Выбрать главу

Oczywiście Indra i Jori mieli rację!

Nikt nie wiedział, że do ich grupy zakradła się sama śmierć. Dwa wrogo usposobione upiory z doliny zdołały przeniknąć w ciała Armasa i Oka Nocy, przejąć władzę nad ich duszami.

Jeśli nawet obaj młodzieńcy byli nieco bardziej milczący niż zwykle, to i tak nikt się nad tym nie zastanawiał. Nikt też nie miał czasu, by zajrzeć im głębiej w oczy, wszystkim zbyt się spieszyło, chcieli wszak czym prędzej ruszać dalej.

Dolg zajmował się rannymi. Po cóż lekarz jako jeszcze jeden uczestnik tej wyprawy, skoro miało się Dolga i obdarzony leczniczymi właściwościami niebieski szafir? Faron organizował kolejną ekspedycję, Madragowie i Kiro dokonywali przeglądu sprzętu i naprawiali wszystko to, co uległo uszkodzeniu podczas pierwszej żałosnej próby dotarcia do miejsca, w którym przebywali nieszczęśni więźniowie. Nareszcie wiadomo już było, kim są ci, których skarga w jasne dni i spokojne noce dobiegała z Gór Czarnych. Trzeba im spieszyć na ratunek.

Było jednak tak, jak mówił Jori, a wiele osób przyznawało mu rację. Coś strasznego czaiło się w tym Juggernaucie, w którym wszyscy się zebrali. Nikt nie potrafił określić, co to takiego, większość jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani, że coś przygląda się im z diabelską chytrością.

Wszyscy się na to skarżyli, wszyscy z wyjątkiem Armasa i Oka Nocy. Obaj młodzi ludzie jednak od zawsze uważani byli za najbardziej małomównych w całej grupie, nikt więc nie zwrócił na to uwagi. Pozostali porównywali wrażenia, uskarżali się na ciarki, biegnące wzdłuż kręgosłupa, na jakieś oczy bacznie przypatrujące im się z kąta.

Nic takiego jednak przecież nie było.

A może?

Był uwięziony we własnym ciele.

Odebrano mu zmysły, nie widział, nie słyszał, nie mówił, nie mógł się poruszać. Wszystkim tym zawładnął intruz, który wdarł się w jego wnętrze. Pozostały mu jedynie myśli, choć również one mieszały się z cudzymi myślami, zachował jednak przynajmniej świadomość własnego istnienia, ale nie mogła ona wydostać się na zewnątrz. Nikt się w niczym nie zorientował, przyjaciele patrzyli na jego ciało i sądzili, że to on, a przecież wcale tak nie było, prawdziwy on tkwił bardzo głęboko, a jego cielesną powłoką zawładnęła podstępna, żądna zemsty dusza.

Armas, jedyny syn i wielka duma Obcego, Strażnika Góry, był totalnie bezradny. Wiedział, że Oko Nocy czuje podobnie. Nie widział wprawdzie Indianina, bo przecież nie widział nic, zdawał sobie jednak sprawę, jakiż to nieproszony gość krąży wśród przyjaciół. Tak bardzo chciał ich ostrzec, lecz nie mógł tego zrobić.

Wiedział jednak co innego. Nieprawdą było to, że, jak przypuszczali jego towarzysze, niektóre upiory z nawiedzonej doliny przeszły w służbę zła okrutnych władców, miałyby wtedy wszak dość okazji, by przedostać się do Góry Zła. Nie, złymi upiorami z doliny powodowała jedynie żądza zemsty, skierowana p r z e c i w k o władcom Gór Czarnych, ponieważ to oni zniszczyli dolinę i wszystkich jej mieszkańców. Właściwie więc upiory obrały sobie podobny cel jak ekspedycja Farona.

Pragnienie zemsty jest jednak uczuciem wyłącznie negatywnym, nie prowadzi do niczego dobrego. Nie likwiduje frustracji, nie rozwiązuje żadnych problemów, stwarza jedynie nowe. Oczywiście mszczącej się osobie przynosi głęboką satysfakcję, jest to jednak zwykle krótkotrwały triumf, po którym na ogół przychodzą wyrzuty sumienia. Nie mówiąc już o ewentualnym odwecie, który doprowadzić może do powstania zaklętego kręgu niszczącej wszystko wendety.

Gdybyż tylko Armas był w stanie wytłumaczyć swemu upiornemu gościowi, że mogliby współpracować! Gdybyż zdołał wypędzić z niego wszystkie destrukcyjne myśli! Niestety, nic nie mógł zrobić. Między dwiema duszami, tkwiącymi w biednym ciele udręczonego Armasa, nie istniała żadna komunikacja. Owszem, on mógł do pewnego stopnia wychwycić, co się dzieje we wnętrzu upiora, do tamtego jednak najwyraźniej myśli Armasa nie docierały.

Nic nie mogło równać się z taką bezradnością. Jestem tutaj, jestem tutaj, nie słyszycie mnie?

Ale nikt go nie słyszał.

Przygotowania do podjęcia kolejnej próby zostały już prawie zakończone.

Faron jednak nie był w pełni zadowolony. Chciał wymienić kilku uczestników, postanowił bowiem mimo wszystko dać szansę Joriemu i Yorimoto, bez względu na to, co powiedziałaby Taran o narażaniu jej syna na niebezpieczeństwo.

Chłopiec oczywiście się rozpromienił, a Yorimoto wyprężył jak struna w poczuciu odzyskiwanej godności.

Ale kogo wyznaczyć na ich miejsca?

Faron rozejrzał się po zebranych. Kiro, Dolg i Gere zostali ranni, ale niebieski szafir dobrze się nimi zajął, choć zranione biodro Gerego jeszcze się nie wygoiło i wilk wciąż trochę utykał. Faron popatrzył w parę lękliwie spoglądających wilczych ślepi i zrozumiał, że nie może odmówić Geremu uczestnictwa w kolejnej wyprawie. Bez Dolga też nie mogą się obyć ani bez Kira…

– Oko Nocy i Armas, wy dwaj sprawiacie wrażenie, jakbyście byli w nie najlepszej formie, zostaniecie więc tutaj zamiast Joriego i Yorimoto.

Armas i Oko Nocy jęknęli. Och, nie, za żadne skarby nie chcieli zostać, ich jęk powiedział to wyraźniej niż słowa.

– To chyba niemożliwe – stwierdził Ram. I on czuł się jakoś nieswojo, choć nie wiedział, dlaczego. – Oko Nocy to wszak wybrany. Za to Armas… Nie, Armasie, na nic się nie zdadzą protesty, zostajesz.

– Masz rację – prędko przyznał Faron. – Ale właściwie obiecałem już Joriemu i Yorimoto… No cóż, pójdziecie z nami wszyscy trzej – oświadczył wreszcie wielkodusznie. – Madragowie i Heike, czy zdołacie sami utrzymać nasz fort? I jednocześnie przypilnować Sassy, Tsi i Siski?

Obiecali, że zrobią, co w ich mocy. Z pomocą Armasa.

Prawdziwy Armas wyczuł wściekłość intruza we własnym ciele, nie wiedział jednak, czego ona dotyczy. Wszak nie słyszał całej tej rozmowy. No cóż, bez względu na to, co się teraz dzieje, zachowajcie ostrożność, kochani przyjaciele! Przeczuwam jakieś straszne niebezpieczeństwo!

Gdyby tylko wiedział, co się świeci! Gdyby mógł nawiązać z kimś kontakt!

Niestety czuł się trochę tak, jak chory po ataku apopleksji czy dotknięty porażeniem mózgowym: zamknięty w sobie, pogrążony w totalnej izolacji. Pozostawało mu jedynie rozpaczliwe błaganie skierowane do otoczenia: Jestem tutaj, chcę coś zrobić, czy nikt mnie nie słyszy?

Indra czuła się bardzo niewyraźnie. Wiedziała, że coś jest nie tak. Ale co? Dlaczego Armas stał się nagle taki milczący? A Oko Nocy? Dlaczego tak gwałtownie opierali się decyzji Farona, nakazującej im pozostanie przy pojazdach? Protestowali właściwie bez słów, tylko z oczu biła im jakaś szaleńcza wściekłość. Takie zachowanie jest w ogóle do nich niepodobne. Armas, zmuszony do pozostania, ledwie nad sobą panował.

Wszystko nagle zrobiło się takie straszne, i to w ich kochanym bezpiecznym Juggernaucie.

Znowu wyruszyli przez czarny skamieniały las. Tym razem zachowywali większą czujność, postanowili, że nie pozwolą się już rozdzielić żadnej gwałtownej fali powodzi.

– Wydaje mi się, że źli władcy nie zauważyli, iż udało nam się przeżyć atak wody i spotkanie z upiorami z doliny – stwierdził Ram, gdy bez przeszkód zbliżyli się do niebezpiecznej góry.

– To prawda, na to wygląda – przyznał Faron. – Tym razem poszło gładko.

Rozejrzeli się dokoła. Dotarli do podnóża Góry Zła. Wznosiła się przed nimi, zdawała się sięgać nieba, musieli mocno zadzierać głowy, by móc na nią patrzeć, tak gwałtownie wypiętrzała się z płaskiego dna doliny.