Выбрать главу

Wreszcie wszyscy opuścili sypialnię, drzwi się zamknęły i Indra poprowadziła ostatnią grupę. Ram szedł na samym końcu, zamykał cały pochód, żeby zapobiec atakowi od tyłu.

W ciągnącym się daleko głównym korytarzu panowała ciemność, lecz wszyscy pięcioro z Królestwa Światła mieli swoje reflektory i tam, gdzie korytarz się rozdwajał lub w miejscach, gdzie odchodziły tunele, Cień znaczył kredą krzyżyki na ścianie, żeby nikt przypadkiem się nie zgubił.

Poruszali się tak prędko, jak tylko się dało, starano się pomóc najbardziej wycieńczonym, droga do sąsiedniej doliny była długa, a przecież już rano obudzą się straże.

Ram, wędrując, zastanawiał się, w jaki sposób zdołają pomieścić blisko tysiąc ludzi w Juggernautach, gdy już bezpiecznie do nich dotrą. Należy ich albo ukryć, albo też przewieźć dalej tak prędko jak tylko się da.

A potem znów zadzwonił telefon. Kolejne, tym razem bardzo niepokojące wieści od Armasa…

19

Dwaj źli niewolnicy popychali Kari i Armasa przed sobą. Dziewczyna, która wiedziała już, dokąd zmierzają, ze strachu drżała na całym ciele. Pociechy Armasa na nic się nie zdały. Zresztą w jaki sposób on mógł ją pocieszać, był przecież równie bezradny jak ona.

Dławiący odór szarpał płuca i sprawiał, że Armas czuł się brudny na całym ciele.

Dopchnięto ich do jednej z lodowatych pięknych kobiet, na widok Armasa oczy jej się zwęziły.

– Obcy? – zawołała przenikliwie. – Czyżbyście, idioci, pojmali Obcego?

Mężczyzna, połyskujący równie metalicznie i tak samo przypominający gada jak kobieta, wyszedł do niej czym prędzej.

– To może okazać się bardzo korzystne – rzekł przymilnie. – Poza tym nie jest to Obcy czystej rasy, lecz jeden z ich bękartów, ale przyjrzymy mu się, potorturujemy, potem zabijemy i zrobimy mu sekcję, żeby lepiej ich poznać. Oczywiście najpierw wyciągniemy z niego wszystko, co wie o swoich towarzyszach.

– Nic ode mnie nie wydobędziecie – oświadczył Armas z mocą.

– Doprawdy? Nie musimy cię nawet dręczyć, słowa z twoich ust i tak popłyną jak wodospad.

– Nigdy w życiu.

Mężczyzna obojętnie wzruszył zielononiebieskimi ramionami.

– Zamiast ciebie będziemy dręczyć twoją kochankę.

– Ach, nie! – jęknął Armas i objął Kari.

Kobieta natychmiast oderwała ich od siebie.

– Chodźcie teraz! – rozkazał mężczyzna. – To we Własnej Osobie zapewne pragnie ujrzeć Obcego, który znalazł się w jego mocy.

To we Własnej Osobie? Armas pobladł wyraźnie, choć był również ciekaw. Jego reakcja jednak była niczym w porównaniu z tym, jak zareagowała Kari: zanosząc się przeraźliwym krzykiem, usiłowała się wyrwać i uciec, tamci jednak mocno ją trzymali.

Pojawiło się jeszcze dwoje, żeby sprawdzić, co się dzieje. Armas na ich widok doznał prawdziwego szoku. Oni również błyszczeli jak łuski na ciele węża, lecz ciała nowo przybyłych, mężczyzny i kobiety, znajdowały się w stanie rozkładu. Piękne rysy się wykrzywiły, paznokcie były dłuższe niż ptasie szpony, oboje utracili całe swoje piękno.

Oni przebywają tu dłużej, uświadomił sobie wstrząśnięty Armas. Zrozumiał teraz, skąd płynie smród. To cuchnęły opary sączące się również do tego pomieszczenia. Nie były to siarczane gorące źródła, ten zapach był ostry, wywołujący mdłości, niepodobny do żadnych innych.

– Nie wiedziałem, że ciemna woda jest gorąca – powiedział głośno, za co kobieta natychmiast uderzyła go w twarz. Pozostałe istoty przyglądały mu się zdumione, jak gdyby zastanawiały się, ile on może wiedzieć.

Nagle nadbiegli dwaj źli niewolnicy, prowadząc między sobą kobietę. Widoczne było, że bardzo się spieszą.

Mniej więcej tak musiał wyglądać Tengel Zły, pomyślał Armas, tak opisywał go Nataniel, jakież to obrzydliwe! Kobieta nie wyglądała na więźniarkę, przeciwnie, przynieśli jej szklankę czarnej wody. Opróżniła ją łapczywie i powoli na ich oczach zaczęła się przeistaczać w równie lodowato piękną kobietę jak ta, która wyszła im na spotkanie.

Podczas gdy uwaga wszystkich zebranych skupiła się właśnie na niej, Armas czym prędzej podjął próbę skontaktowania się z Ramem. Mógł to zrobić niepostrzeżenie, telefon był maleńki, ledwie widoczny, chłopak udawał też, że szepcze coś do siebie.

– Ram, słyszysz mnie?

– Tak, Armasie, co u ciebie?

Armas postarał się możliwie najkrócej wyjaśnić, że został uwięziony, powiedział też, co widział po drodze.

W głosie Rama dało się wyczuć wyraźne zdenerwowanie.

– Musimy teraz stąd odejść, ale zrobimy, co w naszej mocy, by was uwolnić. Nie wiem tylko, w jaki sposób moglibyśmy wam pomóc. Czym jest To we Własnej Osobie, ten najpiękniejszy?

– Kari twierdzi, że to samo zło. Ja przypuszczam, że to jakaś żywa istota, która od bardzo bardzo dawna raczy się złą wodą, ale to tylko teoria.

– Czy widziałeś już tę istotę?

– Jeszcze nie, ale chyba właśnie do niej nas prowadzą, Kari jest wystraszona do szaleństwa.

– Bądźcie ostrożni i postarajcie się wytrzymać, dopóki nie pospieszymy wam na ratunek, chociaż nie bardzo wiem, w jaki sposób mogłoby się to udać.

– Rozumiem. Drzwi się otwierają, muszę kończyć. Ach, ale… ale…! Na Święte Słońce, cóż to jest takiego?

Rozmowa została przerwana. Armas po prostu zaniemówił, a poza tym Ram znalazł się poza obszarem, na którym mogli się ze sobą komunikować.

Armas wpatrywał się w zjawisko wyłaniające się z cuchnących oparów. Nie wierzył własnym oczom. Czy to żywa istota? Tak, oddychała, ciężko, z wysiłkiem czerpiąc oddech.

W jednej chwili zrozumiał, dlaczego nazywano ją Tym we Własnej Osobie. Nie miał też wątpliwości, że oto ma do czynienia ze skondensowanym złem, ale… „najpiękniejszy”?

Armas musiał odwrócić głowę, nie miał sił dłużej na to patrzeć.

Gdy z wolna zaczął dochodzić do siebie, popatrzył na zjawisko siedzące za czymś, co mogło przypominać zagłębienie dla orkiestry. W ustach czy też tym, co musiało być ustami, tkwiła mu gumowa rurka ciągnąca się dalej do sąsiedniego pomieszczenia za szklaną ścianą. Kari wspominała mu o tym pokoju. Tam unosiły się jeszcze gęstsze opary i właśnie stamtąd bił ów straszny smród.

Co się ze mną stanie tutaj, tak blisko centrum wszelkiego zła? zastanawiał się Armas. Jak zdołam uniknąć jego wpływu, nie stając się niewolnikiem najgorszego rodzaju? Och, oby Święte Słońce i szafir zapewniły mi dostateczną odporność!

To coś, co tkwiło przed nim, było rozmyte i trzęsło się jak galareta, w masie błyszczących łusek, zielonych, niebieskich i czarnych, ledwie dało się odróżnić głowę. Para złośliwych oczek błyskała pośrodku, źrenice przypominały kozie, poza oczami jednak ta twarz nie miała żadnych konturów, gdyby nie rurka, nie dałoby się dopatrzyć nawet ust. Istota miała też członki, choć ich istnienia należało się raczej domyślać, wyglądały na uwstecznione jak u padalca, a gdy Armas przyjrzał się jej uważniej, odkrył, że całe ciało tej istoty ma w sobie coś wężowatego. Trudno było jednak to stwierdzić w tej niesamowitej bezkształtnej masie.

Chmura oparów pogrążyła nagle pomieszczenie we mgle, klęcząca na podłodze Kari zaniosła się kaszlem, nie przestając przy tym drżeć ze strachu. Odór był już teraz nie do wytrzymania, lecz Armas zacisnął zęby i wykorzystał okazję, że nikt go nie widzi, i wezwał Marca. Bez nadziei na odpowiedź, lecz jego rozpacz była tak głęboka, że chwytał się każdej możliwości ratunku.

Ale niespodziewanie nadeszła odpowiedź, wśród trzasków rozległ się bardzo niewyraźny głos Marca, jego specyficzny melodyjny akcent.