Byłem rozbawiony, ale i lekko speszony jej spostrzegawczością. Już pierwszego dnia pracy w charakterze generalnego pomocnika w sklepie z winem, podczas zamiatania i przenoszenia skrzynek, zorientowałem się, że mój głos nie pasuje do otoczenia, toteż odpowiednio go zmodyfikowałem. Przekonałem się, że chodziło głównie o to, żeby artykułować nie z głębi gardła, ale blisko zębów, odwrotnie do tego, czego nauczyłem się z takim trudem, starając się mówić po francusku jak Francuz.
– Będę się starał jak najlepiej naśladować Jimmy’ego – obiecałem. – A propos, jak on się czuje?
– Dzięki Bogu, dużo lepiej. Wyraziłem radość z tego powodu.
– Wiesz, Orkney uważa, że Jack jest jego własnością – powiedziała, wracając do gnębiącego ją tematu. – Nie znosi, kiedy Jack rozmawia z innymi właścicielami. – Zwolniła przed rondem i westchnęła. – Niektórzy właściciele są straszliwie zazdrośni, choć pewnie nie powinnam o tym mówić, ale Orkney bardzo się irytuje, jeśli w tej samej gonitwie co jego koń biegnie jeszcze inny podopieczny Jacka.
Prowadziła samochód dobrze i automatycznie, myślami daleka od drogi. Powiedziała, że zwykle ona wozi Jacka na wyścigi, on lubi czytać i rozmyślać, a w drodze powrotnej śpi. – Chyba jedyne chwile, kiedy siedzi spokojnie, więc pewnie dobrze mu to robi.
– W jakim wieku jest Orkney? – spytałem.
– Chyba zbliża się do pięćdziesiątki. Produkuje jakieś zupełnie niewymawialne sztuki bielizny, ale nigdy nie powie dokładnie, co to jest. Skarbie, on o tym też nie lubi mówić. – Niemal zachichotała. – Reformy z czasów dyrektoriatu? Jak myślisz?
– Będę pamiętał, żeby o to nie pytać – oświadczyłem z ironią. – Reformy z czasów dyrektoriatu! Chyba nie noszą ich już nawet prababcie?
– Można je zobaczyć w tych niewielkich ogłoszeniach w sobotnich gazetach, obok urządzeń do zachowania prostych pleców, jeśli ktoś się garbi, i dźwiękowych alarmów, które właściwie nie wiadomo do czego służą, i wielu innych zadziwiających rzeczy. Zauważyłeś?
– Nie – odparłem z uśmiechem.
– Czasami myślę o ludziach, którzy to wszystko kupują. Jak bardzo różne jest życie każdego z nas!
Spojrzałem na jej krągłą i dobroduszną twarz, schludne siwiejące włosy, kolczyki z pereł i nie po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że treść jej wypowiedzi świadczy o znacznie większej przenikliwości niż forma ich wypowiadania.
– Powiedziałam ci, skarbie, że Orkney ma lożę na wyścigach, prawda? Więc jak tylko dojedziemy, zaraz tam pójdziemy, no i oczywiście po gonitwie na długie godziny, on nie może przestać analizować. Pewnie będzie tam z nim kobieta… Mówię ci o tym, skarbie, bo ona nie jest jego żoną, a on nie lubi, jak ludzie o to pytają, więc nie pytaj żadnego z nich, czy są małżeństwem, dobrze?
– Sporo tych tematów, o których nie lubi mówić.
– O tak, to bardzo niezręcznie, ale jeśli będziesz trzymał się koni, wszystko będzie dobrze. On tylko o tym lubi mówić i będzie to robił przez cały wieczór, a naturalnie ja akurat tego nie potrafię, o czym dobrze wiesz.
– A jeszcze jakaś niebezpieczna cegła? – spytałem. – Religia, polityka, historia średniowiecza?
– Tony, skarbie, przekomarzasz się ze mną. – Skręciła do bramy wjazdowej do Martineau Park, strażnik przy bramie machnął przyzwalająco ręką, najwyraźniej ją rozpoznał. – Nie zapomnij, że jego koń nazywa się Breezy Palm, jest to dwuletni ogier, w tym sezonie biegał dziewięć razy i dwa razy wygrał, a raz wyrwał się z boksu startowego i niemal stratował pomocnika startera, więc lepiej może, żebyś o tym też nie wspominał.
Zaparkowała samochód, ale nie wysiadła od razu, założyła odpowiedni kapelusz i nachylała go pod odpowiednim kątem we wstecznym lusterku.
– Skarbie, nawet nie zapytałam, jak twoja ręka, bo nie ulega wątpliwości, że cię boli.
– Widać to? – rzuciłem lekko zmartwiony.
– Skarbie, kiedy ruszasz ręką, krzywisz się.
– Ou!
– Czy nie byłoby lepiej trzymać ją na temblaku?
– Chyba lepiej się nią posługiwać.
Spoczął na mnie jej łagodny wzrok. – Wiesz, drogi Tony, myślę, że najpierw powinniśmy pójść do sali pierwszej pomocy i pożyczyć taki wąski czarny temblak, jakiego używają dżokeje od biegów z przeszkodami, kiedy coś sobie złamią. Dzięki temu nie będziesz musiał się z nikim witać, a zauważyłam, że wczoraj unikałeś witania się z Tiną. Ludzie też nie będą na ciebie wpadać, kiedy zobaczą, że powinni uważać.
Zatkało mnie. Poszliśmy do ambulatorium pierwszej pomocy, gdzie Flora dostała to, czego chciała, dzięki mieszance wdzięku i natręctwa. Wyszedłem stamtąd z uczuciem wdzięczności, co nie przeszkadzało, że czułem się również głupio.
– Tak jest lepiej, skarbie – orzekła, kiwając głową. – Teraz możemy iść do loży Orkneya. – Zniknęło gdzieś całe zdecydowanie, tak wyraźne w ambulatorium. – O Boże, przy nim czuję się tak głupia i niezdarna, jakbym ciągle jeszcze była w szkole.
– Wyglądasz na osobę opanowaną, dobrze ubraną, która potrafi każdemu stawić czoło – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Pozbądź się wszelkich wątpliwości.
Jednak jej wzrok był pełen tych wątpliwości, a oddech krótki i nerwowy, kiedy winda wiozła nas na czwarte piętro.
Trybuny na torze wyścigowym w Martineau Park należą do najlepszych w kraju, zaprojektowane i zbudowane w całości za jednym zamachem, nie modernizowane po kawałku, jak to się działo na innych torach. Mniej więcej w 1950 roku stare trybuny osiągnęły niebezpieczny stan zrujnowania, więc postanowiono je rozebrać i budować od początku. Można było co prawda czepiać się tuneli wentylacyjnych (działalność szkoły architektonicznej pozbawionej znajomości elementarnych praw fizyki), uniknięto jednak katastrof związanych z obniżaniem kosztów, znanych z innych torów. Tutaj można było na przykład niemal z każdego miejsca oglądać gonitwy, siedząc pod dachem, a potem celebrować wygrane w barach wystarczająco dużych, by pomieścić cały tłum. Wokół paradnego ringu istniała ogrzewana (lub chłodzona) oszklona galeria, a miejsca, gdzie rozsiodływano konie po biegu, były zadaszone (jak w Aintree), dzięki czemu wszystkie poklepywania pleców mogły się odbywać na sucho.
Dwie długie kondygnacje umieszczonych wysoko lóż były dostępne z zamkniętych korytarzy. Kiedy wysiedliśmy z windy, kelnerki pchały tace na kółkach pełne jedzenia; o ileż lepsza sytuacja niż w Ascot, gdzie przepychały się z tacami przez otwarte galerie, a w powietrzu często fruwały ekierki. Prawdę mówiąc, Martineau Park był niemal zbyt komfortowy jak na brytyjski tor.
Flora prowadziła mnie do loży pełna najgorszych przeczuć. Pomyślałem, że Orkney Swayle nie może być aż tak onieśmielający, jak jej się wydaje.
Drzwi do loży były otwarte. Oboje z Florą stanęliśmy w progu równocześnie. Pod ścianą stał kredensik, który bynajmniej nie uginał się pod ciężarem potraw i napojów. Resztę przestrzeni zajmowały niewielkie stoły i krzesła, szklane drzwi za nimi prowadziły na balkon widokowy. W prawo od drzwi wejściowych czysta i raczej pusta spiżarnia-służbówka. W loży Orkneya, nie tak jak w innych, które minęliśmy po drodze, nie podawano lunchu. Przy jednym ze stolików siedział samotny mężczyzna, z głową pochyloną nad gazetą i listą gonitw, w ręku trzymał pióro, gotów do robienia notatek.
Flora chrząknęła, powiedziała drżącym głosem „Orkney?” i zrobiła trzy nieśmiałe kroczki w głąb loży. Mężczyzna niespiesznym ruchem obrócił głowę, uniósł pytająco brwi. Nawet kiedy już zobaczył Florę i najwyraźniej ją rozpoznał, nie spieszył się ze wstawaniem. Wreszcie podniósł się, ale w taki sposób, jakby grzeczność była czymś, co właśnie wpadło mu do głowy, a nie instynktownym aktem powitania.