Выбрать главу

Drgnęła gwałtownie, gdy Kiro się poruszył. Miała przecież udawać, że śpi.

Strażnik delikatnie dotknął jej ramienia.

– Sol – powiedział cicho. – Czas już się zbudzić.

Przeciągnęła się i mruknęła niewyraźnie, co miało świadczyć o tym, jak przyjemnie się jej spało.

– Ach, cudownie było odpocząć! – westchnęła, lecz nie śmiała się obrócić, by spojrzeć na Kira. – Nie zdawałam sobie sprawy, że jest we mnie aż tyle z człowieka i mogę zasnąć aż tak głęboko. Budzimy resztę?

– Tak pewnie byłoby najlepiej, ale może chciałabyś najpierw… odejść na stronę?

– O, tak!

Jak miło, że przewidział, iż ona będzie miała takie ludzkie potrzeby. Rozeszli się w przeciwnych kierunkach.

Kiro czekał na nią, gdy wróciła. Uśmiechnął się, Sol więc także zmusiła się do uśmiechu. Czy on widzi, że bije ode mnie miłość? zastanawiała się wystraszona.

– Ja zajmę się tymi z prawej, a ty spróbuj obudzić tych z lewej strony – zdecydował Kiro.

– Dobrze – zgodziła się Sol z ulgą. Tak naprawdę bowiem nie pragnęła niczego innego, jak znajdować się blisko, możliwie najbliżej Kira.

Kiedy wyruszyli w dalszą drogę, wszystko się zmieniło. Potworny Grendel maszerował pierwszy, dumny z tego, że jest przewodnikiem. Kiro zaproponował, żeby on i Sol tak jak wcześniej szli zaraz za nim, ale czarownica z Ludzi Lodu zaprotestowała. Bała się, że urodziwy Strażnik bez trudu odgadnie, co się z nią dzieje. Powiedziała więc tylko, że właśnie ona powinna stanowić tylną straż, i tchórzliwie poszukała schronienia na końcu pochodu.

Zdążyła jeszcze zauważyć jego zdumioną, właściwie wręcz urażoną minę i odezwały się w niej wyrzuty sumienia. Wiedziała jednak, że po prostu nie zniesie jego bliskości.

Widać naprawdę mnie dopadło! pomyślała.

Kiro rzeczywiście czuł się urażony. Co w nią wstąpiło? zastanawiał się. Byliśmy przecież takimi dobrymi przyjaciółmi, a teraz… ona nie chce nawet na mnie spojrzeć!

To bardzo bolało, bardziej niż się tego spodziewał.

Starał się stłumić to uczucie, bo przecież stało przed nim trudne zadanie. Musiał przeprowadzić więźniów w miejsce, gdzie będą bezpieczni, nie miał więc czasu na takie duchowe rozterki. Ale jego myśli nieustannie krążyły tylko wokół Sol. Dlaczego pogardziła jego towarzystwem?

Grendel zwrócił nagle ku niemu budzące grozę oblicze.

– Ktoś się zbliża z przeciwnej strony, sądzisz, że jesteśmy już widzialni?

– O tym dopiero się przekonamy – z ponurą miną odparł Kiro.

12

Czym prędzej postarali się ukryć wszystkich dość wysoko na skalnej półce. Kiro ujął Sol za rękę i pomógł jej wspiąć się na samym końcu.

– Dziękuję – mruknęła niewyraźnie, nie patrząc na niego, co jeszcze bardziej go zasmuciło.

Z półki mieli widok na to, co prawdopodobnie było szlakiem komunikacyjnym, choć tak naprawdę żadnej wyraźnej drogi nie widzieli.

Wszyscy wkrótce zorientowali się, kto się do nich zbliża.

– To transport jeńców – szepnął Grendel do Kira niepotrzebnie cicho. – Chociaż może trudno tak to nazwać. To źli niewolnicy prowadzą dobrych niewolników.

Kiro uśmiechnął się w duchu, słysząc, w jaki sposób wyraża się Grendel. Zaraz jednak spoważniał i starając się nie okazać napięcia, spytał:

– Grendelu, jak wielu spośród was możemy ufać?

– Wszystkim.

– Wiem o tym, nie możemy jednak w pełni zawierzyć tym, którzy najbardziej się boją.

– Rozumiem. O czym myślisz?

– Jestem pewien, że wciąż jesteśmy niewidzialni. Gdyby było inaczej, tamci dostrzegliby ostatnich z grupy wspinających się na górę. A sprawiają wrażenie, że niczego nie zauważyli. Zbierz silnych mężczyzn i…

Miał już na końcu języka „potwory”, lecz czym prędzej się poprawił:

– Zwierzęta i inne istoty! Nie, nie, ty nie, smoku! Ty zaczekasz tu na górze, będziesz bronił kobiet i innych, którzy tu zostaną. Grendelu, powiadom wszystkich, że spróbujemy zaatakować złych niewolników i zabrać z sobą tych, których uwięziono wbrew ich woli.

– Tak! – zawołał Grendel z entuzjazmem i poruszając się niezgrabnie, ruszył wypełnić polecenie.

Dlaczego baśniopisarze tworzą takie monstra? zastanawiała się przygnębiona Sol, obserwując, jak Grendelowi plączą się nogi. Na szczęście potwory z opowieści przestały już ożywać, zapewne również dlatego, że współczesne dzieci myślą znacznie bardziej racjonalnie. Co by to było, gdyby z ekranów telewizyjnych wydostały się te wszystkie galaretowate kosmiczne potwory? Szczególnie dla najmłodszych byłby to istny koszmar.

Czuła, że Kiro stoi tuż obok, i z całych sił starała się zapanować nad sobą. Serce waliło jej tak mocno, że już nie wątpiła w swoje człowieczeństwo.

Straszna gromada była coraz bliżej. Po jaśniejących czerwonych ślepiach bez trudu dało się odróżnić strażników od innych, dobrych więźniów.

Sol ośmieliła się szeptem przestrzec Kira:

– Pamiętaj, że jesteśmy w Górach Czarnych! Nie wolno nam uczynić nic złego, bo wtedy sami możemy zarazić się złem.

Teraz Kiro starał się na nią nie patrzeć.

– Szczerze powiedziawszy, nic a nic mnie to nie obchodzi. Uwolnienie tych nieszczęśników traktuję jak dobry uczynek! Nie mogę przecież prosić naszych nowych przyjaciół o to, by się mieli na baczności i uderzali nie za mocno. Pamiętaj, oni noszą w sobie wściekłość, jaka gromadziła się w nich przez całe stulecia cierpienia. Oczywiście moglibyśmy związać tych łotrów, lecz w czym to pomoże? Czy bardziej humanitarne byłoby pozostawić ich tutaj na pustkowiu i skazać na powolną śmierć w cierpieniu?

Cóż, Sol musiała przyznać mu rację.

Kiro jednak na tyle poważnie potraktował jej ostrzeżenie, że zadzwonił do swego zwierzchnika Rama, by uzyskać jego pozwolenie. Ram, rozważywszy wszystkie za i przeciw, podtrzymał jego decyzję, podziękował też za to, że zechcą zająć się kolejną grupą niewolników i wyprowadzą ich poza obszar Gór. Poprosił tylko, by przeliczyli tych, których ewentualnie uda im się ocalić, i podali, jeśli to możliwe, ich liczbę. Podkreślił, że to bardzo ważne. Na koniec życzył im szczęścia w powrotnej drodze do domu.

– Ram pozdrawia – oznajmił Kiro Sol z pozorną obojętnością. – Odpoczywali przez kilka godzin i zaraz będą schodzić w tę dolinę, która jest sercem Gór Czarnych. Wspomniał też niestety, że grupa Farona ma wielkie kłopoty przy pojazdach, powinniśmy tam być, żeby im pomóc. To tchórzostwo z naszej strony, że uciekamy tam, gdzie będziemy bezpieczni.

– Ale ktoś musi pomóc uwolnionym więźniom. Kiro, ja też zejdę na dół i spróbuję pokonać chociaż jedną bestię.

– Nie, nie zgadzam się. Nie chcę jeszcze dodatkowo martwić się o ciebie!

– Jesteś bardzo miły – rozpromieniła się Sol, a potem, zanim zdążyła się zastanowić, rzuciła spontanicznie: – Ach, Kiro, tak bardzo bym chciała móc rozmawiać z tobą i żartować jak wcześniej, ale już nie mogę.

Strażnik popatrzył na nią z powagą.

– Czy to dlatego, że odsunąłem cię wtedy, kiedy włożyłaś mi rękę pod koszulę, Sol? Naprawdę, przepra…

– Nie, wcale nie o to chodzi… – Sol już chciała odejść. – Nie mogę ci o tym powiedzieć.

Na dole orszak wędrowców wciąż jeszcze pozostawał w dość znacznej odległości, Kiro chwycił więc Sol za rękę i zmusił, by na niego popatrzyła.

– Owszem, chcę się dowiedzieć, dlaczego mnie unikasz. Co ja takiego zrobiłem?