No cóż, chyba za daleko posuwa się w swoich nadziejach.
Ech, co tam przyszłość, liczy się tylko to, co jest teraz.
– Kari… mamy krótką chwilę tylko dla siebie, nie możemy jej zmarnować! Muszę wyznać, że nigdy wcześniej nie doświadczyłem podobnych uczuć.
– Ja też nie – przyznała dziewczyna.
W duszę Armasa wkradł się niepokój. Oto wstąpił na obszar, który dotychczas pozostawał dla niego zakazany. Dobrze pamiętał, że ojciec nie raz w mało dyplomatyczny sposób dawał mu do zrozumienia, iż tę czy tamtą dziewczynę z rodu Obcych uważa za bardzo miłą. Armas nigdy nie dał się złapać na taki haczyk. Bez trudu zorientował się, że ojciec zawsze wybiera panny, które w hierarchii Obcych stały najwyżej, jakby zapominając, że on, Armas, jest tylko w połowie Obcym. W dodatku jego matka to bardzo prosta osoba! Armas kochał i darzył szczerym podziwem swą matkę, Fionellę, przede wszystkim za jej serdeczne ciepło i dobroć. Gdy jednak zaczynano mówić o wysokim urodzeniu i dostojeństwie rodu, Fionella wcale się nie liczyła.
Jak ojciec mógł być takim snobem i żądać dla syna tylko tego, co najlepsze, skoro sam postanowił dzielić życie z bardzo prostą osobą, z kobietą ludzkiego rodu, którą pokochał i której nie zamieniłby na żadną inną? Czyżby doprawdy nie dostrzegał niekonsekwencji w swoim rozumowaniu?
Mimo to Armas nie tracił nadziei. Był pewien, że gdy ojciec pozna Kari, dostrzeże w wyborze syna podobieństwo do własnej decyzji i zrozumie go.
Ciepło bijące od ręki Kari ośmieliło go tak, że wreszcie delikatnie objął dziewczynę. Ach, szkoda, że nie ma większego doświadczenia w tych sprawach! Teraz musi zdać się wyłącznie na intuicję.
Zorientował się, że Kari wcale nie jest mu niechętna, od razu przytuliła się do niego. Ale mocno drżała chyba z zimna, pomyślał.
Armas jednak się mylił. To niepewność wprawiała Kari w drżenie, to jej niespokojne serce tłukło się w piersi. Zanim chłopak zdążył ją spytać, czy nie zmarzła, powiedziała coś, co wystraszyło go niemal do szaleństwa.
– Nie, to niemożliwe – wyszeptała bez tchu. – Nie chcę sprawiać ci kłopotu. Zniknę.
– Ach, nie! – jęknął Armas. – Tego nie wolno ci robić!
– Ale ja tego chcę, naprawdę – mówiła dalej ze łzami w oczach.
Kari pierwsza uświadomiła sobie beznadziejność ich związku. Młody, niezwykle przystojny człowiek z najwyższej klasy społecznej i ona, z takim pochodzeniem, nie mająca nic światu do zaofiarowania!
Armas objął dziewczynę jeszcze mocniej.
– Nie mów tak – zaprotestował. – Ach, moja droga, jak ty drżysz, tak zmarzłaś…
Kari nie chciała, by Armas dowiedział się, że jest to reakcja na jego bliskość. Nie chciała też mówić dalej o swoim zniknięciu. Przyznała mu rację, choć przecież się mylił. W środku czuła się gorąca jak rozpalony piec.
– Może trochę zmarzłam – szepnęła.
Armas zaraz się poderwał.
– Przyniosę ci sweter, tylko obiecaj mi, że nie znikniesz!
Uśmiechnęła się blado.
– Nie ja o tym decyduję, tylko Minotaur i Faron.
– Pójdę więc, zaczekaj tu na mnie.
– Och, ale…
Nie o to jej chodziło, przecież obejmujące ją ramiona Armasa dawały jej całe ciepło, jakiego potrzebowała. Ale on już odszedł.
W sali na wieży na wierzchołku góry zapanowało zamieszanie.
– Co? Co się stało? Przy pojazdach pełno jest jakichś istot podobnych do tych, które przebywają w soli więźniów? To niemożliwe! Nikt nie zdoła rozkuć ich z tych kajdanów, to musiał być omam, biegnijcie to sprawdzić!
Prędko okazało się, że wietrzna sala jest pusta. Łańcuchy zostały oderwane od ścian.
Wściekłość władców nie miała granic. Silne ręce ciskały stoły i ławy, ryk gniewu wzniósł się pod niebo, słychać go było bardzo daleko.
Natychmiast wysłano hordę wojowników, by zajęła się nieusłuchanymi. Przekazano wieści batalionom w martwej dolinie. Teraz przyszła ich kolej.
Armas szybkim krokiem kierował się ku pojazdom. Już podjął niezłomną decyzję: musi uzyskać od ojca zgodę na długotrwały związek z Kari. Tak, na długotrwały, miał na myśli całą przyszłość.
Był podniecony, uradowany, szczęśliwy. Nigdy nie przeżył nic wspanialszego. Musi wracać do dziewczyny czym prędzej. Tyle chciał jej opowiedzieć, chciał mieć ją tylko dla siebie jeszcze przez jakiś czas. Przecież wcale im się nie spieszy, muszą im dać dla siebie te minuty. Towarzysze podróży przynajmniej tyle powinni dla niego zrobić.
Rozumiał teraz, co mieli na myśli przyjaciele, gdy opowiadali o swoich przeżyciach. O tym, czym jest trzymanie kobiety w ramionach, o miękkości skóry, o całej kobiecości, która płynie niczym strumień…
Tak, będzie dla Kari dobry, nieba jej przychyli, poprosi Marca, by usunął z jej pamięci wszystkie złe wspomnienia. Kari zapomni, że została zmuszona do tego, by być ciemną stroną niemądrej bajki, skazana na zamknięcie w lodowatej sali przez setki lat…
Piekielne wycie strasznej wściekłości rozdarło powietrze, echo wrzasku jeszcze długo w nim drżało.
Armas przystanął, nasłuchiwał.
Potem znów ruszył. Moment później rozległa się jakby odpowiedź setek rozwrzeszczanych gardeł.
Nie wróżyło to nic dobrego. Przyspieszył kroku.
Niemal przy samych Juggernautach zatrzymał się jak skamieniały.
Co to ma znaczyć? Gdzie się wszyscy podziali?
Minotaur i Faron działali szybko.
– Musimy was ukryć – stwierdził Faron przerażony, gdy samotny ptak z szumem skrzydeł odleciał w stronę Złej Góry. – Ale jak?
W Juggernautach absolutnie nie było miejsca dla wszystkich, zwłaszcza że niektóre z potworów rozmiarami dorównywały pojazdom.
– Możesz nas unicestwić, Faronie – prędko przypomniał Minotaur.
Reakcje na jego słowa bardzo się różniły. Wielu zbiegów tak jak on pragnęło zniknąć na zawsze, lecz wielka grupa żadną miarą nie chciała się na to zgodzić. Mieli wszak okazję zaznać słodkiego smaku wolności.
– Co robimy? Trzeba się spieszyć – ponaglał Minotaur. W istocie czas był teraz najcenniejszy. Co począć z tymi, którzy nie chcą przenieść się w stan nirwany?
To Sol znalazła radę.
– Proszek elfów, ten, który ma Tsi, on potrafi sprawić, że człowiek przynajmniej na jakiś czas staje się niewidzialny. Tylko na jak długo?
– Czy Dolg nie wspominał o dwóch, może trzech dniach? – zastanawiał się Faron. – Sol, jesteś genialna! Natychmiast przynieś ten proszek. A gdzie jest Armas? Czyżby spał?
Sol dumna z pochwały czym prędzej pobiegła wypełnić polecenie.
Większość postaci z najstarszych baśni miała dość istnienia i pragnęła zniknąć na zawsze, zaznać spoczynku. Na delikatną uwagę Kira, że mogli to zrobić już w sali, tylko się uśmiechnęli. Oni chcieli się stamtąd wydostać. No i czyż nie zabawne było tak wywieść w pole potężnych władców? Ale cóż, doświadczyli już napięcia, poznali wszystkich swoich wybawicieli, życzyli im szczęścia i powodzenia, lecz na nic więcej nie mieli już ochoty.
Ci, którzy postanowili przestać istnieć, utworzyli osobną grupę i Faron zajął się ich unicestwieniem. By sobie z tym poradzić, musiał cofnąć się myślą do czasu, gdy zostali ożywieni przez ludzką wiarę. Skupiał się na tym, by nie wierzyć w ich istnienie, by niejako odwołać ich stworzenie. Wiedział, jakie formuły należy w tym celu wypowiedzieć. Na szczęście, nie było bowiem czasu do stracenia.
O dziwo, zaklęcie podziałało. Dwie trzecie pokaźnej gromady po prostu zniknęło.