Выбрать главу

Usłyszał cichy szept:

– Ram.

– Ram, tu Armas, gdzie jesteście?

– Nie mogę teraz rozmawiać, jesteśmy pod dnem złej doliny, a ty?

Armas pospiesznie wyjaśnił, co się stało z Kari, i wytłumaczył, gdzie się znajduje.

– Jesteś szaleńcem – szepnął Ram. – Ale dziękuję za wyjaśnienia, muszę kończyć.

Rozmowa się urwała, lecz Armas poczuł wyraźną ulgę. Najważniejsze, że przyjaciele żyją.

Spróbował zadzwonić także do Marca, lecz odpowiedziała mu cisza. Grobowa cisza.

Och, nie, tak nie wolno mu myśleć, oni są po prostu poza zasięgiem działania telefonu i tyle. Ta grupa wszak jest bardzo silna: Oko Nocy, Marco, Shira i Mar, któż zdoła ich pokonać?

Ciarki przeszły mu po plecach. Pamiętał określenie, jakiego używało się tu w Górach Czarnych: Niezwyciężony.

Ta istota wciąż pozostawała dla nich jedynie nazwą. Nikt jej jeszcze nie widział, ani jej, ani też budzącego powszechne przerażenie Łowcy Niewolników.

Miał nadzieję, że ci dwaj będą się trzymać z daleka.

Była jednak jeszcze jedna istota, której za nic nie chciał spotkać. Ta, którą nazywano „To we Własnej Osobie”, najpiękniejszy.

Armas miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że znajduje się ona całkiem niedaleko.

Teraz jednak powinien myśleć trzeźwo. Pokręcił się przez chwilę po dachu, ale nie znalazł żadnego zejścia. Może powinien wykorzystać tę drugą zdolność, jaką u siebie odkrył? Może powinien znów wsłuchać się w tamto bijące serce?

Skoncentrował się, przymknął oczy, starając się wyeliminować wszystkie inne dźwięki, wszystkie zakłócające myśli o goniącym go czasie i lęku o Kari.

Gdy sobie z tym poradził, znów wychwycił sygnały, słabe uderzenie serca, dochodzące nie wiadomo skąd. Ale czyżby naprawdę były takie słabe? Gdy się w nie wsłuchał, nabrały mocy, aż wreszcie zrozumiał, że znajduje się tuż ponad miejscem, z którego dochodzą.

A więc za wszelką cenę musi przedostać się do tego budynku.

Ponieważ nie ma żadnych schodów prowadzących z dachu na dół, trzeba uciec się do innych metod. Wychylił się przez krawędź tak daleko jak tylko mógł i popatrzył w dół. Gdy przeszedł na drugą stronę, wreszcie zobaczył, co może zrobić.

Gdyby udało mu się zejść ze dwa piętra niżej, dotarłby na występ, na jakiś balkon czy może okienko.

Wyciągnął swój kawałek sznura elfów, przywiązał go do krawędzi i spuścił się na dół.

Lepiej być nie mogło. Otwarty korytarz prowadził w głąb budowli.

Odór panował tu wręcz nie do wytrzymania, starał się jednak o nim nie myśleć. Jakieś drzwi zagrodziły mu drogę, pamiętał jednak hasło podsłuchane przez Sassę. Drzwi się otworzyły i znalazł się w kolejnym korytarzu. W jego stronę szły dwie kobiety… To akurat ani trochę go nie przeraziło, bo przecież one go nie widziały, gorzej, że on je zobaczył. Zadrżał, ciarki przebiegły mu po kręgosłupie od chłodu, jaki przeniknął go, gdy popatrzył na te niebezpiecznie piękne, lecz lodowate istoty o niebieskozielonej, metalicznie połyskującej skórze, przypominające nieskończenie piękne węże.

Minęły go, zajęte rozmową.

– Pójdzie z nią łatwo – powiedziała jedna.

– Na pewno, i zwabi tu swego kochanka. Wkrótce będziemy mieli już wszystkich.

– Podobno słychać było jakiś zgrzyt drzwi prowadzących do źródeł.

– Co takiego?

– Tak, ale to było we wnętrzu Góry, szczęknęły pierwsze drzwi. Pewnie jakiś niezgrabiasz się tam zaplątał.

– Na pewno.

Oddaliły się na tyle, że nie słyszał już, co mówią.

Logicznie myśląc, wracały od Kari, był pewien, że rozmawiały właśnie o niej. Powinien więc skierować się tam, skąd nadeszły.

Kiedy przeszedł kawałek oświetlonym niewidocznymi źródłami światła korytarzem, mijając wiele drzwi przypominających wejście do celi więziennych, zatrzymał się, żeby znów posłuchać.

Zaraz też doszedł go odgłos bijącego serca, teraz już bardzo blisko. Minął właściwe drzwi.

Pojawił się jeden ze strasznych niewolników, Armas musiał więc poczekać, aż przejdzie.

Kiedy korytarz zrobił się pusty, wypowiedział hasło.

W następnej chwili stał już w celi Kari i zamykał drzwi za sobą.

Kari leżała na podłodze, zapłakana, biała na twarzy, lecz poza tym cała i zdrowa.

Ukląkł przy niej.

Podniosła oczy i twarz jej się rozjaśniła.

– Armasie, naprawdę przyszedłeś?

– Oczywiście, a co sobie myślałaś?

Utulił ją w ramionach i pocieszał. Kari miała mu tyle do powiedzenia, widziała coś tak strasznego, że wprost trudno to sobie wyobrazić.,.

– Dobrze, najdroższa, opowiesz o tym później, teraz musimy się stąd czym prędzej wydostać. Chodź ze mną, znam hasło.

W tym samym momencie, gdy to powiedział, usłyszeli, że pod drzwiami zatrzymują się straże i ktoś na zewnątrz celi wypowiada owe słowa otwierające zamki.

– Nic nie szkodzi – uspokajał Armas dziewczynę. – Jestem niewidzialny, bez trudu sobie z nimi poradzę.

W tym momencie dotarła do niego straszna prawda.

Przecież Kari go widziała.

Zaklął brzydko we własnym języku, a w tym momencie drzwi rozsunęły się i do środka weszli dwaj uzbrojeni strażnicy.

Armas odruchowo sięgnął po broń obezwładniającą, którą powinien mieć u pasa. Niestety, zajęty gorączkowym poszukiwaniem Kari, zupełnie zapomniał, że jest nieuzbrojony. Był przecież niewidzialny, na co mu więc broń.

– Proszę, proszę – ochryple roześmiał się jeden ze strażników, odsłaniając przy tym ostre zęby. – Mamy więc podwójnego zakładnika.

– Nie, nie – zarechotał drugi. – Jest jeszcze lepiej, to jej kochanek we własnej osobie. Trochę ją potorturujemy i będzie gadał.

18

Grupa Rama długo siedziała na zboczu, obserwując życie toczące się w złej dolinie.

Jori zaczął się niecierpliwić, chciał, by wreszcie zeszli na dół, ale Dolg i Cień go powstrzymywali. Indra gotowa była zrobić wszystko, co tylko postanowi Ram, nie odzywała się więc ani słowem.

Ram i Cień odbyli długą naradę i wreszcie plan bitwy był gotowy.

Obserwowali ruchy obu rodzajów niewolników i odkryli bramę, przez którą zniewoleni przechodzili w jedną i drugą stronę. Zapadła decyzja, że Cień wybierze się na przeszpiegi, on przecież w każdej chwili, gdy tylko zechciał, mógł stać się niewidzialny.

Pozostali czekali na zboczu, dobrze ukryci.

Wreszcie Cień wrócił, uśmiechał się surowo i tajemniczo.

– Nie spieszyłeś się – zauważył Ram.

– Owszem, ale też i udało mi się czegoś dokonać – odparł Cień.

Opowiedział, co udało mu się zaobserwować, sytuacja okazała się wcale nie tak beznadziejna, jak się tego obawiali.

Najważniejszym odkryciem było to, że niewolników-więźniów co wieczór sprowadzano do wielkiej sali pod ziemią, by tam spędzili noc. Nie, nocą nie pracowano. Źli niewolnicy mieli swoją sypialnię na górze, wydostanie się więc stamtąd było niemożliwe.

– Ale… – Cień zrobił teatralną przerwę i przybrał minę świadczącą o tym, że teraz nastąpi punkt kulminacyjny: – Istnieje korytarz ciągnący się pod ziemią z jednej doliny do drugiej, tam gdzie stoją Juggernauty. Korytarz ma wiele rozgałęzień.

Cień sprawdził akurat taki, który wychodził tuż poniżej miejsca, gdzie siedzieli.

– Jak zdołałeś się dowiedzieć tego wszystkiego? – dziwił się Dolg.

– Podsłuchiwałem, umiem się prędko przemieszczać, potrafię też poskładać strzępy informacji.

Na pytanie, jak, na miłość boską, zdołają wyprowadzić niewolników z sypialni do podziemnego korytarza, Cień machnął ręką.

– To najprostsza rzecz pod słońcem. W sypialni są drzwi, prowadzące do niedużego korytarzyka, połączonego z tym głównym.