Uścisnąłem ją i pocałowałem w policzek. Nigdy dotychczas nie byliśmy na takiej stopie, ale nieszczęścia czyniły cuda w tej dziedzinie.
– Jak Jack? – spytałem.
– Zoperowali mu nogę… spięli ją, jak mówią. Nadal jest nieprzytomny po operacji… ale widziałam go dziś rano… zanim… – Jej głos drżał tak samo jak przez telefon. – Był w bardzo złym nastroju. Strasznie przygnębiony. Poczułam się okropnie. – Ostatnie słowo wypowiedziała ze szlochem, a całą twarz wykrzywił płacz. – O Boże, o Boże…Objąłem mocno jej drżące ramiona. – Nie martw się. On z tego wyjdzie. Na pewno.
Skinęła głową w milczeniu, pociągała nosem i szukała w kieszeni chusteczki; po chwili powiedziała przez łzy: – On żyje, więc powinnam być wdzięczna choćby za to. Mówią, że już niedługo wyjdzie do domu. Ale to wszystko…
Skinąłem głową.
– Trochę za dużo, co?
Wytarła oczy, jakby powróciła jej energia, a ja spytałem, czy nie przyjedzie któreś z jej dzieci, żeby podtrzymać ją w najcięższych chwilach.
– Są tacy zajęci… sama powiedziałam, żeby nie przyjeżdżali. A Jack naprawdę jest o nich zazdrosny, nie chciałby, żeby tu byli pod jego nieobecność. Nie powinnam tego mówić, sama nie wiem, kochany Tony, dlaczego wszystko ci mówię.
– To tak jakbyś mówiła do tapety – powiedziałem. Uśmiechnęła się nieznacznie, a to już był postęp.
– A jak Jimmy? – zapytałem.
– Nie widziałam go. Mówią, że jest przytomny i że w jego stanie nie ma pogorszenia. Nie wiem, jak sobie poradzimy, jeśli on szybko nie wyzdrowieje… on tu wszystko prowadzi, wiesz… a bez nich obydwu… czuję się taka zagubiona. Nic nie mogę na to poradzić.
– A ja mogę w czymś pomóc?
– O tak – odpowiedziała natychmiast. – Miałam nadzieję… kiedy powiedziałeś, że przyjedziesz… Masz trochę czasu?
– Na co? – spytałem.
– Tony, skarbie, nie wiem, jak wiele mogę od ciebie oczekiwać, ale czy mógłbyś… mógłbyś zrobić razem ze mną obchód stajni?
– Oczywiście – odparłem, zaskoczony. – Jeśli sobie życzysz.
– Chodzi o wieczorny obrządek – wyjaśniła pospiesznie. – Jack bardzo nalegał, żebym zrobiła obchód. Domaga się, bym mu wszystko opowiedziała, bo główny stajenny jest nowy, pracuje u nas dopiero od zeszłego tygodnia i Jack twierdzi, że nie ma do niego zaufania mimo wszystkich referencji, więc musiałam mu obiecać, że zrobię obchód. A wie doskonale, że ja nie mam najmniejszego pojęcia o koniach, i mimo to wymógł na mnie tę obietnicę. Był taki przygnębiony, że mu obiecałam.
– Nie ma problemu. Zrobimy obchód razem, obydwoje będziemy słuchać stajennego, a potem zrobimy notatki, żebyś wiedziała, co powiedzieć Jackowi.
Odetchnęła z ulgą i spojrzała na zegarek. – Wydaje mi się, że już czas.
– W porządku.
Obeszliśmy dom, udając się w kierunku stajni i jej sześćdziesięciu mieszkańców.
Stajnie Jacka składały się z dwóch dużych kwadratowych starych budynków, wzniesionych głównie z drewna, pomalowanych na biało. Drzwi do wielu boksów były otwarte, stajenni krążyli w tę i z powrotem z workami i kubłami, w niektórych boksach zamknięta była dolna połowa drzwi, a zaciekawione końskie łby wyglądały przez górną połowę.
– Lepiej zacznijmy od młodzieży – zaproponowała Flora. – A potem pójdziemy do klaczy, tak jak robi Jack. Co ty na to?
– Jak najbardziej.
Moja znajomość koni ograniczała się do tego, że wychowywałem się wśród nich, zarówno przed śmiercią ojca, jak i później. Moja matka, całkowicie im oddana, rzadko mówiła o czymkolwiek innym. W młodości startowała w wyścigach przełajowych, uwielbiała też polowanie, które wypełniało jej życie wtedy, gdy ojciec był na służbie. Wypełniało to zresztą i jego życie, ilekroć był w domu i akurat nie startował w wyścigach. Codziennie widziałem radość i zadowolenie na ich twarzach i usilnie się starałem wykrzesać w sobie podobne uczucia, ale ilekroć udało mi się okazać entuzjazm, był on nieszczery, miał jedynie zadowolić rodziców. Galopując za psami po błotnistych polach w listopadzie, myślałem jedynie o tym, kiedy można będzie wycofać się do domu, a jedyna część całego rytuału, która rzeczywiście sprawiała mi przyjemność, to czyszczenie i karmienie koni po zakończeniu polowania. Te wielkie stworzenia, zmęczone i brudne, były tak bezkrytyczne. Nigdy nie mówiły, żeby trzymać pięty razem, łokcie do środka, głowę do góry, a plecy prosto. Nie oczekiwały od nikogo niezwykłej odwagi i przeskakiwania największych płotów. Nie miały nic przeciwko temu, że ktoś prześlizgnął się przez furtkę. Zamknięty w jednym boksie z koniem, nuciłem, czyszcząc go z błota i potu; czułem wtedy rodzaj kompletnej milczącej jedności i byłem bardzo szczęśliwy.
Po śmierci ojca matka nadal jeździła na polowania, a przez ostatnie dziesięć lat była jednym z dwójki głównych łowczych lokalnego polowania, co sprawiało jej nieustającą i niesłabnącą satysfakcję. Często myślałem, że kiedy wreszcie wyniosłem się z domu, sprawiło jej to niekłamaną ulgę.
Stajenni Jacka Hawthorna byli w polowie popołudniowego programu czyszczenia, karmienia i pojenia koni, co w całym wyścigowym świecie znane jest pod nazwą „wieczornego obrządku”. Zazwyczaj trener w towarzystwie głównego stajennego robił w tym czasie obchód, zatrzymując się przy każdym boksie, żeby obejrzeć konia, sprawdzić, czy ma ciepłe nogi (zły znak) i oczy pełne życia (dobry).
Nowy masztalerz Jacka przywitał Florę z przesadną usłużnością, co napełniło mnie niesmakiem, a Florze wyraźnie odebrało resztkę pewności siebie. Przedstawiła go jako Howarda i wyjaśniła, że pan Beach będzie jej towarzyszył w obchodzie.
Howard mnie również zaczął traktować uniżenie i rozpoczęliśmy wędrówkę, która zdawała się przebiegać zgodnie z codzienną rutyną. Ze względu na Florę bardzo uważnie słuchałem wszystkich jego uwag.
Zdawało mi się, że niewiele mogło się zmienić od poprzedniego ranka, kiedy w stajni był Jack. Jeden z koni nastąpił na kamień podczas treningu i lekko utykał na nogę. Inny zjadł jedynie połowę południowej porcji. Trzeci otarł sobie skórę na pęcinie, trzeba będzie na to uważać.
Flora w regularnych odstępach powtarzała „rozumiem”, „przekażę panu Hawthornowi”, a Howard usłużnie podsuwał, że może absolutnie na nim polegać, on się wszystkim zajmie do powrotu pana Hawthorna.
Doszliśmy do koni szejka, które nadal przebywały w stajni, a potem do tryskających zdrowiem koni Larry’ego Trenta. Przez cały sezon wydawały się niepokonane. Zarówno szejk, jak i Larry Trent umieli znakomicie ocenić możliwości koni, ponadto dopisywało im szczęście.
– Pewnie stracimy te konie – zauważyła z westchnieniem Flora. – Jack mówi, że będzie to dla nas duży cios finansowy.
– I co się z nimi stanie? – spytałem.
– Nie wiem. Konie szejka pewnie zostaną sprzedane. Nie wiem, czy on ma jakąś rodzinę. A piątka Larry’ego Trenta wróci oczywiście do swoich właścicieli.
Uniosłem pytająco brwi, ale ze względu na usłużną obecność Howarda nic nie powiedziałem. Dopiero kiedy zmierzaliśmy z Florą do mojej furgonetki, zapytałem, co miała na myśli.
– Konie Larry’ego Trenta? – powtórzyła. – Nie były jego własnością. Dzierżawił je.
– Płacił za nie raty?
– Nie, dzierżawa to rodzaj umowy. Załóżmy, że ktoś ma konia, ale nie stać go na opłacenie trenera, a ktoś inny chce puścić konia na wyścigach pod swoim nazwiskiem, stać go na opłacenie trenera, ale nie na zakup konia. Więc tych dwoje ludzi zawiera umowę, oczywiście formalnie podpisaną i zarejestrowaną. Zazwyczaj jeśli koń wygrywa, nagroda dzielona jest pół na pół między obu partnerów. Wiesz, że to się zdarza bardzo często…