– Kochany Kiro – szepnęła mu Sol do ucha. – Te postacie z baśni są o wiele bezpieczniejsze niż my, to wszak tylko omamy, zwidy. Któż zdoła je pochwycić? Obawiam się, że to właśnie my jesteśmy najbardziej narażeni. Dlatego chcę być przy tobie.
Strażnik, choć wzruszony, rzekł surowo:
– Te istoty są o wiele bardziej rzeczywiste, niż twierdzisz. Ale zostań przy mnie, będę pilnował, żeby nic złego cię nie spotkało.
Sol skuliła się za plecami Kira i objęła go.
– O, tak, teraz jestem bezpieczna – powiedziała uszczęśliwiona.
Kiro przez moment ściskał jej rękę w swoich długich, kształtnych dłoniach Lemuryjczyka. Razem z Sol i wszystkimi zgromadzonymi wokół potworami śledzili cienie, które wciąż krążyły nad doliną. Gdy nadleciały bliżej, para z Królestwa Światła jeszcze mocniej przytuliła się do siebie. Sol delikatnie, lecz stanowczo zepchnęła ze swojej nogi olbrzymią pazurzastą łapę smoka. Potem wsunęła rękę pod koszulę Kira i powiodła palcami po jego skórze.
– Mmm, jaki jesteś ciepły – szepnęła.
Kiro ze spokojem odsunął jej dłoń.
– Nie rób tego.
Sol się wystraszyła. Co też mówiła Indra? „Z Lemuryjczykiem nie wolno igrać”.
– To był tylko impuls, któremu nie mogłam się oprzeć – wyznała z żalem. – Przepraszam.
Kiro nie odpowiedział, Sol więc próbowała się bronić.
– Wydaje mi się, że radość jest niezmiernie ważnym składnikiem romansu.
– My nie mamy żadnego romansu.
Czy naprawdę musiał być taki surowy? Sol czuła się coraz mniejsza.
– No cóż, związku między mężczyzną a kobietą – poprawiła samą siebie. – Wspólny śmiech i zabawa tworzy silne więzy.
Kiro złagodniał.
– Na pewno tak jest, tylko pora niezbyt odpowiednia.
No tak, z tym gotowa była się zgodzić.
– Wyprawa szpiegowska już się chyba zakończyła, potworne ptaki wracają do gniazda – stwierdziła po chwili.
– To prawda, zniknęły, kierując się w stronę Złej Góry.
– To i ja wracam – rzuciła pospiesznie. Ustami musnęła policzek Strażnika i zniknęła.
Kiro dziwił się niezwykłemu uczuciu, jakie opanowało całe jego ciało. Delikatnie dotykał palcami miejsca, którego dotknęły wargi Sol. Nie chciał niczego wycierać, tylko sprawdzić.
Podniósł się wreszcie.
– Idziemy dalej – oznajmił swym niesamowitym towarzyszom.
Podczas gdy czarne argusowe oczy wciąż przeszukiwały dolinę, odbyło się jeszcze jedno potajemne spotkanie. W dającej osłonę skalnej szczelinie Armas mocniej przygarnął Kari do siebie. Cały czas pamiętał o swoim zadaniu. Dbał o to, by nikt z tych, za których czuł się odpowiedzialny, nie był widoczny dla niebezpiecznych oczu. Wydał rozkaz, który przekazano dalej: Nikomu nie wolno ruszyć nawet palcem, dopóki nie otrzymają sygnału od niego. Właśnie palcem, bo członkowie grupy Armasa mieli palce, a nie wielkie szpony.
Oboje z Kari byli otoczeni ze wszystkich stron przez innych zbiegów, mogli więc tylko tulić się do siebie i niemal bezdźwięcznie szeptać sobie coś do ucha.
Dziewczyna czuła obejmujące ją ramię i drżała na całym ciele, choć starała się nad sobą zapanować.
– Kim ty jesteś? – spytała nieśmiało. – Masz całkiem czarne oczy, jak zresztą wielu z was, Faron, Ram, Kiro, Dolg i Cień. No i ten niezwykły wzrost?
– Moim ojcem jest Obcy, a w żyłach pozostałych, których wymieniłaś, także płynie krew Obcych.
– Och! – westchnęła przygnębiona. – To niezwykle dostojny ród, prawda? Słyszeliśmy o potężnych Obcych.
– No cóż, dostojny – odszepnął Armas z zawstydzeniem. – To stawia nam pewne wymagania.
– Jakie na przykład?
– Nie mogę tego teraz wyjaśniać. Kari, nie chcę, żebyś zniknęła.
Dziewczynie serce podskoczyło do gardła.
– Ja też nie.
Zaraz jednak uświadomiła sobie swoją sytuację.
– Przecież ja jestem taka brzydka.
– Ależ, drogie dziecko – powiedział Armas, który wszak sam nie był do końca dorosły. – Te same słowa wypowiadały setki dziewcząt i kobiet na przestrzeni tysięcy lat. Jakie znaczenie ma wygląd? Podobasz mi się i przez to dla mnie jesteś najpiękniejsza, czy to nie wystarczy?
Nie wiem, pomyślała Kari. Powiedziałeś teraz, choć nie bezpośrednio, że nie jestem pięknością, ale przecież doskonale wiem, że tak jest. Czego ja właściwie wymagam?
Cóż, my, kobiety, jesteśmy pod tym względem maniaczkami, żądamy potwierdzenia tego, co niemożliwe.
– To więcej niż dość – szepnęła wzruszona. – A ty jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam.
No, no, spokojnie, pomyślał Armas, jest przecież z nami Marco i Dolg, i Ram, lecz mimo wszystko dziękuję, z chęcią przyjmę twój podziw, można powiedzieć, że go chłonę.
Armasowi wydało się nagle, że dookoła zapanowała wiosna. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył. Spokojne pouczenia ojca…
Nagle napłynęło poczucie winy. Ojciec, co on na to powie?
Ach, co tam! Nie odmówi chyba synowi chwili przyjemności.
Armas doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że jego uczucie dla Kari nie jest wcale przelotną rozrywką. Wszystko wskazywało na to, że przemieni się w coś naprawdę poważnego.
Najlepiej przerwać całą tę historię, póki jeszcze nie jest za późno.
Ale Armas nie chciał tego zrobić, nie miał na to sił, był też zbyt wrażliwy. Miałby zranić Kari? Za nic na świecie!
Drapieżne ptaki krążyły coraz bliżej, zbiegowie skulili się, kryjąc twarze i dłonie. Armas poprosił wilki, by nie patrzyły w górę, ich zielone ślepia nietrudno było zauważyć.
Kari w duchu odmawiała coś na kształt modlitwy. Pozwólcie mi zostać z nim, prosiła. Drogi Minotaurze, Faronie, nie podejmujcie teraz decyzji o naszym zniknięciu, dajcie Armasowi i mnie czas, abyśmy lepiej się poznali.
Oczy wypatrujące z powietrza zwróciły się w innym kierunku, czarne cienie nie zasłaniały już nieba, ptaki niczym milczące zjawy skierowały się ku najwyższemu szczytowi i zniknęły w lekkich obłokach mgły, unoszących się wokół wierzchołka.
Tym razem niebezpieczeństwo minęło, mogli wyruszyć dalej.
Ostatni odcinek drogi dzielącej ich od pojazdów przebyli szybko i bez kłopotów. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, Faron poprosił, by ukryli się za wielkimi Juggernautami, a potem wpuszczał kolejno do środka po kilku zbiegów, tak by mogli obejrzeć te nowoczesne maszyny.
Spotkanie Minotaura z Madragami było naprawdę wzruszające, śmiali się i rozmawiali, zadawali sobie tysiące pytań, dochodzili, czy są tej samej rasy, chcieli wiedzieć, skąd wziął się Minotaur.
Uczestnicy ekspedycji, oprowadzając gości po J1 i J2, w miarę swoich możliwości starali się objaśnię wszystko jak najdokładniej.
Przez pewien czas trwała prawdziwa sielanka. Nagle jednak ktoś stojący na zewnątrz za pojazdami przypadkiem podniósł wzrok i dostrzegł samotnego spóźnionego ptaka, który krążył nisko, wytrzeszczając czarne błyszczące ślepia. Wreszcie wysłannik władców Góry odleciał.
Stało się jednak najgorsze: zostali odkryci.
8
Armas nic o tym nie wiedział.
Zabrał Kari z dala od innych. Usiedli pod zboczem góry, plecami oparci o skałę, żeby chwilę porozmawiać. Teraz, gdy wszyscy już byli jako tako bezpieczni, Armas mógł przynajmniej na pewien czas zrezygnować z pełnej czujności.
Nie wiedział, jak długo dane mu będzie przebywać z Kari. Miał nadzieję, że zostaną już razem na zawsze, co było, rzecz jasna, nierealne z uwagi na ambicje jego ojca. Armas jednak śnił na jawie. Oczywiście ojciec zaakceptuje Kari, gdy tylko ją pozna. Jakież to ma znaczenie, że dziewczyna jest właściwie wytworem wyobraźni? Czyż Bóg chrześcijan i wszystkie inne bóstwa na świecie nie są czymś podobnym? I czy z tego powodu traktuje się ich gorzej? Nie, przeciwnie, otacza się ich uwielbieniem. Ojciec miałby więc nie wielbić Kari…