Popatrzyłem na bruzdy zmęczenia najego twarzy i przygarbienie zwykle tak wyprostowanej sylwetki. Byłem od niego dwadzieścia lat młodszy, nie przeszedłem ogólnej narkozy i mimo że nie przemęczałem się zbytnio, czułem się słaby i wykończony, więc on musi się czuć znacznie gorzej. A może powodem tego wcale nie jest obfitość palących kłutych ranek, tylko pozostałości, także po furgonie… ten dreszcz otarcia się o śmierć.
– Moglibyśmy wziąć jedzenie od Sung Li i pojechać do mnie – zasugerowałem nieśmiało. – Gdybyś chciał.
Chciałby, powiedział. Kupi jedzenie, kiedy ja będę obliczał kasę i zamykał sklep. Ile czasu mi to zajmie?
– Pół godziny. Napij się wina.
Westchnął z rezygnacją, usiadł na krześle, które przyniosłem z biura, i uśmiechnął się ponuro na widok naszych dwóch temblaków.
– Bracia bliźniacy – powiedział.
– To pomysł Flory.
– Rozsądna kobieta.
– Przyniosę wino.
W kantorku nalałem w dwa kieliszki trochę autentycznego wina St Estephe i trochę wersji z „Silver Moondance” i zaniosłem je na kontuar.
– Spróbuj obydwu. I powiedz, co myślisz.
– Co to za wina?
– Później ci powiem.
– Nie jestem ekspertem – protestował. Jednak wziął do ust łyk z pierwszego kieliszka, przez chwilę smakował i krzywił się, jakby ssał cytrynę. – Bardzo wytrawne.
– To spróbuj tego drugiego.
Wydawało się początkowo, że to drugie smakuje mu lepiej, ale po chwili przyjrzał mu się uważnie, ostrożnie odstawił kieliszek.
– No i?
Uśmiechnął się. – Pierwsze jest wymagające. Drugie przyjemne… ale lekkie. Powiesz mi pewnie, że to pierwsze jest dużo droższe.
– Całkiem nieźle. To drugie, przyjemne ale lekkie, pochodzi z „Silver Moondance”. A zgodnie z etykietką powinno smakować mniej więcej tak jak to pierwsze.
Zastanawiał się nad rozmaitymi konsekwencjami tej wiadomości.
– Wiele osób może preferować falsyfikat. Ludzie, którzy nie wiedzą, czego oczekiwać.
– Owszem. To niezły trunek. Trudno mu coś zarzucić.
Jeszcze raz wypił łyk autentycznego wina. – Ale w miarę picia zaczynasz je doceniać.
– Gdybym miał je akurat w sklepie, dałbym ci posmakować jedno z wielkich win St Estéphe… Cos d’Estournel, Montrose, Calon-Ségur… ale to jest też dobre wino bourgeois… pełne, zdecydowane.
– Wierzę ci na słowo. Często żałuję, że nie wiem więcej o winach.
– Trzymaj się mnie.
Jeszcze raz sam spróbowałem obu win, było to jakby spotkanie ze starymi przyjaciółmi. Wino z „Silver Moondance” całkiem dobrze zniosło odkorkowanie i opieczętowanie, ale teraz kiedy nalałem z butelki drugą próbkę, reszta niechybnie zacznie się pogarszać. Żeby wino zachowało się w idealnym stanie, musi mieć kontakt z korkiem. Im więcej powietrza dostaje się do butelki, tym większe szkody wyrządza.
Przyniosłem obydwie butelki i pokazałem Gerardowi tę oryginalną, i tę fałszywą. Powtórzyłem mu też, co Henri Tavel miał do powiedzenia na temat fałszerstw.
Wysłuchał mnie uważnie, przez chwilę się zastanawiał, a potem powiedział: – Dlaczego fałszowane wino wydaje ci się znacznie ważniejsze niż fałszowana whisky? Bo tak jest, prawda?
– No, równie ważne.
– Więc?
– Ponieważ… – zacząłem, ale w tym momencie przerwali mi klienci, którzy chcieli wiedzieć, jaki niedrogi trunek będzie pasował do chrupiącej kaczki od Sung Li, do krewetek po pekińsku i wołowiny w sosie ostrygowym.
Gerard słuchał z zainteresowaniem i obserwował kolejnych klientów wychodzących ze sklepu z butelkami Bergerac, Soave i Cotes du Ventoux.
– Sprzedajesz nie tylko wino, ale i wiedzę, prawda?
– Tak. I przyjemność. I kontakty międzyludzkie. Wszystko, czego nie dostaniesz w supermarkecie.
Olbrzymi mężczyzna z załzawionymi oczami wparował na niepewnych nogach do sklepu i donośnym głosem domagał się piwa, bez słowa sprzedałem mu żądany towar. Niezdarnie wygrzebał pieniądze, beknął i wyszedł chwiejnym krokiem. Gerard patrzył na jego plecy z grymasem niesmaku.
– Był pijany – stwierdził.
– Jasne.
– Nic cię to nie obchodzi?
– Nie, jeżeli nie rzyga w sklepie.
– To niemoralne.
Uśmiechnąłem się nieznacznie. – Sprzedaję też ucieczkę.
– Czasową – zaoponował z dezaprobatą, z typową surowością Szkota.
– To lepsze niż nic – powiedziałem. – Poczęstuj się aspiryną. Wydał odgłos, który mógł być kaszlem lub chichotem. – Pewnie od niedzieli żywisz się nią.
– Owszem. – Połknąłem dwie kolejne pastylki, popiłem je St Estèphe, co już samo w sobie było drobną herezją. – Całkowicie opowiadam się za ucieczką.
Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, którego początkowo nie zrozumiałem, dopiero po chwili przypomniałem sobie mój pęd na podwórko.
– No… dopóki nie jestem okradany.
Kiwnął głową ironicznie, przeczekał dwóch kolejnych klientów i dyskusję o tym, czy Sauternes będzie pasowało do baranich kotletów (nie będzie, jedno i drugie będzie smakowało strasznie).
– Więc do czego pasuje Sauternes? Bardzo je lubię.
– Do wszystkiego, co słodkie. Może też do curry. Albo do szynki. Do sera pleśniowego.
– Wielkie nieba! – wykrzyknął Gerard po wyjściu klienta. – Ser pleśniowy ze słodkim winem… to naprawdę dziwne.
– Przyjęcia winno-serowe kwitną dzięki temu.
Rozejrzał się po sklepie, jakby znalazł się w nieznanym świecie.
– A czy w ogóle jest coś, do czego nie można pić wina? – spytał.
– Jeśli o mnie chodzi, to grejpfrut. Wykrzywił się lekko.
– A mówi ci to człowiek, który pije wino nawet do fasoli… który praktycznie używa go nawet do mycia zębów.
– Naprawdę kochasz wino?
Skinąłem głową. – To czarodziejski przypadek natury.
– Co?
– To, że pleśń na winogronach przerabia cukier z winogronowego soku na alkohol. A rezultat jest zachwycający.
– Na miłość boską…
– Nikt nie mógłby tego wymyślić. To po prostu istnieje. Podarunek dla planety. Bardzo elegancki.
– Ale przecież są rozmaite gatunki różnych win.
– Oczywiście, przecież są rozmaite gatunki winogron. Ale liczne szampany robione są z winogron o ciemnej skórce. Nie wszystko więc jest takie, jak się wydaje, co tobie jako detektywowi powinno się podobać.
– Hm – mruknął i omiatał wzrokiem stojaki z butelkami. – Jako detektywowi to najbardziej odpowiadają mi dowody. Masz tu jakiś?
– Jeśli zmieszasz płyn z prochem strzelniczym i podpalisz, a mieszanka pali się równym niebieskim płomieniem, to jest dowód.
Wydawał się lekko ubawiony: – Dowód na co?
– Dowód, że płyn jest przynajmniej w pięćdziesięciu procentach alkoholem. W ten sposób przed trzystu laty udowadniano, że jakiś płyn jest alkoholem, kiedy po raz pierwszy opodatkowano destylowane alkohole. Pięćdziesiąt procent alkoholu, udowodnione w stu procentach. Teraz mierzy się procenty hydrometrem, nie prochem strzelniczym i ogniem. Mniej ryzykowne, można by powiedzieć.
– Proch strzelniczy to coś, czego obydwaj ostatnio mieliśmy za dużo. – Podniósł się sztywno. – Twoje pół godziny minęło. Idę po jedzenie.
14
Gerard przyjechał za mną swoim naprawionym mercedesem. Wkroczył do domu z pachnącymi paczkami od Sung Li.
– To nazywasz domkiem? – spytał sceptycznie, rozglądając się. – To raczej pałac.
– Kiedyś to był niewielki domek ze stodołą, bez połączenia rozpadały się już. Stodoła była dużo większa, stąd te przestrzenie.
Oboje z Emmą planowaliśmy dom z wielką radością, pomieszczenia miały służyć naszemu życiu, tak nam się przynajmniej wydawało, zapewniając również odpowiednie miejsce dla dzieci. Wielka kuchnia na rodzinne posiłki; pokój dzienny, przyszły pokój zabaw, jadalnia dla przyjaciół, liczne sypialnie, duży spokojny salon, odpowiedni na przyjęcia. Przebudowa, wykonywana w trzech etapach, według możliwości finansowych, zajęła nam pięć lat. Emma spokojnie czekała, chciała, żeby gniazdo było zupełnie gotowe na przyjęcie piskląt, i niemal dokładnie w chwili, gdy wszystko zostało skończone, zaszła w ciążę.