Выбрать главу

Armas, połykając w pośpiechu końcówki słów, szeptem przedstawił mu sytuację i dokończył:

– Wydaje mi się, że tego nie przeżyjemy. Słuchaj więc uważnie: z wysokich szczytów w dół stromego skalnego zbocza za pałacem biegnie rurociąg. Wydaje mi się, że tamtędy właśnie płynie ciemna woda.

Marco odpowiedział:

– Znajdujemy się teraz wysoko, właśnie za takimi szpiczastymi wierzchołkami, o których mówisz.

– Tak blisko?

– Dlatego możemy się słyszeć. Armasie, to, co teraz mówisz, jest dla nas niezmiernie ważne. Czy potrafiłbyś to zwizualizować? Przekazać mi myślą obraz?

Ponieważ Armas nie odpowiedział, Marco ponaglił go:

– Jesteś Obcym, Armasie, stać cię na o wiele więcej, niż sam wiesz.

– Tak, teraz już zdaję sobie z tego sprawę. Chyba zrozumiałem. W każdym razie spróbuję.

Popatrzył zdenerwowany na strażników, stojących między nim a drzwiami, lecz oni wydawali się nie zwracać na niego uwagi. Czekali na to, co zrobi przerażająca istota.

Armas mógł więc próbować. Zaczął myśleć obrazami i wysyłał je Marcowi: najpierw wyobraził sobie dolinę, w której się znajdował, pałac, rurociąg, stromo opadający w dół z gór. Potem zaczął myśleć o kolejnych pomieszczeniach, przez które szli.

– Doskonale, Armasie! – usłyszał spokojny głos Marca.

To dodało mu sił. Przekazywał obraz strasznego pomieszczenia wraz z budzącą obrzydzenie potworną figurą i oparami wydobywającymi się z sąsiedniego pokoju. Próbował nawet opisać zapach.

– Masz rację, Armasie, to ciemna woda. Źródło samo w sobie nie jest niebezpieczne, otacza je spokój, ta istota jednak, która kiedyś musiała być zwykłym człowiekiem, piła wodę i zbudowała ten pałac. To ona jest przyczyną wszelkiego zła w Górach Czarnych, stała się jego uosobieniem. To ją trzeba unicestwić. Tego nie jesteśmy w stanie zrobić ani ty, ani ja. Ale postaramy się zapamiętać twoje słowa. Wytrzymaj, jasna woda może was uratować.

– Czy odnaleźliście źródło?

Ale Marco roześmiał się z goryczą.

– Ach, nie, ledwie zaczęliśmy go szukać.

W tych słowach nie było wiele nadziei.

Armas bał się powiedzieć coś więcej, opary nie były już takie gęste.

Do jakiego stopnia miały na niego wpływ? Rozumiał przecież, że wdycha zło w najczystszej postaci. Na ile okaże się silny?

Nie miał jednak czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać, bo wszyscy teraz wyłonili się już z mgły. Nie było ich wprawdzie tak wielu, bo tylko nielicznych dopuszczano przed oblicze samej świętości. Oprócz niego samego, Kari i Tego we Własnej Osobie znajdowała się tu jeszcze ta śliska jak węgorz kobieta i mężczyzna, którzy pierwsi ich przyjęli.

Przez drzwi zajrzał jeden z niewolników. Armas zauważył jakiś błyskawiczny ruch Tego we Własnej Osobie, jak gdyby potworna istota strzyknęła śliną w swego sługę, a ten, wijąc się w konwulsjach, upadł na podłogę. Drzwi zamknęły się akurat w momencie, gdy niewolnik zaczął się rozpływać na jego oczach.

Armas nie mógł pojąc, w jaki sposób ta istota, rodem wprost z koszmaru sennego, mogła splunąć, mając w ustach gumową rurkę. Może zresztą zrobiła coś innego, wszystko stało się niesłychanie prędko.

W każdym razie wstrząsnęło to Armasem do głębi, bliski był kompletnej utraty nadziei.

A miało być jeszcze gorzej.

Galaretowata masa otworzyła usta, gumowy wąż wypadł z nich i To we Własnej Osobie zaczęło mówić. Jego głos brzmiał jak bulgot.

– Obcy? To miło. Wyciśnijcie zeń wszystko, co wie, ale nie zniszczcie go, sam pragnę tego dokonać. Chcę się z nim zabawić.

Ostatnie słowa brzmiały niewyraźnie, jakby zamierały, trochę tak, jakby ktoś zapomniał nakręcić stary patefon. Być może istota traciła siły.

Dwoje podwładnych popatrzyło na siebie z przerażeniem pomieszanym z radością. Armasa od ich spojrzenia oblał zimny pot, domyślał się, że on z tej zabawy nie będzie miał żadnej przyjemności.

– A dziewczyna?

Obojętny ruch czegoś, co kiedyś być może było ręką, jakby opędzenie się od muchy.

Tak w każdym razie odczytał to Armas.

– Usunąć ich, chcę odpocząć! – rozległo się ciche bulgotanie.

– Czy mamy ich przycisnąć?

– Zaczekajcie… Chcę przy tym być – rozpłynął się głos w najgłębszych basach.

Armasa i Kari wyprowadzono. Wrzucono ich do celi, a pod drzwiami na stałe postawiono straż.

– Armasie, tak się boję i tak strasznie mi przykro, że cię w to wciągnęłam – szeptała roztrzęsiona Kari.

– To moja wina – powiedział chłopak, tuląc ją do siebie. Siedzieli przyciśnięci do ściany. – Nigdy nie powinienem był zostawiać cię samej, odchodzić tylko po to, żeby przynieść jakiś głupi sweter.

– Obejmij mnie mocno, Armasie!

Przysunął jej twarz do swojej.

– Kocham cię, wiesz?

– To moja jedyna radość.

– Moja także.

Ujął jej twarz w dłonie.

– Wszystko będzie dobrze, Kari. Wydostaniemy się stąd, wiem o tym. Obyśmy tylko zdołali się doczekać, aż przyniosą jasną wodę. Potem zabiorę cię do domu, do Królestwa Światła.

– Ale twój ojciec…

– Mój ojciec będzie cię ubóstwiał – uspokajał ją Armas. – Zobaczysz, wszyscy cię polubią.

Kari popatrzyła na niego rozjaśnionym wzrokiem.

– Naprawdę tak myślisz?

– Wiem to na pewno. Nie ma takich, którzy by cię nie pokochali.

Pocałował ją. On, Armas, który nigdy dotychczas nie pocałował żadnej dziewczyny. Był teraz tak szczęśliwy i tak nieszczęśliwy jak nigdy przedtem.

Wiedział przecież, że nie ma dla nich ratunku.

20

Ram był wstrząśnięty ostatnią rozmową z Armasem. Obawiał się, ze para młodych ludzi jest już bezpowrotnie stracona. Nikt wszak nie mógł dotrzeć do najświętszego pomieszczenia. Być może duchy, zostali z nimi jeszcze Heike i Cień, lecz Ram bał się narażać ich na oddziaływanie ciemnej wody. On sam tylko by pogorszył sprawę, był jedynie Strażnikiem, co prawda w jego żyłach płynęła krew Obcych, lecz to nie wystarczało. Dolg zaś absolutnie nie mógł tam pójść, ani jego szlachetnych kamieni, ani też ich opiekuna nie wolno było narażać na oddziaływanie zła.

Niestety, Kari i Armasa nie da się uwolnić przed odnalezieniem jasnej wody. Jeśli oczywiście w ogóle odnajdą źródło jasnej wody, wszak co do tego wciąż nie mieli żadnej pewności.

Ram wydostał się poza obręb jądra Gór Czarnych i teraz mógł już nawiązać kontakt z Faronem.

Przekazał mu ponury raport o Armasie i Kari. Faron, słysząc to, westchnął ciężko. Wszyscy darzyli Armasa wielką sympatią. Poza tym jeśli go utracą, będą musieli dźwigać wielki ciężar w powrotnej drodze do Królestwa Światła. Co powiedzą jego rodzice?

Faron także miał coś do przekazania Ramowi.

Wyglądało na to, że grupę w pojazdach czekają naprawdę ciężkie chwile, najwyraźniej uczestnikom ekspedycji nic nie miało zostać oszczędzone.

Faron nie zagłębiał się w szczegóły ich kłopotów, nie chciał widać jeszcze bardziej obciążać Rama, przynajmniej na razie. Poprosił tylko, by przetrzymał transport niewolników w tunelu tak długo, jak się da.

Dlaczego? zastanawiał się Ram.

No cóż, na razie nie powinni wychodzić, to może być dla nich zbyt niebezpieczne.

Obcy prosił też, by zachowali czujność. Opowiedział mu, co przydarzyło się Kirowi i Sol, gdy eskortowali niewielką grupkę zbiegłych niewolników. Mówił o czerwonych ślepiach, które nagle zaczęły się jarzyć, o straszliwej masakrze. Ram w każdej chwili mógł stanąć w obliczu podobnego problemu.

I co wtedy? dowiadywał się Ram. Co robić w tak niebezpiecznej sytuacji?

Wtedy pozostawało im jedno: strzelać tak, by zabić. Innego wyjścia nie ma, twierdził Faron.