Uwierzyła w tę prostą odpowiedź tak samo jak w wyjaśnienia złodzieja przyłapanego na gorącym uczynku, weszła jednak za kontuar baru i cierpliwie czekała.
– Poproszę whisky Bell’s i sok pomidorowy.
Przytknęła szklaneczkę do butelki whisky i czekała, aż naleje się pełna miarka. – Jeszcze coś?
Podziękowałem, przysunęła mi whisky, popychając sok pomidorowy w stronę Ridgera. Wzięła ode mnie pieniądze i wydala resztę. Usiedliśmy na fotelach przy niewielkim stoliku, gdzie Ridger po raz kolejny podparafował nasze wydatki.
– Co to było z tym klubem rugby? – spytałem zaciekawiony.
Na jego twarzy malowała się głęboka dezaprobata. – Wiedziała, że będą kłopoty. To brutalne towarzystwo. Wyrwali żyrandol z sufitu, a przy okazji mnosttvo sztukaterii. Kiedy przyjechaliśmy, trzymała ich wszystkich na muszce w rzędzie pod ścianą.
– Na muszce? – pytałem zdumiony.
– Broń nie była naładowana, ale nasz klub rugby nie chciał ryzykować. Doskonale wiedzieli, jak ona traktuje bażanty.
– Czyli strzelba myśliwska?
– Owszem. Trzymają tu za barem. Nie możemy nic na to poradzić, choć ja osobiście bardzo bym chciał, ale ona ma pozwolenie na broń. Twierdzi, że trzymają po to, żeby odstraszać złoczyńców, chociaż nie ma takiego lokalnego złoczyńcy, który by się jej przeciwstawił.
– Wzywała was na pomoc z tym klubem rugby?
– Nie ona. Któryś z klientów. Jej nie zachwycił nasz widok. Powiedziała, że jeszcze się nie urodził taki mężczyzna, z którym by sobie nie poradziła. – Ridger miał taką minę, jakby w to wierzył. – Nie chciała składać oskarżenia mimo wszystkich szkód, ale słyszałem, że zapłacili bez mrugnięcia powieką.
Pomyślałem, że bardzo odważny musiałby być ten, kto powiedziałby pani Alexis, że jej Bell’s whisky to w istocie Rannoch, ale w rzeczywistości tak nie było. Był to prawdziwy, nierozwodniony Bell’s.
– Szkoda – skwitował Ridger moją informację.
– Ale na górnej półce ma butelkę Laphroaig – powiedziałem w zamyśleniu.
– Naprawdę? – nadzieje Ridgera wzrosły. – Zamierza pan spróbować?
Skinąłem głową i podszedłem do baru, ale pani Alexis znowu zajmowała się kominkiem. Wilfred za pomocą dmuchawy jedynie powiększał ilość dymu.
– Komin jest chyba zablokowany – stwierdził, próbując tym samym się usprawiedliwić.
– Zablokowany? – dopytywała się pani Alexis. – A jak to możliwe? – Zastanowiła się nie dłużej niż dwie sekundy. – Chyba że zbudował w nim gniazdo jakiś cholerny ptak, jak trzy lata temu.
– Lepiej poczekajmy, aż go przeczyszczą – proponował Wilfred.
– Poczekajmy? Wykluczone. – Ruszyła w stronę baru. – Zaraz wracam – powiedziała, widząc, że czekam. – Gniazdo ptasie. Cholerne ptaszyska w moim kominie! Już kiedyś to zrobiły, zaraz je wykurzę. Takje postraszę, że popamiętają na całe życie.
Nie zadałem sobie trudu, żeby przypomnieć o tym, że w październiku gniazda na ogół są niezamieszkane. Na pewno o tym wiedziała. Uśmiechała się też z szelmowską beztroską, kiedy wyłoniła się zza baru, trzymając w ręku osławioną strzelbę, do której ładowała nabój. Zdawało się, że u większości obecnych w hallu ten widok wywołuje podobną reakcję jak u mnie. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby ją powstrzymać, kiedy maszerowała w stronę kominka.
Ridger z niedowierzaniem otworzył usta.
Pani Alexis wetknęła całą strzelbę w przepastną czeluść kominka i odsunąwszy się na długość ramienia, bezceremonialnie pociągnęła za spust. We wnętrzu rozległ się przytłumiony huk i odgłos upadającej broni, którą w chwili szarpnięcia rzuciła na stertę polan. Wszyscy obecni wytrzeszczali oczy, ale pani Alexis spokojnie podniosła upuszczoną własność i wróciła do baru.
– Jeszcze jedną Bell’s? – spytała, wkładając strzelbę pod ladę. – I sok pomidorowy?
– No… – wydukałem.
Śmiała się. – Najszybszy sposób przeczyszczenia komina. Nie wiedział pan o tym?
– Nie.
– To stara strzelba… ma wykrzywioną lufę. Nie potraktowałabym tak dobrej broni. – Spojrzała na kominek. – W każdym razie zaczyna mniej dymić.
Wydawało się, że ma rację. Wilfred znowu klęczał z dmuchawą, ale teraz dym unosił się do góry, nie rozchodził się po całym pomieszczeniu. Wytrzeszczone dotychczas oczy widzów wróciły na miejsce, usta powoli się zamknęły, nawet usta Ridgera.
– Poproszę Laphroaig – powiedziałem. – Czy mógłbym popatrzeć na listę win?
– Wszystko, czego pan sobie życzy. – Musiała się mocno wyprostować, żeby sięgnąć do butelki Laphroaig, ale nalała porządną miarę. – Po co pan tu przyszedł z tym policjantem? – Błyszczące oczy wpatrywały się we mnie. – Ten policjant nie przyszedłby tutaj tylko po to, żeby się napić. Nie on. Nie na sok pomidorowy. I nie o tak wczesnej porze.
Zapłaciłem za Laphroaig i wziąłem listę win, którą mi podała.
– Szukamy szkockiej, która wylądowała w „Silver Moondance” w butelce Bell’s – wyjaśniłem. – To znaczy większych jej ilości…
Bystry wzrok nabrał intensywności.
– Tu jej nie znajdziecie.
– Nie, nie przypuszczam.
– Czy sprowadziły was tu te skargi z zeszłego miesiąca?
– Tak, jesteśmy tu z powodu skarg.
– Nie pokazał mi pan żadnych pełnomocnictw. – Żadnego antagonizmu, pomyślałem, a więc i żadnej winy.
– Bo nie mam żadnych. Handluję winem.
– Winem? – Zastanowiła się chwilę. – A jak się pan nazywa? Powiedziałem jej, podając także nazwę mojego sklepu.
– Nigdy o panu nie słyszałam – powiedziała pogodnie. – Pozna pan tę szkocką, jeśli pan jej spróbuje?
– O to generalnie chodzi. Poznam.
– Więc powodzenia. – Obrzuciła mnie rozbawionym spojrzeniem i zajęła się kolejnym klientem, a ja z moją szklaneczką poszedłem do stolika Ridgera, przekonany, że Laphroaig nie okaże się niczym innym.
– To haniebne. Powinienem ją aresztować – stwierdził sierżant.
– Na jakiej podstawie?
– Wystrzał z broni palnej w miejscu publicznym.
– Wnętrze komina nie jest miejscem szczególnie publicznym.
– To nie jest powód do żartów – oświadczył poważnie.
– Dym się zmniejsza. Strzał okazał się skuteczny.
– Myślałem, że ma pan dosyć strzałów na całe życie.
– To prawda.
Wypiłem Laphroaig: dymny, torfowy, dębowo-wiekowy historyczny Laphroaig, absolutnie autentyczny.
Ridger z trudem ukrywał rozczarowanie, narzekał na ceny i kręcił się niecierpliwie, kiedy czytałem bogatą, ręcznie napisaną listę win. Były tu wszystkie znane nazwy z „Silver Moondance” oprócz dziesiątków innych, ale kiedy pokazałem to sierżantowi, oświadczył sztywno, że otrzymał polecenia, które obejmują wyłącznie whisky.
Zamyślony zaniosłem listę win z powrotem do baru i poprosiłem panią Alexis o butelkę St Estephe.
Uśmiechnęła się. – Z największą przyjemnością. Odkorkować?
– Jeszcze nie. – Razem z nią przejrzałem listę win, wybierając St Emilion, Mäcon, Valpolicelle, Voley i Nuits St Georges.
– Oczywiście – odparła spokojnie. – Chce pan wszystkie?
– Tak, poproszę.
Zniknęła na chwilę, powróciła, niosąc koszyk z przegródkami, w których spoczywało sześć zamówionych butelek. Wziąłem każdą z nich i oglądałem etykiety, wszystkie miały odpowiednie nazwy, ale złe roczniki.
– Sprzedaliśmy już cały rocznik 1979 – wyjaśniała cierpliwie, kiedy zwróciłem jej na to uwagę. – Ciągle uaktualniamy listę win i dlatego jest pisana ręcznie. Aktualnie też piszemy już nową. Obecne wina są lepsze. Więc chce pan je, czy nie?