Выбрать главу

Skinął głową, zamknął notes, schował go do kieszeni i oddalił się przepisowo, a ja zaniosłem butelkę St Estephe do kantorka. Schowałem ją jednak do torby, tej samej, w której Ridger ją przyniósł, żeby nie stała na widoku.

Usiadłem przy biurku, pogrążając się jeszcze głębiej w rodzaj letargu. Czekała jeszcze duża lista zamówień, trzeba ją przygotować do późniejszego rozwiezienia furgonetką, ale nie miałem ochoty się do tego zabierać. Wszystkie dostawy będą opóźnione o jeden dzień. Lampki i szampan na uroczystość osiągnięcia pełnoletności w czwartek… może w czwartek nie będę się czuł tak doszczętnie wyczerpany i kompletnie obolały.

W sklepie rozległy się kobiece głosy. Wstałem powoli i wyszedłem, próbując przywołać uśmiech na usta. Kiedy zobaczyłem, kto jest w sklepie, uśmiech pojawił się bez trudu.

Stała tam Flora, niewysoka, pulchna i zatroskana, tymi swoimi dobrymi oczami wpatrywała się w moją twarz. Obok niej wysoka i wytworna kobieta, którą widziałem przelotnie u boku Gerarda w dniu wypadku z furgonem. Jego żona Tina.

– Tony, skarbie – wykrzyknęła Flora, idąc mi na spotkanie. – Jesteś pewien, że powinieneś tu być? Nie wyglądasz dobrze, mój drogi. Naprawdę powinni cię zatrzymać w szpitalu, to niedobrze, że cię wypuścili.

Pocałowałem ją w policzek. – Nie zgodziłbym się zostać. – Spojrzałem na panią McGregor: – Jak się czuje Gerard?

– O Boże! – wykrzyknęła Flora. – Powinnam was przedstawić… Tino, to jest Tony Beach…

Tina McGregor uśmiechnęła się, co było szlachetne z jej strony, zważywszy, że kłopoty jej męża powstały z mojej winy. W odpowiedzi na moje pytanie wyjaśniła, że Gerardowi rano usunięto kulki, ale zostanie w szpitalu jeszcze jedną noc, żeby dojść do siebie.

– Chciałby się z panem zobaczyć. Dziś wieczorem, jeśli pan może.

– Pójdę do niego.

– Tony, skarbie – wtrąciła Flora – tak bardzo chciałam cię poprosić, ale teraz widzę, jak strasznie jesteś blady, i chyba nie… To na pewno byłoby zbyt wiele.

– Co byłoby zbyt wiele? – spytałem.

– Byłeś tak strasznie uprzejmy, robiąc ze mną obchód stajni, a Jack nadal jest w szpitalu, ciągle nie chcą go wypuścić do domu i on z każdym dniem coraz bardziej się złości…

– Chcesz, żebym po wizycie u Gerarda poszedł do szpitala do Jacka? – domyśliłem się.

– Ależ nie! – wykrzyknęła zaskoczona. – Choć oczywiście bardzo by się ucieszył. Nie… zastanawiałam się tylko… ale to głupio z mojej strony… naprawdę… czy nie pojechałbyś ze mną na wyścigi? – Ostatnie słowa wypowiedziała bardzo szybko i zdawała się trochę zażenowana swoim zachowaniem.

– Na wyścigi…

– Tak. Wiem, że to wygórowane żądanie… ale jutro… biega jeden nasz koń, którego właściciel jest bardzo nieprzyjemny. Jack nalega, żebym koniecznie pojechała, a prawdę mówiąc, przy tym właścicielu czuję się taka zmieszana i głupia. Wiem, że to idiotyczne, ale tak dobrze sobie poradziłeś z tym strasznym Howardem, więc pomyślałam, że może dzień na wyścigach sprawiłby ci przyjemność i że cię poproszę… tyle że to było przed telefonem Tiny, która mi powiedziała o wczorajszym wieczorze… teraz zresztą widzę, że dla ciebie to wcale nie byłaby przyjemność.

Dzień na wyścigach… a dlaczego nie? Może dobrze mi zrobi jeden dzień wolnego. A na pewno nie zaszkodzi.

– Gdzie? – zapytałem.

– Martineau.

Martineau Park, na północny wschód od Oksfordu, duży, popularny i niezbyt odległy tor. Jeśli w ogóle kiedykolwiek jeździłem na wyścigi, to albo do Martineau Park, albo do Newbury, bo do każdego z tych miejsc mogłem dojechać w czterdzieści minut i przy uprzejmej zgodzie pani Palissey połączyć to z godzinami otwarcia sklepu.

– Dobrze, pojadę.

– Ale Tony, skarbie… jesteś tego pewien?

– Absolutnie. Chętnie to zrobię.

Widać było, że Flora poczuła wyraźną ulgę. Powiedziała, że następnego dnia przyjedzie po mnie o pierwszej i na pewno odwiezie mnie z powrotem na szóstą. Koń startuje w najważniejszej gonitwie dnia o trzeciej trzydzieści, a właściciel zawsze potem chce rozmawiać godzinami, analizując każdy krok i jego konsekwencje.

– Zupełnie jakbym mogła mu coś powiedzieć – oświadczyła zdesperowana Flora. – Tak bardzo bym chciała, żeby ten koń wygrał, ale Jack się obawia, że to niemożliwe, i dlatego właśnie muszę tam być. Coś strasznego…

Za dwa czy trzy tygodnie skończy się sezon biegów płaskich, a z punktu widzenia Jacka Hawthorna nie będzie to nawet o dzień za wcześnie, pomyślałem. Żadna stajnia nie wytrzyma dłuższej nieobecności dwóch sił napędowych, pozostawiona w rękach łagodnej kobiety pozbawionej zmysłu do interesów i niezbyt zorientowanej.

– Słuchaj właściciela z szacunkiem i zgadzaj się ze wszystkim, co mówi, a uzna, że jesteś wspaniała – poradziłem.

– Tony, skarbie, jakie to podłe – powiedziała, ale mimo wszystko zdawało się, że już nabrała większej pewności siebie.

Poszedłem z paniami na podwórko, bo Flora przyprowadziła Tinę głównie po to, żeby zabrała samochód Gerarda. Okazało się, że Tina ma kluczyki, dostała je od Gerarda poprzedniego wieczoru. Przez chwilę patrzyła bez słowa na roztrzaskaną przednią szybę i rozwaloną tapicerkę, potem odwróciła się do mnie, bardzo czujna i napięta, starannie ukrywając emocje.

– Już po raz trzeci strzelano do niego – powiedziała.

Wieczorem poszedłem go odwiedzić. Siedział wsparty na poduszkach; trzy pozostałe łóżka w pokoju były puste. Niebieskie zasłony, zapachy szpitala, duże nowoczesne przestrzenie, błyszczące podłogi, bardzo nieliczni ludzie.

– Straszliwie nudno. Straszliwie bezosobowo – powiedział. – Poczekalnia do otchłani. Ciągle ktoś przychodzi, czyta moją kartę, żeby sprawdzić, dlaczego tu jestem, i znowu znika, żeby już więcej się nie pojawić.

Rękę miał na temblaku. Był świeżo ogolony, uczesany, bardzo pozbierany i opanowany. W nogach łóżka wisiała karta choroby, o której wspomniał, więc ja też wziąłem ją do ręki i przeczytałem.

– Gorączka dziewięćdziesiąt dziewięć w skali Fahrenheita, puls siedemdziesiąt pięć, dochodzisz do siebie po postrzałach śrutem, który został usunięty. Jutro wypis.

– I nie jest to zbyt wcześnie.

– Jak się czujesz?

– Zbolały. Niewątpliwie tak samo jak ty.

Potwierdziłem skinieniem głowy, odwiesiłem kartę i usiadłem na krześle.

– Tina powiedziała, że to już trzeci raz.

Uśmiechnął się krzywo. – Nigdy do końca nie zaakceptowała mojej pracy. Kiedyś wycelował do mnie defraudant. Bardzo niezwykłe, to na ogół tacy łagodni ludzie. Pewnie zgodnie z regułą nawet morderstwo mu się nie udało. Posłużył się zbyt małym pistoletem i trafił mnie w biodro. Nie potrafił utrzymać broni… mógłbym przysiąc, że zamknął oczy, zanim strzelił…

– Drugi raz nie strzelał?

– No, prawdę mówiąc, trochę go popędzałem. Upuścił broń i zaczął płakać. Żałosna sprawa.

Spojrzałem na niego z szacunkiem. Popędzanie kogoś, kto do człowieka strzela, nie odpowiada moim wyobrażeniom o patosie.

– A następny raz?

Gerard wykrzywił się. – No, trochę gorzej. Tym razem szanse pół na pół. Po tym wydarzeniu Tina żądała ode mnie obietnicy, że będę pracował tylko w biurze, ale sam wiesz, że tak się nie da. Jeśli ściga się przestępców, zawsze istnieje szansa, że zwrócą się przeciwko tobie, nawetjeśli chodzi tylko o szpiegostwo przemysłowe, którym zazwyczaj się zajmuję. – Znowu uśmiechnął się ironicznie. – Jednak nie strzelił do mnie nielojalny chemik, który sprzedał tajemnice swojej firmyjej największym rywalom. Zrobił to jego ojciec. Niesamowite. Nie chciał uwierzyć w winę swojego wspaniałego synka. Dzwonił chyba ze sześć razy, wykrzykując, że posłałem do więzienia najbardziej błyskotliwego przedstawiciela całego pokolenia, żeby zrobić mu na złość i zniszczyć karierę, bo ukrywałem kogoś innego. Miał zupełną obsesję. Chory psychicznie. W każdym razie któregoś dnia czekał na mnie przed biurem. Przeszedł kawałek po chodniku i strzelił mi w pierś. – Westchnął. – Nigdy nie zapomnę jego twarzy. Triumfujące zło… absolutne szaleństwo.