– Och, cała ta historia to jedna wielka bzdura! – roześmiał się zakłopotany smok. – Zaczęło się od tego, że wśród mieszkańców starożytnej Lydii budziła przerażenie wielka przypominająca warana jaszczurka. Potem zjawił się ten Jerzy, Georg czy też Ørjan, zabił ją i w taki oto sposób został świętym. To żaden wyczyn, uśmiercić bezbronną jaszczurkę. Ale cóż, narodziła się legenda, a wraz z nią i ja. Od tamtej pory stałem się postrachem dla tych wszystkich dzieci, które nie chcą grzecznie położyć się spać. Tak naprawdę jestem bezwstydnie niegroźny!
Kiro śmiał się serdecznie.
– Rzeczywiście, wydaje mi się, że Sol jest bardziej niebezpieczna. Ale ty wyglądasz mi na zmęczoną, Sol – dodał prędko, by uprzedzić jej słowny atak. – Może odpoczniemy.
– Zmęczona, ja? Mów o sobie, Kiro! Ty jako jedyny wśród nas możesz odczuwać zmęczenie. Ale masz rację, idziemy już dość długo, w dodatku bez jedzenia. Rozejrzyj się za jakimś odpowiednim miejscem, Grendelu, to zatrzymamy się, żeby trochę się posilić i odpocząć.
Podczas gdy Grendel badał dzikie, całkiem nieznane sobie obszary, smok wyznał:
– Jest coś, co mnie niepokoi…
– No to śpiewaj! – zachęciła go Sol. – To znaczy, mów – dodała czym prędzej, ponieważ smok, który zawsze traktował wszystko dosłownie, wyglądał, jakby miał zamiar odśpiewać arię.
– A więc tak – zaczął. – Nikt z nas nie wie, kiedy znów staniemy się widzialni. Nikt z nas też się w tym nie zorientuje, ponieważ i tak przez cały czas się widzimy. Pomyślcie, co będzie, jeśli wejdziemy wprost na żołnierzy zła, nieświadomi, że oni nas widzą?
– Rzeczywiście, jest coś w tym, co mówisz – przyznał Kiro. Za te słowa smok gotów był go uściskać. Na szczęście w porę powściągnął swe uczucia, bo przecież mógłby uczynić krzywdę dzielnemu Strażnikowi, który tymczasem zwrócił się z pytaniem do legendarnego potwora: – Grendelu, jak daleko mamy do granicy?
– Przed nami jeszcze tylko jedna góra – odparł arcywróg Beowulfa. – Możliwe, że granice są strzeżone, ale tu jest spokojnie. Tutaj możemy odpocząć.
Kiro jednak miał wątpliwości.
– Dobrze, ale tylko parę godzin. Nie zostało nam zbyt wiele czasu. Sol, ty rozdzielisz wśród wszystkich jedzenie, a potem wskażesz im „miejsce na nocleg”. My pójdziemy tam.
Sol była zachwycona. To zapowiada się doprawdy obiecująco! Tylko ona i Kiro, ukryci za skałą?
Oczywiście zamierzała się zdrzemnąć, ale przecież nie będzie spała przez cały czas. Już ona o to zadba!
Wszystkie postaci z baśni leżały pogrążone w letargu, w który nauczyły się zapadać, gdy chciały, by czas w sali wiatrów jakoś im płynął. Właściwie nie potrzebowały snu, dobrze jednak było się zdrzemnąć, dlatego zmusiły się do opanowania tej sztuki. Nie był to jednak zwykły, normalny sen, raczej odpoczynek od nieprzyjemnych myśli w niewoli.
Zasnęła nawet Sol, a raczej uczyniła to jej ludzka połowa. Jako duch nie musiała w ten sposób marnować czasu, natomiast jako żywy człowiek bywała naprawdę zmęczona. Wcześniej przeklinała tę słabość, teraz jednak wolała być żywą kobietą.
Obudziła się, czując, że czyjeś ramię obejmuje ją w pasie. Upłynęła dobra chwila, zanim pojęła, że to Kiro przez sen przysunął się bliżej i przytulił teraz do jej pleców.
Jakież to miłe!
Mogę teraz zrobić z nim, co zechcę, pomyślała. Ale czy właśnie o to mi chodzi?
Dawna Sol nie wahałaby się ani chwili, ta nowa bardziej liczyła się z innymi. Kiro to dumny mężczyzna, musi jej wystarczyć, że zapragnął jej bliskości, wszak to zupełnie niezły początek. Nie chciała też wykorzystywać tego, że nie całkiem kontroluje swoje zachowanie.
Nie, do diaska, chciała, by był przytomny i w pełni świadomy tego, co robi! By działał tylko i wyłącznie z własnej nieprzymuszonej woli i sam podejmował inicjatywę.
Ostrożnie wysunęła się z jego objęć i usiadła.
Otaczający ich krajobraz był równie ponury jak wszędzie w Górach Czarnych, znajdowali się w samotnej dolinie, daleko od jądra gór. Choć dolina nie była tak zniszczona jak centralne części tej krainy, również tutaj trudno było doszukać się sielankowych widoków.
Usiłowała sobie wyobrazić, jak wyglądałaby ta dolina, gdyby poddano ją działaniu jasnej wody, a przede wszystkim Świętego Słońca. Światło, ciepło, kwiaty, kolory, radość życia w każdym źdźble, maleńkie owady w powietrzu, w trawie żuki, drzewa rzucające cień…
Och, nie, nie, nie wolno teraz myśleć o cieniach, i tak przecież ich dosyć w tej przeklętej, naprawdę przeklętej krainie, tak zniszczonej przez panujące nad nią złe moce.
Powinna zbudzić Kira, z pewnością nie chciałby wstawać jako ostatni.
Popatrzyła na niego, był taki pociągający również teraz, kiedy spał. A przecież wielu ludzi traci we śnie dostojeństwo, na przykład wtedy, gdy obwisną im policzki. Albo jak śpią z otwartymi ustami, niekiedy wysuwają jeżyk albo lekko się ślinią. W takich chwilach uczucie może zostać wystawione na próbę. Jeśli ktoś potrafi zaakceptować także wtedy ukochaną osobę, może być pewny swej miłości. Gdy jednak zdarzy się odwrotnie, lepiej od razu zakończyć romans.
Kiro jednak nie dał Sol zbyt wielkich szans na sprawdzanie swych uczuć do niego. Leżał niesłychanie piękny, czyste lemuryjskie rysy rozluźniły się i na twarzy malował się spokój, niemal nadziemski.
Nie mogę wszak uwodzić istoty tak boskiej, pomyślała Sol, to byłoby niemal świętokradztwem.
I Sol postanowiła, że będzie trzymać się w ryzach. Jeśli on zechce okazywać jej zainteresowanie, z pokorą przyjmie jego starania… Prawdę mówiąc, byłoby to dla niej największe szczęście.
Jakże to niepodobne do Sol z Ludzi Lodu, pomyślała, do Sol Angeliki z całym jej rejestrem grzechów i grzeszków! Czy możliwe, by siedziała tu teraz i drżała na myśl o przygodzie miłosnej?
Wiedziała jednak doskonale: jeśli między nią a Kirem do czegoś dojdzie, z całą pewnością nie będzie to tylko przygoda. To będzie…
Do diaska, czyżbym siedziała tu i płakała? Ja? Chyba zupełnie postradałam już rozum!
Z gniewem otarła łzy.
Właśnie w tym momencie zrozumiała, że musi wybrać. Musi się zdecydować, czy będzie duchem czy człowiekiem. I że jej wybór zależy od uczuć, jakie żywi dla niej Kiro.
Jeśli on ją zechce, Sol w jednej chwili zdecyduje się na to, by być człowiekiem. Jeśli nie, nie będzie chciała żyć. Nie będzie już nawet chciała być duchem. Poprosi Marca, by pomógł jej się przedostać w wielką ciszę. W nicość. W nirwanę.
Nareszcie, po wszystkich niepowodzeniach, po długim życiu w przekonaniu, że jest osobą, która nie potrafi nikogo pokochać, uświadomiła sobie, że to jednak możliwe.
Że umie kochać, mocno, gorąco, aż do bólu.
Położyła się w przyzwoitej odległości od Lemuryjczyka i pozwoliła, by to on pierwszy się przebudził.
Sama jednak nie spała. Nabyta właśnie świadomość, że oto jednak darzy kogoś tak silnym uczuciem, przywołała na jej usta drżący uśmiech. A jednocześnie ogarnął ją dziwny lęk. Patrzyła na Kira nowymi oczami. Jak też zdoła ukryć swoją miłość? On może się tego przestraszyć, bo przecież już sobie powiedzieli, że żadne z nich nie dojrzało jeszcze do prawdziwego związku, chociaż myśl o nim zaczęła już kiełkować. Postanowili, że pozwolą, by sprawy toczyły się własnym torem.
Teraz przynajmniej ona wiedziała, na czym stoi. Nie spodziewała się tylko, że zazna takiego onieśmielenia, takiej niepewności. Że będzie bliska płaczu ze szczęścia na samą myśl o jego istnieniu, od samego patrzenia na niego. I że tak bardzo będzie się bała odrzucenia. Jak powinna się wtedy zachować? Już tylko wyobrażając sobie taką sytuację, czuła się całkiem zagubiona. Jeśli taka właśnie jest miłość, jak ona zdoła to wytrzymać?