Armas nie bardzo mógł się w tym wszystkim połapać.
Postanowił, że spróbuje przedostać się do tamtej drugiej doliny, nie miał jednak do dyspozycji tyle czasu, ile chciał, nie wiedział wszak, kiedy znów stanie się widzialny.
Och, Kari, Kari gdzie jesteś?
Kari ocknęła się, nie pojmując, gdzie się znalazła.
Co się ze mną stało? zadawała sobie w myślach pytanie, przecież nie powinnam stracić przytomności. Zostaliśmy wszak przywołani z książek z baśniami, nie potrzebujemy jedzenia, nie można nas zranić…
Tymczasem leżę tutaj, głowa mnie boli od tego uderzenia i w dodatku jestem głodna!
Ciekawe, co się dzieje z innymi, czy oni także stali się bardziej ludzcy, a przez to bardziej wrażliwi? Muszę ich przestrzec, przecież w najgorszym razie mogą nawet umrzeć!
Z wolna zaczynała zdawać sobie sprawę z otoczenia, w jakim się znalazła.
Pierwszą rzeczą, jaka ją uderzyła, był ohydny smród. Nie mogła pojąć, skąd się bierze, bo pomieszczenie, w którym leżała na podłodze, wyglądało na nieduże i całkiem puste. Nie było tu ani jednej ławki, nic, jedynie drzwi z małą dziurką na środku. Właśnie tamtędy sączyło się skąpe światło.
Ale ten zapach, bijący w nos, dławiący i kompletnie obcy! Nigdy jeszcze nie czuła nic podobnego.
Przerażała ją również inna rzecz: głębokie wibracje w podłodze, jak gdyby cały budynek trząsł się w posadach od czegoś, czego nie pojmowała.
W okienku pojawiła się jakaś twarz, jeden z tych strasznych niewolników. Kari zacisnęła oczy, udając, że dalej jest nieprzytomna.
Nikogo jednak nie zdołała oszukać, niewolnik zawołał do kogoś, że już się ocknęła.
Wszyscy więźniowie, a wraz z nimi i Kari, z upływem lat nauczyli się języka Gór Czarnych, Teraz Kari żałowała, że go zna. Mogłaby z tego czerpać siłę, tak jak młodziutka Sassa, która tak dzielnie udawała, że nie rozumie żadnego z języków, w jakich usiłował porozumiewać się z nią Nardagus.
Przekręcono klucz w drzwiach i czyjeś brutalne ręce postawiły ją na nogi. Gardłowymi głosami dwaj niewolnicy kazali jej się ruszać.
Pociągnęli ją jakimś korytarzem, zdołała się zorientować jedynie, że nie znajdują się we wnętrzu góry. To musiała być jakaś budowla, gdzie, tego Kari nie mogła już zupełnie zrozumieć.
Chyba że…? W sercu Gór Czarnych? W tej dolinie, w którą nie mogli zajrzeć z sali wichrów? W tej tajemniczej dolinie?
Niewolnicy zatrzymali się przed wielkimi solidnymi drzwiami i wypowiedzieli kilka słów. Kari je poznała, to te same słowa, które Sassa starała się tak zapamiętać. Hasło!
Postanowiła, że i ona go nie zapomni.
Od momentu, gdy się obudziła, wszystko działo się tak prędko, trwało zaledwie sekundy, ale przez cały czas w jej podświadomości pracowało coś bardzo przyjemnego. Wśród całej rozpaczy, samotności i strachu tkwiła jakaś jasność, która przynosiła radość sercu.
Armas!
Jej pierwsza miłość. Nigdy nie przeżyła nic równie cudownego jak owe krótkie chwile, które spędzili razem. Budząca się drżąca miłość; być może najpiękniejsze, co zdarza się w życiu człowieka.
Kari czuła, że serce uderza jej coraz mocniej z tęsknoty, myślami była przy nim tak blisko, jakby chciała przekazać mu przesłanie.
I tak właśnie było. Właśnie w tym momencie Armas usłyszał drżące bicie serca po raz pierwszy, to ono kazało mu szukać dziewczyny, przekonało go, że ona żyje.
Drzwi się otworzyły i Kari musiała skupić się na czym innym, lecz radości z istnienia Armasa nikt nie mógł jej odebrać.
Ohydny odór uderzył ze zwielokrotnioną mocą, aż się cofnęła i z całej siły musiała walczyć z ogarniającymi ją mdłościami. Gdy wreszcie mogła spojrzeć przed siebie, ujrzała czekającą na nią kobietę.
Kari nigdy w życiu nie widziała jeszcze nic równie odpychającego jak ta elegancka, przypominająca jaszczurkę kobieta w granatowoczarnym połyskliwym stroju. Potwornie piękna i do tego stopnia pozbawiona uczuć, że Kari na jej widok mimowolnie skuliła się w sobie.
– A oto i zakładniczka, wasza wysokość – oznajmił poddańczo jeden z niewolników. – Ma kochanka, który na pewno zdradzi wszystkich swoich sprzymierzeńców, gdy tylko się dowie, że ją mamy.
– Doskonale! – pochwaliła kobieta, a gdy to mówiła, Kari zdołała dojrzeć jej drobne, ostro zakończone zęby i wśród nich dwa ostre jak szydła kły. – Możecie odebrać swoją nagrodę.
Odeszli, drzwi się za nimi zamknęły.
– A ty… pójdziesz ze mną – lodowatym tonem zwróciła się piękność do Kari.
Gestem przywołała dwóch mężczyzn, tak samo przypominających węże jak ona, równie pięknych i budzących grozę.
– Nad tym robakiem trzeba popracować – oznajmiła krótko. – Ale najpierw To we Własnej Osobie chce ją zobaczyć. Nasz najstarszy, najpiękniejszy, najwspanialszy przywódca.
To we Własnej Osobie? Cóż za ohydne określenie. Kari ogarnięta złymi przeczuciami ruszyła za trójką prześladowców. Nie protestowała, nie opierała się, wiedziała, że i tak nic by jej z tego nie przyszło.
Szli przez długą, pięknie przystrojoną salę, Kari zauważyła zimne kolory na ścianach, układające się we wzór, który przypuszczalnie miał coś oznaczać, lecz co, nie miała czasu badać.
Smród był tutaj wręcz nie do wytrzymania.
A potem otworzyły się potężne drzwi…
Kari wepchnięto do wielkiej sali, rozjaśnionej niewidzialnymi źródłami światła.
Za szklaną ścianą z lewej strony ujrzała opary wydobywające się z podłogi i zrozumiała, że właśnie stąd bije odór.
Ale w pomieszczeniu dominowała atmosfera zagęszczonego zła, odnosiło się wrażenie, że zło jest jakby chmurą, welonem mgły, który sprawia, że nie daje się oddychać. Nie daje patrzeć.
Kari przetarła oczy.
Znieruchomiała.
Nie wierząc własnym oczom, wpatrywała się w to, co wyłoniło się z mgły.
– Ach, nie – szepnęła i zemdlała.
16
Sol miała problemy przyjemniejszej natury.
Jej dyskretne upomnienie się o kąpiel czy coś w tym rodzaju przyniosło efekt „czegoś w tym rodzaju”. Gospodyni zażenowana przyniosła do sypialni nieduże wiaderko zimnej wody. Sol podziękowała jej i postarała się zrobić z wody najlepszy pożytek jak umiała, a później podała nawet wiaderko Kirowi, który przyjął je bez jednego nawet skrzywienia.
Sol zrezygnowana rozejrzała się po pokoju, po grubych ścianach z bali i podłodze z nierównych, nieheblowanych desek.
Łóżko, choć proste, bez jedwabnych prześcieradeł i haftów, było jednak szerokie i ciepłe, oni oboje zaś psychicznie wycieńczeni po wszystkim, co przeżyli, a głównie ciążącą na nich wielką odpowiedzialnością.
– Będzie nam trudno – powiedział Kiro. – Ale postaramy się wyciągnąć z tego, co najlepsze.
Zauważywszy jej uśmieszek, pojął, że użył dwuznacznego wyrażenia.
– Sol, ja… miałem nadzieję, że czeka nas bardziej nastrojowy wieczór. Myślałem, że kiedy już znajdziemy się bezpieczni w Królestwie Światła, gdy lepiej się poznamy… To się dzieje za prędko, chciałem poczekać!
– Ja także – zapewniła go natychmiast. – Może więc się umówimy, że tak właśnie się stanie. Chciałabym być dla ciebie czysta i pachnąca, a nie cuchnąca wszystkimi wstrętnymi woniami Gór Czarnych, którymi przesiąkły mi włosy, skóra i ubranie.
– Wcale tak nie jest, zapewniam cię.
– Ale ja się tak czuję, również psychicznie. A myślę, że dla kobiety bardzo ważne jest, by czuła się pociągająca, w tym tkwi połowa sukcesu.