Wydawało mi się, że syn nie rokował najmniejszych nadziei i ze względu na resztę rodziny Chartera spodziewałem się, że już nigdy nie wróci, ale życie nigdy nie układa się tak grzecznie.
– Pan McGregor może ocalić pańską firmę – powiedziałem, a on roześmiał się głośno w wyniku jednej z tych swoich nagłych zmian nastrojów.
Mocno poklepał mnie po ramieniu. – Panie McGregor, pan mi tu przywiózł polityka. Tak jest, chłopcze, może nawet to zrobi za takie honorarium, jakie mu płacę!
Gerard uśmiechnął się pobłażliwie, kiedy szliśmy przez pomieszczenie służące do konserwacji, a potem przez drzwi na jego końcu. Na zewnątrz, tak jak zapowiadał Charter, znajdowała się wysoka myjnia samochodowa. Jednak Charter zaprowadził nas za róg budynku, gdzie stał cały rząd cystern.
– Niektóre są w drodze – wyjaśnił. – Muszę załatwiać olbrzymie ubezpieczenie dla każdej z nich osobno, co zżera nasze zyski. Moi kierowcy siedzą w domu przed telewizorami, a klienci idą gdzie indziej. Nie możemy przewozić alkoholu, Urząd Ceł nam zabronił. Firma nie będzie mogła działać legalnie, jeśli nie może zapłacić pracownikom ani zwrócić długów. Myślę, że uda nam się funkcjonować na rezerwie jeszcze przez dwa tygodnie, przy odrobinie szczęścia. Możemy zostać zamknięci w ciągu pięciu minut, gdyby bank zdecydował się zająć cysterny, co niechybnie się stanie. Połowa cystern zawsze jest kupiona na kredyt, a jeśli nie możemy obsługiwać kredytów, jesteśmy skończeni. – Pogłaskał pieszczotliwie błyszczącego potwora. – Bardzo by mnie to przygnębiło, nie ukrywam.
Szliśmy we trzech wzdłuż imponującego szeregu, aż znaleźliśmy się przy wejściu, obok samochodu Gerarda.
– Dwa tygodnie, panie McGregor – powiedział Kenneth Charter. Energicznie uścisnął nam dłonie. – Niezbyt duże szanse, co?
– Postaramy się o wyniki – zapewnił go Gerard głosem maklera giełdowego.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
– Masz jakieś pomysły? – zapytał McGregor natychmiast, jeszcze zanim wyjechaliśmy z terenów przemysłowych.
– Właściwie tylko jeden. Po co w ogóle jestem ci potrzebny?
– Ze względu na swoją wiedzę, jak już powiedziałem. A także dlatego, że ludzie z tobą rozmawiają.
– Co masz na myśli?
– Kenneth Charter powiedział ci znacznie więcej niż mnie na temat swojego syna. Flora twierdzi, że lubi mówić do ciebie, bo słuchasz. Mówi, że słyszysz nawet to, co nie zostało powiedziane. To mnie szczególnie uderzyło. To najbardziej przydatna cecha u detektywa.
– Nie jestem…
– Nie. Jeszcze jakieś spostrzeżenia?
– No… czy widziałeś cały notes syna podczas poprzedniej wizyty?
– Owszem. Z jakiegoś powodu Charter nie chciał mi go dać, więc odbiłem na jego kopiarce każdą stronę, na której były zapiski. Tak jak powiedział, były tam jakieś numery telefonów i kilka notatek dotyczących spraw do załatwienia. Sprawdziliśmy te numery, ale wydają się niegroźne. Mieszkania przyjaciół, lokalne kino, klub bilardowy i fryzjer. Żadnych poszlak co do tego, jak poznał Zaraca, jeśli to miałeś na myśli.
– Tak.
– Zaraz ci pokażę te odbitki. Zobaczymy, czy zauważysz coś, co nam umknęło.
Mało prawdopodobne, pomyślałem. – Czy on rzeczywiście jest w Australii?
– Syn? Tak. Pierwszą noc po przyjeździe spędził w motelu w Sydney. Ojciec zarezerwował miejsce, a syn z niego skorzystał. To sprawdziliśmy. Potem jednak zgubiliśmy trop, wiemy jedynie, że nie wykorzystał biletu powrotnego. Możliwe, że nie wie o śmierci Zaraca. A jeśli wie, to niewykluczone, że postara się zniknąć jeszcze dalej z pola widzenia. W każdym razie Kenneth Charter polecił nam, żeby go nie szukać i podporządkujemy się temu. Mamy przyjąć „Silver Moondance” jako punkt wyjścia, co mówiąc szczerze, po śmierci Zaraca nie jest takie łatwe.
Zastanowiłem się chwilę i zapytałem: – Czy możesz się czegoś dowiedzieć od policji?
– Czasami. To zależy.
– Będą szukali Paula Younga – wyjaśniłem.
– Kogo?
– Flora o nim nie wspomniała? Człowieka, który zjawił się w „Silver Moondance” z centrali, jak powiedział. Przyszedł, kiedy byłem tam z sierżantem Ridgerem, który zabrał mnie tam, żebym próbował Laphroaig.
Gerard wzdrygnął się. – Flora powiedziała, że jeden z kierowników przyszedł, kiedy próbowałeś whisky i wina, i że był wściekły. Pokręciłem głową. – To nie był kierownik.
Opowiedziałem Gerardowi szczegółowo o wizycie Paula Younga. Słuchając mojej opowieści, jechał coraz wolniej.
– To zmienia sytuację – orzekł niemal odruchowo, kiedy skończyłem. – Co jeszcze wiesz, a czego Flora mi nie powiedziała?
– Barman jest homoseksualistą – powiedziałem nonszalancko. Gerard nie uśmiechnął się.
– Poza tym… – westchnąłem – Larry Trent kupił konia za trzydzieści tysięcy funtów. Nie powiedziała ci o tym?
– Nie. A czy to ważne?
Opowiedziałem historię Ramekina, który zniknął. – Może „Silver Moondance” przynosiła takie dochody, ale wątpię w to. Larry Trent płacił za trening pięciu koni, co wymaga trochę pieniędzy, i grał tysiącami. Wygrywają bukmacherzy, nie hazardziści.
– Kiedy Larry Trent kupił tego konia?
– Na aukcji w Doncaster przed rokiem.
– Przed kradzieżą whisky – stwierdził z żalem.
– Przed tą konkretną kradzieżą. Niekoniecznie przed tym, zanim wszystkie czerwone wina w jego piwnicy zaczęły smakować tak samo.
– Chcesz pełny etat?
– Nie, dziękuję.
– A jak myślisz, co się stało z Ramekinem?
– Można by przypuszczać, że został wywieziony za granicę i sprzedany.
10
Na zapleczu rzędu domów, w których mieścił się mój sklep, biegła droga dowozowa, prowadząca do wielu małych podwórek. Wychodziły na nie drzwi na tyłach domów, dzięki czemu towary można było ładować i wyładowywać bez przenoszenia wszystkiego przez wejście od frontu i cały sklep. Właśnie na takie podwórko prowadziły zaryglowane drzwi obok mojego magazynu i na tym podwórku zwykle parkowaliśmy furgonetkę i samochód.
Tej niedzieli furgonetkę miała pani Palissey. Rover combi został na miejscu – gdzie go zostawiłem, zanim przyjechał po mnie Gerard. Kiedy wróciliśmy o szóstej, mimo moich protestów Gerard uparł się odwieźć mnie na samo podwórko, żeby oszczędzić mi konieczności przejścia nędznych stu metrów.
– Daj spokój – oponowałem.
– Żaden problem.
Jechał wolno, zapowiedział, że skontaktuje się ze mną następnego dnia, bo zostało nam jeszcze sporo do omówienia. Zgodnie z moimi wskazówkami skręcił na trzecie podwórko po lewej.
Obok mojego samochodu stała średniej wielkości furgonetka, tylne drzwi były szeroko otwarte. Przyjrzałem się jej lekko zaskoczony, bo dwa sąsiednie sklepy, z którymi dzieliłem to podwórko, to był fryzjer i konfekcja, obydwa zamknięte w niedziele.
Kolejnym moim bliskim sąsiadem, korzystającym jednak z sąsiedniego podjazdu, była chińska restauracja na wynos, otwarta bez przerwy; pomyślałem więc, że furgonetka przez pomyłkę wjechała na moje podwórko.