowo przybyły. – Może zechce pan łaskawie wytłumaczyć powody.
Pomyślałem, że pierwsze wrażenie było mylące. Ten mężczyzna nie tak łatwo dał się nastraszyć.
– To sprawa policji. – Ridger zamrugał. – Nie pański interes.
– Jak najbardziej mój – odparł krótko mężczyzna. – Przyjechałem z centrali, żeby przejąć lokal. Co tu się dzieje? – Był to głos człowieka nie tylko nawykłego do wydawania rozkazów, ale przyzwyczajonego do ich natychmiastowego wykonywania. Jeśli w ogóle dało się odróżnić jakiś akcent, był to rzeczowy angielski, pozbawiony zarówno regionalnych samogłosek, jak i połykanych spółgłosek. Ale pozbawiony był też jakiejkolwiek barwy. Poczciwe stare ziarno, pomyślałem, żadnego słodu.
– Pańskie nazwisko? – ciągnął swoje Ridger, całkowicie ignorując ostry ton, jakby w ogóle go nie zauważył, choć nie miałem wątpliwości, że było inaczej.
Mężczyzna z centrali zmierzył go wzrokiem od góry do dołu, oceniając wymowę krótko ostrzyżonych włosów, płaszcza ściągniętego paskiem, wyczyszczonych butów. Ridger zareagował agresywnie, usztywnił plecy, a zaciśnięte szczęki nieomylnie świadczyły o chęci dominacji. Ciekawe, pomyślałem.
Mężczyzna z centrali przedłużał milczenie, aby dla wszystkich było jasne, że podaje swoje nazwisko po namyśle, a nie na polecenie Ridgera.
– Nazywam się Paul Young – powiedział w końcu z naciskiem. – Reprezentuję spółkę, której filią jest ta restauracja. Może teraz dowiem się, co się tutaj dzieje?
Ridger zachował agresywną postawę, kiedy zaczął informować swoim stylem rodem z policyjnych protokołów, że „Silver Moondance” zostanie postawiona w stan oskarżenia za przekroczenie warunków ustawy o sprzedaży handlowej.
– Pan sobie daruje ten żargon i mówi konkretnie – przerwał mu gwałtownie Paul Young z centrali.
Ridger wbił w niego wzrok. Paul Young zaczynał tracić cierpliwość. Żaden nie miał zamiaru wyraźnie ustąpić, ale w końcu Ridger wyjaśnił, co zawierają skrzynki.
Paul Young słuchał z rosnącym gniewem, który tym razem nie był wymierzony przeciwko samemu Ridgerowi. Teraz skierował swoje zainteresowanie na barmana (który usilnie się starał ukryć za pryszczami) i groźnie pytał, kto odpowiada za sprzedawanie podróbek. Od barmana, a potem od kelnerki i zastępcy uzyskał słabe zapewnienia, polegające na przeczących ruchach głową. Zniknęła gdzieś hardość, z jaką traktowali Ridgera.
– A kim pan jest? – zapytał niegrzecznie, oglądając mnie dokładnie. – Policjantem?
– Klientem – odpowiedziałem cicho.
Nie znalazłszy we mnie niczego, co mogłoby przykuć jego uwagę, ponownie zainteresował się Ridgerem, zapewniając go autorytatywnie, że centrala nie miała pojęcia o tych podróbkach i że oszustwo musiało narodzić się tutaj, w tym budynku. Policja może być pewna, że centrala odnajdzie winnego i sama go ukarze, i że na pewno podobna sytuacja już nigdy się nie powtórzy.