– Tak, matka.
Odstawił zdjęcie. Wziął do ręki następne. – Ojciec?
– Tak.
Patrzył na rozbawioną twarz ponad mundurem pułkownika z podwójnym rzędem medalowych baretek, na światło w oczach i wychylenie podbródka, na zdecydowane wargi w półuśmiechu.
– Jesteś do niego podobny – powiedział.
– Tylko zewnętrznie. – Odwróciłem głowę. – Kochałem go, kiedy byłem mały. Uwielbiałem wręcz. Zmarł, kiedy miałem jedenaście lat.
Gerard odstawił zdjęcie i przyjrzał się pozostałym. – Nie miałeś żadnych braci ani sióstr?
– Nie. – Uśmiechnąłem się nieznacznie. – Moje narodziny zakłóciły cały sezon łowiecki. Raz wystarczy, stwierdziła mama.
Gerard spojrzał na mnie. – To ci nie przeszkadza?
– Nie, nigdy mi nie przeszkadzało. Nigdy nie czułem się źle w samotności, dopóki nie poznałem czegoś innego. – Gwałtownie wzruszyłem ramionami. – Zasadniczo dobrze się czuję sam. W końcu znowu tak będzie.
Gerard jedynie skinął głową, przeszedł przez hall do kuchni, skąd wyszedł tylnymi drzwiami. Nie podaliśmy sobie ręki, bo każdy z nas miał rękę na temblaku.
– Bardzo owocny i ciekawy wieczór – powiedział.
– Twoje towarzystwo sprawia mi przyjemność. Wydał się tym zaskoczony. – Naprawdę? A dlaczego?
– Nie oczekujesz zbyt wiele.
– Na przykład?
– No… chińszczyzna na wynos jedzona na kolanach… – W istocie nie o to mi chodziło, ale to wystarczyło.
Chrząknął znacząco, wyczuł ten mój wykręt i nie godził się z tym. – Oczekuję więcej, niż sądzisz. Nie doceniasz sam siebie. – Uśmiechnął się ironicznie. – Dobranoc.
– Dobranoc.
Gerard odjechał, a ja pozamykałem drzwi i przeszedłem przez cały dom, żeby sprzątnąć talerze po kolacji i wstawić do zmywarki. Myślałem o tym, co powiedziałem Gerardowi: że dobrze się czuję sam, słysząc w pamięci wszystkich tych lat westchnienia i smutek samotności w głosach moich klientów. Mówili o wspólnym doświadczeniu, nabierającym szczególnej, strasznej wyrazistości dla każdego indywidualnie. Dwa lata, mówili, tyle potrzeba. Dwa lata, zanim zaświeci słońce. Po dwóch latach osoba utracona staje się wspomnieniem, sama strata staje się możliwa do wytrzymania. Słuchałem ich na długo przedtem, nim przyszło mi do głowy, że mogę potrzebować ich mądrości, ale nadal im wierzyłem. Nie można uciec od żalu, ale kiedyś minie.
Dokończyłem porządkowanie na dole i poszedłem spać do pokoju, w którym kochaliśmy się z Emmą.
Nadal tu sypiałem. Często wydawało mi się, że ona jest niezwykle blisko. Czasami budziłem się wczesnym rankiem i wyciągałem rękę, szukając jej, zapominając. Słyszałem w ciemności to, co mi zostało w pamięci z jej śmiechu.
Mieliśmy szczęście w miłości, namiętnej i dobrze dobranej, niosącej obu nam satysfakcję. Pamiętam przede wszystkim jej płaski brzuch, nienabrzmiałe piersi, pamiętam lata wspaniałej zabawy, jej radosne orgazmy, gwałtowną, niewiarygodną ekstazę wytrysku. Lepiej pamiętać właśnie to.
Teraz w pokoju było spokojnie. Żadnej niewidzialnej obecności. Nie unosił się w nim żaden niespokojny duch.
Jeśli żyłem z duchami, to były we mnie: Emma, ojciec i tytaniczna postać dziadka, niemożliwie dzielnego. Żyli we mnie, nie potępiając, ale nie pocieszając. Bezustannie zmagałem się z tym, by pogodzić się z nimi, gdybym tego nie robił, byłbym zgubiony, ale i tak cała trójka rzucała długie cienie.
Ciąża mogła ostatnio podnieść ciśnienie Emmy, powiedzieli. To się często zdarza. Wyższe ciśnienie wytworzyło zbytnie napięcie w przeciekającym naczyniu, otwierając je szerzej… zbyt szeroko.
Sama ciąża, powiedzieli, przeważyła szalę na stronę śmierci. Wprawdzie obydwoje chcieliśmy mieć dzieci, jednak ziarno, które zasiałem, zabiło ją.
15
Następnego ranka, wchodząc do sklepu, zastanawiałem się, co mógłbym zaproponować sierżantowi Ridgerowi w zamian za próbkę whisky z „Silver Moondance”. Jednak on sam rozwiązał ten problem, zjawiając się niemal natychmiast po moim przyjściu pod drzwiami sklepu, jakby ściągnięty siłą telekinezy.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy wpuściłem go do środka. Płaszcz przeciwdeszczowy ściągnięty paskiem, buty wyczyszczone, włosy wyszczotkowane. Czyżby nie słyszał, zastanawiałem się, że ostatnio policjanci w cywilu powinni nosić niechlujne dżinsy i wyglądać na bezrobotnych?
– Dzień dobry – odpowiedziałem, zamykając za nim drzwi. – Czy mogę panu coś sprzedać?
– Informację. – Jak zawsze był śmiertelnie poważny, stanął pewnie pośrodku sklepu na rozstawionych nogach.
– Hm, słucham.
– Czy z pana ręką gorzej? Ostatnim razem nie trzymał jej pan na temblaku.
– Nie gorzej. Wygodniej.
Nie przyniosło mu to wyraźnej ulgi, ale poczuł się pewniej. – To dobrze. Wobec tego składam panu oficjalną prośbę o pomoc w naszym śledztwie.
– Jaką pomoc? W jakim śledztwie?
– To bezpośrednia sugestia nadinspektora Wilsona.
– Czyżby? – pytałem zaciekawiony. – Do mnie osobiście?
– On sam zasugerował pańską osobę. – Ridger chrząknął. – W związku z naszym dochodzeniem w sprawie otrzymanych skarg na jakość produktów dostarczanych przez lokale z wyszynkiem, nie tylko „Silver Moondance”.
– Ee… – zająknąłem się. – Sierżancie, czy może pan sobie darować ten żargon?
Ridger popatrzył na mnie zaskoczony. W jego biurokratycznym umyśle to, co powiedział, rysowało się pewnie z wyjątkową jasnością.
– W toku śledztwa w sprawie zamordowania Zaraca padła sugestia, że należy pójść tropem niektórych innych skarg dotyczących nieprawidłowości na terenie całego regionu. Wczoraj odbyła się regionalna konferencja na najwyższym szczeblu, w której ja też uczestniczyłem jako ten oficer, który był na miejscu w chwili wykrycia fałszerstwa trunków, i nadinspektor Wilson zwrócił się do mnie bezpośrednio z prośbą o zabezpieczenie pańskiej pomocy tak jak poprzednio. Powiedział, że jeśli uda nam się znaleźć inny lokal, gdzie sprzedaje się jedną whisky jako drugą i jeśli ta whisky okaże się podobna lub identyczna z tą w „Silver Moondance”, możemy również znaleźć trop do dostawcy i mordercy Zaraca. Warto spróbować, powiedział, ponieważ jest tak niewiele innych wątków dochodzeniowych. Wobec tego jestem tutaj.
Wpatrywałem się w niego całkiem oszołomiony.
– Zaprasza mnie pan na wędrówkę po pubach?
– No… jeśli musi pan to w ten sposób określić, to tak.
Pięknie, pomyślałem. Zachwycająco. Pięćdziesiąt tysięcy barów stąd do Watford… z takim tylko ułatwieniem, że na policyjnej liście znalazło się kilka miejsc najbardziej podejrzanych.
– Czy pan będzie mnie woził tak jak poprzednio? – spytałem.
– Taka służba została mi przydzielona. – Nie można się było zorientować, czy mu to odpowiada, czy nie. – Czy mogę uznać, że będzie pan dyspozycyjny?
– Może pan. A kiedy?
Spojrzał na swój skomplikowany zegarek. – Dziesiąta piętnaście.
– Dziś rano?
– Oczywiście. Teraz pojadę się zameldować i później po pana przyjadę.
– W porządku. Aha, sierżancie, czy może pan przywieźć butelkę whisky Bell’s z „Silver Moondance”?
Na jego twarzy odmalowała się pełna powątpiewania koncentracja.
– Chciałbym jej jeszcze raz spróbować – wyjaśniłem. – Minęło dziesięć dni od naszej wizyty w „Silver Moondance”. Jeśli szuka pan tej właśnie whisky, muszę ją znać na tyle dobrze, żeby wszędzie ją poznać.
Wydało mu się to logiczne, bo powiedział: – Zgłoszę taki wniosek.
– Mmm… proszę powiedzieć, że to jest konieczne. Inaczej nie będę mógł spełnić pańskiej prośby.