– I co się z nimi stało? – spytałem zafascynowany.
– Ojciec z przerwami w domu bez klamek. Nie wiem, co się dzieje z synem, chociaż już dawno pewnie wyszedł z więzienia. Smutne. Taki zdolny młody człowiek. Duma i radość ojca.
Zaciekawiło mnie to. – Czy próbujesz się czasem dowiedzieć, co się dzieje z ludźmi, których złapiesz… później?
– Nie, nieczęsto. Na ogół są oni próżni, zachłanni, bez serca, podstępni. Nic mnie nie obchodzą. Można ich żałować, ale zazwyczaj współczuję ich ofiarom.
– Nie tak jak w tym starym dowcipie.
– Jakim dowcipie?
– O mężczyźnie, który znalazł się wśród złodziei, a oni pobili go, okradli i zostawili w rynsztoku skrwawionego i nieprzytomnego. Nadeszło dwóch socjologów, popatrzyli na leżącego ijeden z nich mówi: „Ten, który to zrobił, potrzebuje naszej pomocy”.
Gerard zachichotał i skrzywił się lekko, przytrzymując ramię zdrową ręką.
– Nie możesz uważać, że moja historia jest normalna. Po prostu miałem pecha. Jeszcze tylko jeden z kolegów w naszej firmie odniósł kiedyś rany. Nie zapominaj, że większość policjantów przechodzi bez szwanku cały okres pracy zawodowej.
Nie wszyscy, pomyślałem.
– Tym razem twój pech był moją głupotą – usprawiedliwiałem się. Ostrożnie, sztywno pokręcił głową. – Nie obwiniaj się. Wróciłem na podwórko z własnej woli. I na tym poprzestańmy, zgoda?
Z wdzięcznością pomyślałem, że jest wspaniałomyślny, jednak w dalszym ciągu czułem się winny. Zawsze mi się wydawało, że rozgrzeszenie to fałsz. Błądzenie to rzecz ludzka, ale łatwe przebaczenie daje uczuciową swobodę powtarzania błędów. Nieustanne wybaczanie niszczy ducha. Przy odrobinie szczęścia, pomyślałem, nie powinienem już zrobić niczego, co naraziłoby mnie na przebaczenie Gerarda.
Chyba najlepiej określało go słowo „przyzwoity”. Jako detektyw nie był „barwny” w rozumieniu utworów literackich, co oznacza babiarz, niechluj i pijak. Dobroć, łatwo zauważalna i równie trudna do zdefiniowania, jednak najtrudniejsza ze wszystkich zalet, była widoczna w zdecydowanych rysach jego twarzy. Poważny, racjonalny spokojny, zdawał się nie podlegać psychicznym zawirowaniom dotykającym tak wiele osób, a przejawiającym się w małostkowym napawaniu się własną niewielką władzą, w zarozumiałej napuszoności, w pożerającym niepokoju niepewności siebie. Wszystkie te cechy widywałem na co dzień nie tylko u moich klientów, ale także u ludzi, do których powinniśmy zwracać się z ufnością, u wszelkiego rodzaju urzędników, prawników czy lekarzy. Chociaż nigdy na pewno nie wiadomo, być może Gerard znajdował się w szponach licznych grzechów, może starannie ukrywał swojego pana Hyde’a, ale to, co widziałem, bardzo mi się podobało.
Powiedziałem mu o liście zakupowej złodziei, którą znalazł Brian, dałem mu jedną jej odbitkę i wyjaśniłem, że mógł to napisać własną ręką Paul Young.
– Wielkie nieba! – wykrzyknął, czytając. – Mógłby równie dobrze podpisać wyznanie!
– Mhm.
– Wiadomo, po co była złodziejom spisana lista – powiedział. – Wszystkie te francuskie nazwy. Musieli mieć możliwość porównania. W przeciwnym razie nigdy nie byliby pewni, czy wzięli to, co trzeba.
– Chyba że znaliby na pamięć etykiety. Gerard podniósł wzrok znad kartki papieru.
– Chcesz powiedzieć, że włamywacze nie są autorami całego oszustwa?
– Gdyby byli, nie potrzebowaliby spisu.
– Fakt. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Jak myślisz, czy są to mordercy Zaraca?
Otworzyłem usta i zaraz je zamknąłem, ale kiedy minął drobny szok, powoli i niezdecydowanie pokręciłem głową.
– Nie wiem. Byli brutalni… ale w pewnym momencie, kiedy ten większy wyjął broń z furgonetki i wycelował we mnie, wyraźnie się zawahał. Gdyby uczestniczył już w morderstwie Zaraca… czy nie zabiłby mnie od razu?
Gerard zastanawiał się chwilę.
– Trudno powiedzieć. Zarac umarł z dala od Chińczyka z daniami na wynos. Wahanie mógł spowodować znacznie bardziej publiczny charakter podwórka. Jednak ludzie, którzy na złodziejską wyprawę zabierają broń, musieli choćby przez chwilę myśleć o zabiciu, nie zapominaj o tym.
Nie zapomnę, pomyślałem.
– Dlaczego zostałeś detektywem? – spytałem z ciekawością.
– Nie mów „detektywem”. Tina tego nie lubi.
– A więc konsultantem dochodzeniowym.
– Zostałem porwany z college’u w czasach, gdy praca detektywa mojemu niedojrzałemu umysłowi jawiła się w całym swym splendorze. – Znowu lekko krzywy autodrwiący uśmieszek. – Kończyłem kurs księgowości i chodziłem do szkoły biznesu, ale nie marzyłem o tym, by te nauki stosować w życiu. Prawdę mówiąc, te perspektywy raczej mnie odstraszały. Pewnego dnia wspomniałem w rozmowie z jednym z moich wujów, że chętnie poszedłbym pracować w policji, tylko że wywołałoby to masowe ataki serca w rodzinie. Był przy tym jego przyjaciel, który zapytał, dlaczego nie wstąpię do policji gospodarczej… oczywiście nawet nie wiedziałem, o czym on mówi, ale skierował mnie do agencji i chyba coś im szepnął. Zaproponowali mi próbną pracę przez rok i zaczęli mnie uczyć, jak się prowadzi poszukiwania… To była inna agencja, nie Deglet’s. Ale Deglet’s nas przejął, a ja byłem już częścią umeblowania i wyposażenia.
– Żałowałeś kiedyś?
Odparł zamyślony: – Bardzo modne jest tłumaczenie wszelkich przestępstw wpływem środowiska i wychowania, stałe obarczanie winą kogoś innego, nigdy danego winowajcy. Że niby nikt się nie rodzi zły i tak dalej. Gdyby nie nędzne mieszkanie, brutalny ojciec, bezrobocie, kapitalizm i tak dalej, i tak dalej… Pewnie słyszałeś to wielokrotnie. I spotykasz złoczyńcę z dobrego domu, który ma normalnych rodziców, pracę i nie może się powstrzymać od sięgnięcia do kasy. Widziałem bardzo, bardzo wielu takich. To właśnie ich śledzę. Czasami można wskazać na szczególny zbieg okoliczności, który sprzyjał ich złodziejstwu, szpiegostwu czy zdradzie zaufania, ale przekonuję się, że tak wielu z nich po prostu czuje potrzebę bycia nieuczciwym. Często nie z czystej konieczności, tylko dlatego, że to ich ekscytuje. I bez względu na to, jak na nich patrzysz, czy jak na biedne ofiary społeczeństwa, czy grabieżczych najeźdźców, niszczą wszystkich na swojej drodze. – Zmienił pozycję na poduszkach. Byłem wychowany w szacunku dla tego najbardziej staroświeckiego pojęcia, jakim jest fair play. Nawet obecny znużony świat potrafi przyznać, że wojna nie jest tak całkiem sprawiedliwa… a ja próbuję przywrócić fair play. Osiągam zwycięstwa w skromnym zakresie, a co minutę rodzi się następny oszust komputerowy… O co ty mnie pytałeś?
– Już mi odpowiedziałeś.
Przesunął koniuszkiem języka po wargach, jakby czuł, że są wysuszone. – Możesz mi podać wodę?
Podałem mu szklankę i odstawiłem ją na miejsce, gdy skończył pić.
Bądź wdzięczny za wszelkie łajdactwo, pomyślałem. Zależy od niego praca milionów, w tym i Gerarda. Policjanci, prawnicy, inspektorzy podatkowi, strażnicy więzienni, urzędnicy sądowi, ochroniarze, ślusarze, producenci alarmów antywłamaniowych… Co by z sobą poczęli jak świat długi i szeroki, gdyby nie różne twarze Kaina.
– Gerard…
– Słucham?
– Od czego się zaczynają i na czym się kończą moje obowiązki konsultanta?