Kiro podszedł do najrozumniejszych spośród niewolników i wyjaśnił, co teraz ich czeka. Niewolnicy nauczyli się już rozpoznawać jego głos i chociaż go nie widzieli, to jednak przysłuchiwali mu się z uwagą. Owszem, rozumieli, że nie ma innej drogi, lecz dość ciężko przy tym wzdychali. Dla wielu z nich wspinaczka mogła okazać się próbą ponad siły.
Kiro zapewnił, że otrzymają wszelką możliwą pomoc, jeśli tylko zdołają się pogodzić z tym, że niewidzialne postaci z baśni będą ich dotykać.
Mężczyźni obiecali, że przemówią do rozsądku innym.
Niedługo później stali już pod rozpadliną w skalnym zboczu i przygnębieni patrzyli w górę. Skała okazała się o wiele bardziej stroma, niż się to wydawało z daleka. Pozostawali jednak osłonięci przed argusowymi oczami straży. Zagrożenie mogły stanowić jedynie olbrzymie ptaszyska Gór Czarnych; gdyby się pojawiły, byliby straceni.
– Musimy mieć nadzieję, że te ćwirćwirki mają inne zajęcie – westchnęła Sol. – Ale w jaki sposób chorzy przedostaną się na górę?
I wtedy to smok wystąpił ze swą pierwszą inteligentną propozycją:
– Może mogliby usiąść mi na grzbiecie?
Kiro i Sol popatrzyli na siebie, potem przenieśli wzrok na smoka.
– Anioł – powiedzieli równocześnie.
Smok z radością przyjął ten oryginalny komplement. Niełatwo było namówić najbardziej wycieńczonych więźniów do podróży na smoczym grzbiecie. Trzeba było zmusić ich do tego niemal siłą.
Wreszcie mogli rozpocząć wspinaczkę. Posuwali się wolno, wielu bowiem potrzebowało pomocy. Ale ci na smoczym grzbiecie siedzieli wygodnie, szpony potwora bez trudu znajdowały oparcie w szczelinach skały. Smok musiał obrócić trzy razy, ale wspinał się na górę naprawdę prędko. Nie szczędzono mu pochwał za ten wyczyn, dziękowali mu nawet pełni niedowierzania więźniowie, którzy wciąż nie widzieli swego wybawcy.
Wreszcie wszyscy osiągnęli szczyt skały, stąd mogli już patrzeć na bogatą roślinność Ciemności. Dzielił ich od niej jeszcze tylko krótki odcinek.
Kiro przestrzegał, że nie istnieją tu żadne trwałe, wytyczone granice, a służalcy Gór Czarnych często podejmują błyskawiczne wypady w Ciemność. Nie wolno im więc cieszyć się za wcześnie, wciąż przecież nie wiadomo, czy w ogóle uda im się dotrzeć do lasu, od którego dzieli ich jeszcze spora odległość.
Sol pociągnęła Kira za szatę Strażnika. Nie mogą sobie pozwolić teraz na takie długie wykłady, nie wiadomo, w którym momencie proszek elfów przestanie działać.
Do niewolników dotarło wreszcie, że oto mają wolność w zasięgu ręki. Ostatni kawałek dzielący ich od Ciemności przebyli więc bardzo prędko, najbardziej wycieńczonych i najsłabszych podtrzymywali inni. Nikomu nie wolno było teraz jechać na grzbiecie smoka, jak to by bowiem wyglądało, gdyby pojawiła się nagle grupka ludzi poruszających się w powietrzu bez żadnej podpory?
Widzialni musieli przekradać się, niemal czołgać na kolanach, tak by nie dostrzegły ich straże z przełęczy.
Przeżyli kilka niezmiernie denerwujących minut, zanim wreszcie mogli się skryć wśród drzew Ciemności.
Posuwali się naprzód tak długo, jak starczyło im sił. Wreszcie Kiro stwierdził, że chwila odpoczynku jest absolutnie konieczna.
Obsiedli go dookoła, a on wezwał Farona.
– Faronie, udało nam się – oznajmił z dumą. – Wszyscy przedostali się przez granicę z Ciemnością, choć jeszcze nie jesteśmy w pełni bezpieczni. Nie, nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy, Królestwa Światła też nie widać, mogą nam je więc zasłaniać jakieś łańcuchy górskie. Nie, nie ma tu żadnych zabudowań, prawdę powiedziawszy, od chwili uwolnienia jeńców nie napotkaliśmy żadnej żywej istoty. Och, niektórzy z niewidzialnych zaczynają się ukazywać! Doprawdy, jakby to było obliczone z dokładnością niemal sekundy. Muszę już kończyć, ale najpierw spytam jeszcze, co u was?
Dowiedział się, że wciąż nic się nie dzieje. Wróg najwidoczniej coś szykuje, a im nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać.
Z wolna coraz więcej postaci ukazywało się w dziennym świetle, jeśli rzecz jasna w ogóle można mówić o świetle w tej krainie wiecznego mroku. Uwolnieni jeńcy co raz jęczeli z przerażeniem, mieli jednak dostatecznie dużo taktu, by przynajmniej podziękować za ocalenie i pomoc. Grendel, jak się okazało, był bardzo trudny do zaakceptowania, gdy jednak zobaczyli Sol, a potem Kira, rozluźnili się z westchnieniem ulgi.
Wreszcie wszyscy już byli widoczni.
– Mój ty świecie – jęknął któryś z rozsądnych niewolników. – Chyba dobrze się stało, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, bo nie jest wcale pewne, że ośmielilibyśmy się ruszyć z wami. Ogromnie jesteśmy wam jednak wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiliście, pomimo naszego narzekania. Ale Kiro… wolno mi chyba tak się do ciebie zwracać? Wydaje mi się, że potrzeba nam teraz długiego odpoczynku i, doprawdy, przydałoby nam się trochę jedzenia. Myślę, że moglibyśmy na coś zapolować. Podobno tu w Ciemności żyją jakieś niesamowite jelenie…
– Nie! – wykrzyknęli jednogłośnie Sol i Kiro.
Sol podjęła:
– Wszystkie jelenie olbrzymie zostały przeprowadzone do Królestwa Światła, właśnie dlatego, by więcej na nie nie polowano. Ale tu niedaleko płynie strumień, wydaje się, że nie wypływa z Gór Czarnych. Myślę więc, że na razie moglibyście zaspokoić przynajmniej pragnienie.
Tak też zrobili.
Sol i Kiro zostali, popatrzyli na siebie.
– Nie bardzo możemy być sami, Sol – odezwał się Strażnik. – Ale nie mogę już się doczekać tej chwili.
– Ja także – przyznała czarownica, oczy błysnęły jej żółto. – Ja także.
– Czy ty… zdecydowałaś już, czy chcesz być człowiekiem czy też duchem?
– Oczywiście, chcę być człowiekiem w twoim świecie, Kiro.
– Wobec tego wszystko będzie dobrze – westchnął z ulgą.
– Zobaczysz, będę miła i dobra.
– Tak, tak, dziękuję, ale pamiętaj, najlepszy jest złoty środek – uśmiechnął się Strażnik. – Nie możemy zgubić prawdziwej Sol w całym tym ugrzecznieniu. Na to się nigdy nie zgodzę.
Sol śmiała się ze szczęścia, Kiro poszedł sprawdzić, co się dzieje z innymi.
Kiedy została sama, przepełniona radością i gorącą nadzieją, próbowała zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło.
Dostałam najwspanialszego mężczyznę na świecie, choć wcale nie tego, którego sobie wyobrażałam. Ta miłość spadła na mnie zupełnie nieoczekiwanie. W dodatku Lemuryjczyk? Czyżby tak podziałał na mnie przykład Indry?
No cóż, sama o tym zdecydowałam, chociaż doprawdy długo trwało, zanim sobie to uświadomiłam. Ale czy na pewno długo? Przecież właściwie niewiele dni upłynęło, odkąd odkryłam Kira? Jakie to zresztą ładne imię! Ha, zakochałam się nawet w jego imieniu!
Wyobrażałam sobie kogoś zwyczajnego z Królestwa Światła, sądziłam, że będę stateczną, poważaną gospodynią, małżonką jakiegoś rzetelnego i równie statecznego mężczyzny.
Tymczasem przydarzyło mi się właśnie to! Cały mój świat stanął na głowie. Oczywiście, Kiro jest stateczny i godny zaufania, lecz jakaż to emocjonująca postać! Ogromnie jestem ciekawa, jak się rozwinie ta historia? Jak kocha Lemuryjczyk? Czy oni są stworzeni tak samo jak… Nie, o tym już była mowa wcześniej. Jeśli on jest przyzwyczajony do lemuryjskich kobiet, może doznać rozczarowania, wszak według słów Lenore nie ma lepszych kochanków niż Lemuryjczycy, oni są podobno zupełnie fantastyczni.
Ciekawa jestem, z iloma Lemuryjkami romansował Kiro? Marnie wypadnę w porównaniu z nimi, potrafię się przecież kochać tylko tak jak ludzie, no i moje doświadczenia w tej dziedzinie są minimalne. Och, do diaska, tak strasznie dużo chciałabym mu dać, a jestem tylko marnym, niegodnym go człowiekiem.