– W jakiej?
– A skąd, do cholery, mam wiedzieć? Nie pytałam. Ale powiem panu, że nie miałam zamiaru ryzykować, więc resztę tej skrzynki whisky Bell’s wylałam do zlewu. I dobrze zrobiłam, bo następnego dnia przyszli faceci z Miar i Wag ze swoimi przyrządami w wyniku skargi od klienta. A ten cholerny gość wypił moją Glenlivet i mimo to złożył na mnie skargę!
– Przypuszczam, że więcej się już nie pokazał? – spytałem z uśmiechem.
– Udusiłabym go.
– Gdyby on tego nie zrobił, zrobiłby to ktoś inny.
– Nie musi pan tak ciągle mieć racji. W każdym razie po tym incydencie poprosiłam znajomego, który kupuje wina, żeby zaraz przyszedł i spróbował tych wspaniałych win, a kiedy powiedział mi, że we wszystkich butelkach jest to samo wino, zadzwoniłam do tego cholernego Vernona i kazałam przyjechać po to, co zostało. No i zwrócić mi całą wyłożoną sumę, bo zagroziłam, że jeśli tego nie zrobi, podam ten jego cholerny telefon policji.
– I co się stało? – spytałem zafascynowany.
– Przyjechał ten sam facet, który przywiózł mi te wina, oddał gotówkę, zabrał butelki. Te, które nie zostały wypite. Powiedział, że jest przyjacielem Vernona, ale założyłabym się, że to był sam Vernon. Powiedział też, że Vernon ma nadzieję, iż dotrzymam słowa w sprawie numeru telefonu, bo w przeciwnym razie przydarzy mi się coś nieprzyjemnego. – Uśmiechnęła się, zachwycająco niewrażliwa na groźby. – Uprzedziłam go, że jeśli Vernon ośmieli się czegokolwiek spróbować, to go pożrę.
Roześmiałem się. – I na tym się skończyło?
– Na tym się skończyło. Dopóki pan nie przyszedł wczoraj węszyć.
– Dobrze. Czy ma pani jeszcze ten numer telefonu?
Jej oczy rozbłysły. – Owszem, mam. Ile on jest wart dla pana? Skrzynkę Kruga? Pol Rogera? Dom Perignon?
Zastanowiłem się chwilę. – Skrzynkę Bell’s? – zasugerowałem.
– Zgoda. – Bez żadnych ceremonii wyjęła z torebki kartkę i podała mi.
– Pod warunkiem, że pani sama ją zabierze – dodałem. Spojrzała na temblak. – Uszkodził pan sobie rękę?
– Śrutem ze strzelby. Na pani miejscu nie mówiłbym nikomu, że była pani u mnie. Strzelano do mnie z powodu tego wina. Vernon może być niezadowolony, jak się dowie, że dała mi pani numer jego telefonu.
Otworzyła szerzej oczy i po raz pierwszy z jej twarzy zniknął drwiący wyraz.
– Przyszłam tu – oświadczyła sucho – z powodu kelnera z „Silver Moondance”. Morderstwo to za wiele. Ale pan nie mówił nic o…
Pokręciłem głową. – Przepraszam. Zdawało się, że nie ma potrzeby. Nie miałem pojęcia, że pani tu przyjdzie. Jestem pewien, że jeśli nic pani nie powie, wszystko będzie w porządku. W końcu, chyba nie pani jedna ma numer Vernona. Choćby pani sąsiad.
– Fakt. – Przemyślała to. – Ma pan cholerną rację. – Twarz znowu jej się rozjaśniła, wracając do swego zwykłego wyrazu. – Ilekroć będzie pan przejeżdżał koło mnie, mój drogi mały kupczyku winny, proszę wpaść na kolację.
Poszła ze mną do magazynu po swoją zdobycz, którą z łatwością wyniosła pod pachą. Wychynęła na mżawkę, jej zęby i oczy błyszczały na de szarego nieba.
To wspaniale – powiedział Gerard i obiecał zadzwonić, jak tylko jego firma rozszyfruje ten numer.
– To niedaleko Oksfordu – dodałem.
– Tak – przyznał. – Kierunkowy Oksfordu.
Mimo całego entuzjazmu jego głos wydawał się zmęczony, a kiedy zapytałem o bark, burknął coś tylko bez słów, co uznałem za nie najlepsze nowiny.
– Zadzwonię – powiedział i zrobił to po półgodzinie, ale nie po to, żeby poinformować mnie o zlokalizowaniu numeru Vernona.
– Uznałem, że chciałbyś o tym wiedzieć. Firma porozumiała się z licytatorami z Doncaster. Ramekina kupiono za żywą gotówkę. Nie mają informacji, kto go kupił. Firma sprawdziła też przewoźników i tak jak przewidywałeś, Ramekina mieli w księgach. Wysłano go do Kalifornii do znanego agenta hodowlanego. Sam agent podróżuje teraz po Japonii i nikt w jego biurze pod nieobecność szefa nie chce udzielić informacji. Ma wrócić w czwartek wieczorem. Koszt transportu Ramekina został zapłacony gotówką przez pana A. L. Trenta, który przez tego samego przewoźnika wysłał do tego samego agenta do Kalifornii wiele innych koni. Więc widzisz. Wyprane pieniądze są w Kalifornii albo w banku, albo pod poduszką.
– Założyłbym się o milion, że w banku.
– Chyba tak. Ale do piątku nic się nie da zrobić.
– Szkoda.
– Robimy postępy – powiedział. – Pewnie chciałbyś usłyszeć także o kluczach do cystern.
– Co o nich wiecie?
– Rozmawiałem z Kennethem Charterem. Twierdzi, że klucze do szoferki czy do stacyjki są całkiem zwyczajne, ale ma specjalne klucze do zaworów w przegrodach cystern. To część systemu zabezpieczeń. W tych wielkich cysternach jest dziewięć oddzielnych segmentów. Mówi, że dzięki temu w cysternie można przewozić niewielkie ilości dziewięciu różnych płynów, jeśli to konieczne. Każdy segment ma swój osobny klucz, aby uniknąć pomyłek przy rozładunku. Więc każda cysterna ze szkocką ma dziewięć kluczy do zaworów. Przewożąc towary nieoclone Charter zawsze wcześniej wysyłał komplet kluczy zarówno do magazynu wysyłającego, jak i na adres przeznaczenia, żeby klucze ze względów bezpieczeństwa nigdy nie jechały w cysternie.
– Bardzo przezornie – powiedziałem.
– Owszem. Toteż dziś po południu Kenneth Charter osobiście udał się do sklepu Simpersa i oczywiście powiedzieli, że dwukrotnie dorabiali takie komplety po dziewięć kluczy i za każdym razem musieli wysłać po ślepe patrony. Młody człowiek, który je zamawiał, w obu przypadkach przedstawiał się jako Harrison. Kenneth Charter bluzga furią, bo sklep oczywiście nie ma spisu kształtów dorabianych kluczy, toteż nie wiadomo, która z cystern jest teraz narażona na niebezpieczeństwo.
– Bardzo niezręczna sytuacja.
– Twierdzi, że jeśli straci cały interes, nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. Najbardziej gnębi go to, że junior tak daleko się posunął.
– A czy wie, w jaki sposób junior wszedł w posiadanie kluczy?
– Podobno zwykle klucze są przechowywane w jego biurze. Kiedy jednak zawory cystern czyszczone są pod parą, wtedy klucze są w warsztacie. Przypuszcza, że junior stamtąd właśnie je zabrał.
– Sprytna bestia.
– Jak najbardziej. À propos, zarówno Kenneth Charter, jak i Deglet’s dostali od wytwórni Rannodi analizę profili wszystkich trzech skradzionych ładunków szkockiej. Podobno wszystkie trzy troszkę się różnią, ponieważ były to mieszanki nie tylko z jednej destylarni. Dla mnie to zbyt fachowe. W każdym razie czekają u nas w biurze, jeśli znajdziemy coś do porównania.
– Zastanawiam się, czy coś się nie zachowało u sąsiada pani Alexis.
– Genialna myśl! Zaraz się z nią porozum.
– Szkoda, że swoją whisky wylała do zlewu…
Skończyłem rozmowę z Gerardem i zadzwoniłem do pani Alexis, która wydawała się zupełnie nie poruszona całą sprawą i radośnie obiecała, że natychmiast sprawdzi. Jednak po dziesięciu minutach zadzwoniła z wiadomością, że sąsiad wszystko już sprzedał jakiś czas temu i nie może dostać więcej po tej cenie, bo Vernon nie daje już rabatu. Ona jednak przypuszcza, że po utarczce z nią Vernon kompletnie się zwinął z tej okolicy.
Cholera, pomyślałem i podzieliłem się tą myślą z Gerardem.
– Ilekroć się do tej whisky zbliżamy, wydaje się znikać jak duch – powiedział znużonym głosem.
– Może jutro ją znajdę.
– To naprawdę olbrzymi stóg siana – stwierdził z ciężkim westchnieniem.