– Myślisz, że to może mieć jakieś znaczenie?
– Jako dodatek do tego, co już o nim wiemy. Tak myślę.
– I dlaczego się nimi posłużył? Dlaczego po prostu nie roztrzaskał mu czaszki?
– No właśnie, dlaczego?
– Może jako ostrzeżenie dla innych. Albo jakaś psychoza. W każdym razie wyjątkowo paskudnie. – Wypił trochę brandy. Na ożywienie umysłu w osłabionym ciele. – Nasz pan Young to biznesmen w średnim wieku z aparatem słuchowym, czarnym rollsem, który ma powód, żeby nosić przy sobie gipsowy bandaż. Szkoda, jak to mówią, że nie możemy tego wpuścić w komputer.
– Każdy szanujący się komputer wyplułby nazwisko jakiegoś chirurga laryngologa.
Gerard wydawał się zaskoczony.
– Tak myślisz…? Nie, to bez sensu.
– Komputer wypluwa tylko to, czym zostanie nakarmiony.
– Podczas gdy człowieka można nakarmić niezliczoną liczbą faktów i nie otrzymać żadnego połączenia. – Westchnął z rezygnacją. – W porządku. Prace do wykonania. Dowiedzieć się, czy Larry Trent ma brata. Sprawdzić, jak Kenneth junior poznał Zaraca. Zbadać rozlewnie. A propos, Rannoch przysłał nam profilowe analizy ładunków, które przewożą cysternami Chartera. Jeśli udałoby ci się wydostać próbkę z „Silver Moondance” od twojego kumpla Ridgera, mogę zamówić porównanie. Żeby mieć dowód, nie tylko domysły. Jeszcze coś?
– No… – zawahałem się.
– Mów.
– Ramekin. Ten koń, którego Larry Trent kupił rok temu na aukcji w Doncaster, gdzie widziała go Flora. Jeśli Ramekina wysłano za granicę, ktoś musiał go przewieźć. Nie ma tak wielu przewoźników. Będą mieli Ramekina w swoich księgach… konie wyścigowe mają paszporty, tak jak ludzie. A poza tym mnóstwo dokumentów eksportowych. Jeśli uda nam się znaleźć przewoźnika, poznamy punkt docelowy. Larry Trent mógł zawsze korzystać z tego samego przewoźnika i sprzedawać wszystkie konie przez jednego agenta w to samo miejsce… Jeśli ułoży się trasę, by użyć tego określenia, to już się nią jeździ. Agent po tamtej stronie mógłby wiedzieć, to wcale niewykluczone, za czyje pieniądze kupowano konie. Kto jest prawdziwym właścicielem, w imieniu którego działał Larry Trent.
Gerard słuchał bardzo uważnie, powiedział jednak: – To dość niepewny strzał.
– Być może.
– Zorientuję się, co się z tym wiąże.
– Chcesz, żebym ja się tym zajął?
Zaprzeczył ruchem głowy. – Jeśli w ogóle się tym zajmiemy, zrobimy to w biurze. Mamy książki telefoniczne o krajowym zasięgu i personel przyzwyczajony do takich działań. Zachowują się niezwykle oficjalnie i osiągają wprost zadziwiające rezultaty. Najpierw zajmą się rozlewniami, ich sprzedażą i wynajmem, to trudne zadanie, ale bardziej obiecujące.
– Pewnie byłoby to zbyt proste… – zacząłem nieśmiało.
– Co?
– Chodzi mi o to… że można by od tego zacząć… nie ma nic do stracenia.
– Nie możesz jaśniej?
Poczułem się głupio, ale powiedziałem: – Zacząć od rozlewni, do których cysterny Chartera dostarczały czerwone wino.
Gerard przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, nawet nie mrugnąwszy powieką.
– Zgoda – rzekł w końcu bez specjalnego nacisku. – Od nich zaczniemy. Jak mówisz, nie mamy nic do stracenia. – Popatrzył na zegarek i wypił przedostatni łyk brandy. – Tina nie wpuści mnie do domu.
– Zawsze możesz przyjść tu.
Nie chciałem, żeby w moim głosie zabrzmiała samotność, ale widocznie tak to usłyszał. Popatrzył na ślubne zdjęcie moje i Emmy, które stało w srebrnej ramce na stoliku obok niego. Staliśmy na nim roześmiani pod prysznicem bąbelków z butelki szampana, którą potrząsał mój drużba. Emma lubiła to zdjęcie, bo miało taki klimat swobody. „Państwo młodzi wyglądają zwykle jak figury woskowe – mówiła. – A tu przynajmniej widać, że jesteśmy żywi.”
– Tworzyliście bardzo przystojną parę – zauważył spokojnym głosem Gerard. – I szczęśliwą.
– Tak.
– Na co umarła?
Zapytał o to wprost, bez emocji, więc po chwili odpowiedziałem mu tym samym tonem, tak jak się nauczyłem, jakby dotyczyło to kogoś innego-
– Miała krwotok podpajęczynówkowy. Jakiś tętniak. Naczynie krwionośne rozlało się w mózgu.
– Hm… – Popatrzył na fotografię. -…a ile miała lat?
– Dwadzieścia siedem.
– Taka młoda.
– Podobno to się może zdarzyć w każdym wieku.
– Tak mi przykro.
– Była w ciąży – powiedziałem ku własnemu zaskoczeniu.
Nigdy tego nie mówiłem. Zazwyczaj ograniczałem się do absolutnego minimum. Ale zorientowałem się, że po miesiącach milczenia zaczynam powoli opowiadać wszystko Geradowi. Chciałem mu to powiedzieć i nie chciałem zarazem, starałem się mówić głosem pewnym i nie rozpłakać się… Boże, żeby tylko się nie rozpłakać.
– Chyba od zawsze miewała bóle głowy. Potem bóle krzyża. Nic określonego. Po prostu bóle w krzyżu. Wszyscy kładli to na karb ciąży. Mijały… do następnego razu. Niemal co tydzień, przez dzień czy dwa. Pewnej niedzieli, kiedy była już niemal w szóstym miesiącu, obudził ją jeden z ataków tego bólu, dość silny. Wzięła kilka aspiryn, ale nigdy jej specjalnie nie pomagały. Rano ból się pogorszył; kiedy szedłem na południową szychtę do sklepu, powiedziała, że się położy i prześpi całą sprawę. Ale kiedy wróciłem, płakała… jęczała z bólu. Próbowałem wezwać lekarza, ale trwało to wieki, było przecież niedzielne popołudnie… wreszcie przyjechała karetka… ale wtedy ona już mnie błagała… błagała, żebym ją pozbawił przytomności. Jak mogłem to zrobić? Obydwoje byliśmy przerażeni… straszliwie wystraszeni… to było tak nieubłagane… w karetce przechodziła nieopisane męki… tłukła się pięściami w głowę… nic nie mogłem poradzić… nie mogłem jej nawet objąć… krzyczała, wiła się, skręcała z bólu. Pod koniec jazdy zaczęła tracić przytomność, cieszyłem się z tego ze względu na nią, choć już wtedy obawiałem się… no, bałem się.
– Bardzo ci współczuję.
Przez chwilę wspominałem przeszłość, po czym przełknąłem ślinę i chłodno, spokojnie opowiedziałem mu resztę.
– Przez cztery dni była nieprzytomna, w coraz gorszym stanie. Byłem przy niej. Pozwolili mi. Powiedzieli, że nie mogą ocalić dziecka, że jest za wcześnie. Może za miesiąc… Powiedzieli mi, że to naczynie krwionośne musiało przeciekać od bardzo dawna… to krew wyciekająca do mózgu i do rdzenia kręgowego powodowała bóle głowy i kręgosłupa… ale nawet gdyby zdiagnozowali to wcześniej, niewiele mogliby poradzić… pewnego dnia otworzyłoby się szerzej, tak jak to się stało… więc może lepiej, że nie wiedzieliśmy o niczym.
Zamilkłem. Bez łez. W tym momencie nie mógłbym znieść jedynie współczucia, a tego Gerard mi nie oferował.
– Życie jest potwornie niesprawiedliwe – powiedział spokojnie.
– Fakt.
Nie powiedział, że przejdzie mi to, że czas to najlepszy lekarz. Nie powiedział, że znajdę inną kobietę. Że znowu się ożenię… Gerard coraz bardziej mi się podobał.
– Dziękuję, że mi powiedziałeś.
– Zwykle tego nie robię – usprawiedliwiłem się.
– Wiem. Słyszałem od Flory. Zamykasz się w sobie, powiedziała, jeśli ktokolwiek zapyta.
– Flora bez przerwy coś gada.
– Gadanie czasami bardzo dobrze robi.
Milczałem. Powiedziawszy mu o Emmie, odczułem rodzaj ulgi. Gadanie pomaga. Czasami.
Skończył brandy i wstał, szykując się do wyjścia.
– Jeśli coś ci przyjdzie do głowy, zadzwoń.
– Dobra.
Szedł w stronę drzwi, ale zatrzymał się przy stoliku, na którym stało jeszcze kilka zdjęć w ramkach i kolekcja muszelek Emmy.
– To twoja matka? – spytał, podnosząc zdjęcie kobiety na koniu wśród stada ogarów. – Bardzo przystojna.