Ale teraz oni już nie żyli, zniknęli na zawsze.
Władcy śledzili na ekranach obraz całej doliny, szczegół za szczegółem. Zaniepokoiło ich nieco jedynie, że nigdzie na ziemi nie widać zwłok. Ale co tam, na pewno utonęły w błocie.
Bez Marca, Dolga, Rama i wszystkich innych poczuli się bardzo samotni.
– Czy my nie wyjdziemy przez te same drzwi? – żałosnym głosikiem spytała Sol.
– Mielibyśmy wchodzić do wnętrza Góry, chociaż nie jest to wcale konieczne? Nigdy w życiu – oświadczył Minotaur zdecydowanie. – Nie, jedyna droga, którą możemy się stąd wydostać, prowadzi w dół zbocza. Ta sama, którą tu przybyliście. Ale jej przebycie wydaje się, mówiąc wprost, niemożliwe.
– Nie, nie – Sol nie traciła odwagi. – Mamy linę, po której możecie spuścić się w dół.
Wyciągnęła z kieszeni kawałek sznurka, w jej ślady poszli zaraz Armas i Kiro.
– To? – zdziwił się Minotaur. – Żartujecie sobie z nas?
– To lina elfów – wyjaśnił Faron. – Niezwykle przydatna.
W tym samym momencie, gdy źli władcy wyłączyli swoje ekrany w ścianach, przybysze z Królestwa Światła podeszli do górskiego zbocza, żeby zademonstrować cudowne liny.
Tylko trzy liny dla tylu zbiegów! Armas, który miał najdłuższy kawałek, podzielił go na trzy części. Jedną dostał Faron, a drugą Yorimoto, z czego obaj niezmiernie się ucieszyli. Tym sposobem lin było już pięć. Niedawni więźniowie ze zdumieniem patrzyli, jak przywiązane do kraty liny elfów wydłużają się, by wreszcie sięgnąć samej ziemi. Teraz wyzwoliciele zaczęli spuszczać w dół uwolnione przez siebie istoty po kilka naraz, tak że chwilami, wisząc na zboczu, przypominały one koraliki nanizane na nitkę. Faron zszedł jako jeden z pierwszych i teraz u podnóża góry przyjmował uciekinierów. Chowali się tam, wtulając w skałę, by nie wypatrzyło ich ze szczytu żadne złe oko. Wilki i inne czworonożne stworzenia przetransportowano na dół obwiązując je liną i powoli opuszczając.
Wreszcie w dolinie znalazła się także czwórka z Królestwa Światła.
– Szkoda takich wspaniałych lin – westchnął z żalem wielki wezyr, zadzierając głowę.
Sol roześmiała się:
– Nie myślisz chyba, że zostawimy je tym łobuzom? O, nie, liny elfów są na to zbyt cenne!
Sol i jej przyjaciele uderzyli linami o skalę, a one natychmiast same się odwiązały i zmieniły z powrotem w krótkie kawałki sznura, które schowali do kieszeni. Yorimoto nie krył dumy. Rozejrzał się ukradkiem dookoła, sprawdzając, czy wszyscy dobrze widzieli, że naprawdę posiada tak cudowną rzecz.
– Przydałoby się nam coś takiego – westchnął Grendel. Do tej pory milczał, zapewne zdawał sobie sprawę, że swoim wyglądem budzi wielką grozę, i dlatego uznał, iż lepiej się nie odzywać.
Sol popatrzyła na niego bez strachu i bez obrzydzenia.
– Może kiedyś dostaniesz, zobaczymy, jak długo zechcesz zostać w świecie żywych.
Nic więcej jednak nie dodała, nie zamierzała opowiadać więźniom, jak wspaniale jest mieszkać i żyć w Królestwie Światła. Sami musieli zdecydować o swoim losie, zresztą było ich zdecydowanie zbyt wielu, by wszyscy zdołali pomieścić się w tym raju. Gdyby tego zapragnęli, musieliby czekać, aż Oko Nocy znajdzie jasną wodę i uczyni z Ciemności płodny obszar, który mogłyby zamieszkiwać wyłącznie dobre, nie czyniące nikomu krzywdy stworzenia.
Na razie jednak niedawni więźniowie i ich wybawcy musieli uporać się z innym bardzo poważnym problemem: w jaki sposób niezauważenie przedostać się przez dolinę?
Faron, którego postaci z mitów i baśni traktowały jako istotę niemal wszechmocną, popatrzył w niebo i rzekł z namysłem:
– Mógłbym, jak wiedzą moi towarzysze, bardzo prędko przeprawić was przez środek doliny. Może się jednak okazać, że zrobię to nie dość prędko. Doświadczyliśmy tego podczas naszej pierwszej próby dotarcia do was. Jeśli zostaniemy odkryci, oni mają środki, by nas powstrzymać. Proponuję, abyśmy poruszali się skrajem doliny, tak blisko skał, jak tylko się da. I dopóki się da, wzdłuż podnóża tej przerażającej góry.
Minotaur kiwnął głową.
– Oni mają coś w rodzaju panelu kontrolnego. Słyszałem kiedyś takie określenie. Nie wiem, jak to działa, wydaje się jednak, że dzięki niemu mogą śledzić, co się dzieje na całym obszarze Gór Czarnych.
– Wcale mnie to nie dziwi! Wy także mogliście orientować się w naszych poczynaniach. Czy to dzięki tym wielkim kratom?
– Oczywiście, mamy… mieliśmy – ach, jak wspaniale powiedzieć „mieliśmy” – swoich zwiadowców. Byli nimi ci, którzy siedzieli najbliżej krat po obu stronach. Ach, gdybyście wiedzieli, jak cudownie jest wydostać się stamtąd!
Reszta mruknęła potakująco. Był to doprawdy dość głośny pomruk, zbiegów była wszak cała gromada.
Faron popatrzył na swoich podopiecznych nie bez rezygnacji. W jaki sposób zdoła przeprowadzić ich w bezpieczne miejsce? A co będzie potem? Wszyscy nie pomieszczą się przecież w Juggernautach? Trudno, trzeba przejść do działania. Westchnął więc tylko i zaczął rosnąć, a zaraz potem zaświecił. Ten i ów spośród zbiegów w pierwszej chwili się przestraszył, ale przecież wszyscy oni wywodzili się ze świata baśni i nie takich niezwykłych rzeczy doświadczali.
Wreszcie zapanował spokój i pochód ruszył. Faron narzucił oszałamiające tempo, niektórym wydawało się, że nie nadążą. Piątka z Królestwa Światła rozdzieliła się w taki sposób, że każde z nich zajmowało się mniej więcej setką uciekinierów.
Kiro podjął się odpowiedzialności za wielkie potwory, czuł więc teraz na karku ciężki oddech potężnego smoka. Był ciekaw, z jakiej to baśni czy też raczej bohaterskiego eposu wywodzi się ów smok. W pewnej chwili pomyślał nawet, że zabawnie byłoby przejechać się na jego grzbiecie.
Armas jako Strażnik szedł na samym końcu. Trzymał Kari za rękę, chciał bowiem, by poczuła się bezpieczniej. Sam jednak często oglądał się na boki, nie zapomniał o upiorach z doliny i nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z którymkolwiek z nich.
Niestety, stało się inaczej, choć rychło się okazało, że napotkane upiory są nastawione życzliwie. Okazały wielką pomoc, kierując rozciągniętą gromadę w miejsca, gdzie było najbezpieczniej.
Kari przez dłuższy czas nie odezwała się ani słowem. Sprawiło to niezwykłe tempo, w jakim się poruszali, a także wrażenie, jakiego doznała, kiedy Armas ujął ją za rękę.
Teraz już nie myślała o tym, że przypadło jej miejsce na końcu pochodu, tam gdzie było najbardziej niebezpiecznie. Dopóki Armas szedł tuż obok, nie czuła lęku. Otuchą napawało także to, że tylne straże trzymały wszystkie trzy wilki.
Musieli się spieszyć. Upiory dały im znać, że złe oczy Gór Czarnych, olbrzymie ptaszyska, znów szybują nad doliną. Słysząc to, cała karawana z bijącymi sercami i lękiem wyzierającym z oczu przylgnęła do skalnych ścian. Uczestnicy ekspedycji jeszcze z Doliny Róż pamiętali, jak niebezpieczne potrafią być te ptaki.
Zbiegowie, widząc krążące wysoko ponad ich głowami czarne cienie, znieruchomieli, nie śmieli wręcz oddychać.
W pewnej chwili zaniepokojony Kiro dostrzegł, iż między potworami i smokami porusza się jakaś nieduża postać. Rozpoznał Sol, która wreszcie dobiegła do niego i wtuliła się w zagłębienie terenu tuż obok.
– Co ty robisz, miałaś wszak osłaniać swoją grupę? – spytał zdumiony.